Podchodziłem do tego tematu trochę jak pies do jeża. Z jednej strony chciałby złapać i zjeść, a z drugiej strony boi się, żeby znowu nie zabolało kłując się w nos. Mimo to chciałem napisać o swoich przemyśleniach, co się dzieje w ostatnim czasie i jakie osobiste wątki porusza ten temat.
W skrócie chodzi o słowo na "p" czyli patologia i jak się żyje w niej. Żeby być dokładnym chodzi o życie w rodzinie, w której jeden z rodziców jest uzależniony od alkoholu (tutaj można też wpisać inne uzależnienia).
W moim przypadku właśnie tak było i w jakieś części jest. Jak ktoś czytał moje wpisy pod tytułem "Co się kryje w sercu", dowiedział się o wielu rzeczach, które są tego następstwem, ale też jakie są odczucia, jak się z nich wychodzi.
Ogólniki ogólnikami, ale ważne są szczegóły. Zacznę od takiego cytatu: "Nie mów, nie czuj, nie ufaj".
Nie mów o problemach w domu, a przez to i w szkole, o swoich potrzebach i pragnieniach (i sobie i bliźnim), o tym, że chcesz inaczej żyć, że jesteś zagubiony i że boli, że masz problemy w pracy, że masz problemu w relacjach z ludźmi, że nie możesz rozpocząć i utrzymać związku, że sobie nie radzisz, że masz jakieś wątpliwości do tego, jak życie w domu wygląda i jak płynie; że nienawidzisz siebie i innych, że jesteś zły na otaczający świat, że potrzebujesz pomocy.
Nie czuj, że jest źle, że boli po przemocy w słowach i w czynach, że jesteś opuszczony, zaszczuty i porzucony, że lata lecą, a pragnienia pozostają niespełnionymi, że się nie rozwijasz, nie doroślejesz, a zatrzymujesz się przez to w miejscu, a nawet się cofasz, że ucieka ci życie, że jesteś okradany z dobra, prawdy, zdrowia, dobrobytu i piękną, że po raz kolejny umierasz.
Nie ufaj ludziom, sobie, Bogu i i to, że są prawdy obiektywne. Nie ufaj swojemu umysłowi, uczuciom, przeżyciom i temu, że mogą one być razem i ze sobą współpracować, że może być tak, jak pragniesz, że może być normalnie, naturalnie.
Tych "Nie mów, nie czuj, nie ufaj" jest ogromna ilość. Wyszła niestety długa wyliczanka, która zarysuje pewną rzeczywistość, w której wychowywałem się w dużej mierze. I tak tym przesiąkłem, że przyzwyczaiłem się do życia w nieustannym strachu i nieustannej nienawiści. Nienawiści do normalnych rodzin, do normalnych ludzkich relacji, przeżyć i doświadczeń. Normalnych czyli naturalnych. Naturalnych z wyboru, czasami z przypadku, czasami z nieświadomych wyborów, ale zdrowych w podstawie. Zdrowych, a nie chorych.
Wiedziałem, że chorych, bo w środku miałem zdrową podpowiedź w pragnieniach. Nie wiem, jakie jest ich źródło: czy Boża podpowiedź, czy pamiątka chrztu, czy naturalne prawo wlane w serce od samych narodzin. Fakt jest faktem, że słowo chory odnosi się tutaj do tej niezgodności postępowania, wyborów, myśli, przekonań z tym referencyjnym stanem, czy niezmiennym odniesieniem, gdzie możliwe jest życie w Quincunx – pięciomianie bytu.
Wiem też, że chciałem zemsty na "normalsach", żeby zaaplikować im takie właśnie życie, jakie miałem, żeby to samo przeżyli. Z drugiej strony tworząc taki świat, żyłbym w znanym sobie świecie, w którym nikt nie wytknie mi złego postępowania, słów, decyzji, bo wszystko jest względne, wszystko jest płynne. Bo nie ma tu nic stałego. I tak ma być, bo wtedy można robić, co się podoba w danej chwili. Nikt nie przypomni mi wtedy, że "odniesienie" woła: mimo, że jest to w pewnych aspektach przyjemne, to źle żyjesz, grzeszysz i umierasz na własne życzenie, rozmijasz się z powołaniem i nie próbujesz przez to żyć szczęśliwie (zgodnie z właściwymi i dobrymi pragnieniami), żyć w pełni, życiem spełnianym i w którymś momencie spełnionym.
Uzależnienie w takiej rodzinie przechodzi we współuzależnienie. Taka sytuacja nie uczy w dobry sposób wolności i odpowiedzialności, jak również nie uczy chęci do życia dorosłego, do radowania się z bycia ojcem lub matką dla własnych dzieci lub dla kogoś spoza rodziny, ale też bycia synem lub córką dla własnych rodziców, ale "rodziców" pracowych, wspólnotowych.
Nauczone współuzależnienie prowadzi do tego, że szuka się tego współuzależnienia w swoich własnych relacjach. Nauka takich rzeczy, to też ich odtwarzanie w swojej dorosłości. Jak to mówi powiedzenie "Niedaleko spada jabłko od jabłoni".
Takie rzeczy nie tylko dzieją się w rodzinach, dzieją się w różnych sektach, gdzie patologia przybiera szaty wiary i religii. Zamknięcie na zewnętrzny świat, przywódca jako wysłannik Boga, relatywizacja praw i decyzji, wzajemne uzależnianie się, swoi i obcy, brak wolności i prywatności, własności prywatnej, własnych niezależnych decyzji, itd.
Dlaczego tak o opisuje ze szczegółami? Bo te wszystkie patologie, widzę w świecie płynącym z tamtej strony. Ze strony promującej wszelakie destrukcyjne zachowania, między innymi w postaci LGBT, czy innego sekciarstwa. Z resztą osoby z patologicznych rodzin bardzo łatwo wpadają w takie sekciarskie towarzystwo. Może dlatego, że przypomina im ich własną rodzinę.
Znam ten świat, bo go doświadczyłem, znam to wszystko i dlatego określam to jako patologię. Dlatego nazywam to chorobą i złem. Może nie w 100%, może nie w każdym przypadku, ale wiem, co się w tych ludziach dzieje. W tych, którzy byli ofiarami różnorakiej przemocy, gwałtów i doświadczyli przy tym braku pomocy, bezsilności i bezradności. Jest mi przykro, że przeżyli tak wiele i smuci mnie to, że jest ich tak wielu. Współczuje im, bo wiem co przeszli, bo są ofiarami.
Nie mniej nie mogę się zgodzić na to, że są też przez swoje postępowanie również napastnikami. Że swoim postępowaniem, swoim podejściem (czy to z zemsty, czy z wyrachowania, czy to z chłodnej kalkulacji) zarażają innych ludzi, zarażają ich psychikę. To tak, jakby ktoś będąc nosicielem HIV zarażał nim innych poprzez kontakty płciowe. To jest ten sam poziom okrucieństwa. Nie zgadam się na ich postępowanie, mając w pamięci to, jaki byłem i jakie przeżycia nadal we mnie tkwią.
Podobną postawę widzę wśród wielu zwykłych, normalnych ludzi. Wielu tego nie jest świadomych, że podświadomie bronią się przed chorobą. Przed chorobą, która wpierw atakuje umysł, potem przeżycia, a na samym końcu cierpi cały człowiek, bo różnorakie schorzenia przy takim życiu się pojawiają: HIV, zapalenie wątroby, rak odbytu, rak krtani, schizofrenie, natręctwa, itd.
Mówiąc o tym wszystkim i sprzeciwiając się postulatom próbujemy ratować im życie, ratować ich samych przed śmiercią.
Widzę tylko jedną możliwość: mówienia prawdy, jak arcybiskup Jędraszewski, jeśli trzeba to też fizyczną obronę przed napastnikiem. Oczywiście to wszystko z wyczuciem, rozwagą, umiarem i najważniejsze: z miłością.
Chciałbym, żeby te tekst przeczytało jak najwięcej osób, choć wiem, że jak przeczyta 30, to będzie dobrze. Mimo to wiem, że te 30 osób będzie coś więcej wiedzieć, coś więcej rozumieć. To jest mój wkład, tyle mogę zrobić, gdy świat płonie.
Najcześciej mówią mi Wodek. Nie jest to błąd, że nie napisałem "ł". Trudno inaczej zdrobnić imię Wodzisław:). Urodziłem się kilka dni przed zakończeniem stanu wojennego. Z lat 80' nic szczególnego nie pamiętam, a z 90' szkołę podstawową i kawałek technikum. Dojrzewanie i studia to już poprzednia dekada. Po 10 kwietnia 2010 roku zmieniło się bardzo wiele nie tylko do okoła mnie, ale także i we mnie.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo