Kuba Pacan Kuba Pacan
259
BLOG

"Czy może być co dobrego z Nazaretu" (J 1,46)

Kuba Pacan Kuba Pacan Polityka Obserwuj notkę 2

 

Aby żyć w globalnej wiosce bez kompleksów i się w niej nie zagubić, trzeba najpierw odkryć własną tożsamość w swojej lokalnej wspólnocie – powiedział mi kiedyś znany regionalista i literat Bogdan Dworak. Wybory samorządowe są doskonałą okazją, by odkryć jaki potencjał w nim drzemie i uśpione możliwości.

Pisząc poniższy tekst o samorządzie chciałem się skupić przede wszystkim na jego wymiarze niematerialnym. Wymiar materialny samorządu, administracyjno-prawny jest znany. Wiadomo jakie ma funkcje, zadania prawa i obowiązki. Wiemy co dla nas robi, co powinien zrobić i w jakim procencie wykorzystuje to czym dysponuje. Obcy nam jest niestety samorząd jako realna wspólnota mieszkańców świadomych swej podmiotowości i własnej, niepowtarzalnej tożsamości. A od tego należało by zacząć. Tylko aktywna i świadoma swych celów żywa wspólnota, zdolna jest obudzić tego „uśpionego olbrzyma” jakim jest samorząd. Do tej pory sam nie wierzyłem w ideę samorządności. Widziałem w nim raczej skurczone, pokraczne i dalece niedoskonałe przedłużenie władzy publicznej na prowincji. Myślałem - a więc tak karykaturalne oblicze przyjmuje państwo w terenie. Dziś tak nie uważam, dziś bliższa mi jest inna definicja samorządu, rozwojowa i bardziej konstruktywna. Oto ona:

  • Samorząd, wspólnota lokalna istniały o wiele wcześniej niż państwo i w stosunku do niego jest formą pierwotną. Samorządność  dopuszczając do rozwiązywania określonych zadań publicznych społeczeństwo, najpełniej urzeczywistnia ideę demokracji obywatelskiej. Jest inkubatorem inicjatyw społecznych. Samodzielne określanie zadań gwarantuje ich wykonanie szybciej i oszczędniej, niż czynią to organa administracji rządowej. Ponadto realizują je zgodnie z oczekiwaniami lokalnej wspólnoty.

Jest w tym pewien paradoks, że jako społeczeństwo mało mobilne, które niechętnie migruje w poszukiwaniu lepszego życia, nie robimy całe życie nic lub bardzo niewiele, by w miejscu gdzie przyszło nam żyć zmienić to, co nas najbardziej uwiera. Nie jesteśmy lokalnymi patriotami. Nawet kiedy już zdarzy nam się wyemigrować, to wstydzimy się swojego pochodzenia. Nie wspominamy go ciepło, niechętnie opowiadamy o naszej małej ojczyźnie. Owszem wracamy z ciepłym słowem do rodziny, zapachów, zdarzeń, ale nie do lokalnej społeczności czy gminy. Zamiast tego o wiele częściej mówimy pejoratywnie o „prowincji”, na której z założenia nic wartościowego wykluć się nie może. Jeśli już upatrujemy gdzieś miejsce na pracę, relaks, realizację własnych ambicji i konsumpcję dóbr kultury, to w oddalonym o kilometry większym mieście, do którego się przyjeżdża z własnej „sypialni”. No bo „Czy może być co dobrego z Nazaretu?”

My Polacy nie do końca mamy chyba nawet świadomość czym samorząd jest. Po dziesięcioleciach niesamowicie scentralizowanego komunizmu zapomnieliśmy już jaki potencjał w nim drzemie. Utożsamianie się z własnym regionem poza etnicznymi Ślązakami, góralami i Kaszubami jest u nas szczątkowe. Ponad pięćdziesięcioletnie ręczne sterowanie państwem i przeszczepienie połowy Polski z Kresów Wschodnich na ziemie niemieckie wygasiło w nas zmysł patriotyzmu lokalnego. Wielu Polaków samorząd nadal traktuje jak za komuny po macoszemu, jako zło konieczne, fasadkę prawdziwej władzy i niepotrzebna biurokrację do utrzymania. W naszej zbiorowej pamięci zakodował się komunikat, że samorząd nic nie może, nie jest autonomiczny i stanowi marionetkę w rękach „tych z góry”. Dlatego w obrębie działań obywatelskich panuje tutaj zadziwiająca apatia, obojętność, brak zainteresowania, niewiedza co się w nim dzieje i niewiara w możliwość zmiany czegokolwiek. „Czy może być co dobrego z Nazaretu?”

A gdybyśmy tak zmienili optykę i spojrzeli na samorząd jako miejsce ogromnych szans? Jeśli tylko uwierzymy i wykażemy chęć, to samorząd stanie się dla nas najlepszym miejscem do aktywowania indywidualnych zasobów energii. Każdy człowiek nosi w sobie pragnienie zrealizowania siebie, pozostawienie po sobie śladu. Wielu zaprojektowało już w głowie świetne, pożyteczne i sensowne wizje. Często jednak żyje w przekonaniu, że nie ma jak, nie ma gdzie, nie ma z kim. Otóż ma gdzie i ma z kim. W samorządzie dzięki jego możliwościom na chcących działać społeczników czekają fundusze unijne doradcy, eksperci a często też baza materialna. Samorząd terytorialny jest doskonałą szkołą wykuwania obywatelskich cnót. Jako zdecentralizowana władza publiczna, sprawowana na miejscu, przez ludzi „stąd”, których często znamy od lat, niejako „uczłowiecza” tą władzę. Dając zwykłym obywatelom możliwość bezpośredniego współrządzenia (niemal każdy może kandydować na prezydenta, burmistrza,wójta, i sołtysa), aktywizuje lokalne społeczności, zaprasza ich do współuczestnictwa, ba wciąga do rządzenia.

Kiedy samorząd ożyje, tzn. nie będzie tylko obrazkiem beznamiętnych urzędników, radnych i sennych korytarzy magistratu, ale posiądzie tą duchową nadbudowę w postaci społecznych struktur, sieci stowarzyszeń i więzi lokalnej wspólnoty, zaczynie w nim fermentować kapitał społeczny. Rzecz w Polsce znikoma i dlatego trudna do przecenienia. Kapitał społeczny jest zbiorem realnych i potencjalnych zasobów jakie zawierają w sobie zinstytucjonalizowane stowarzyszenia lub bardziej luźne grupy aktywnych mieszkańców świadomych swojej siły i podmiotowości. Im więcej wszelkiego rodzaju sieci organizacji, fundacji etc. angażujących ludzi, tym większy kapitał społeczny. Kiedy kapitał społeczny dojrzeje, ludzie na serio zaczną brać na siebie przypisane im role społeczne, będzie im zależeć im na ich wypełnieniu i tego samego będą oczekiwać od pozostałych członków wspólnoty. I powoli, może nawet niedostrzegalnie zacznie się utwierdzać tradycja zaangażowania obywatelskiego. Właśnie na tym swoją potęgę zbudowała Ameryka. Obywatele świadomi swych praw, sami organizują sobie przestrzeń publiczną. Sami ustalają własne cele i regulacje tak, by żyło im się jak najlepiej. Bez zbędnych narzutów władz centralnych. W miejsce asymetrycznych relacji petent-urząd, wchodzi partnerstwo różnych podmiotów.

Nim jednak ta machina ruszy i zacznie przynosić korzyści, potrzeba by ludzie uwierzyli, że da się cokolwiek zmienić. W momencie, gdy ludzie przekonają się, że „się da” przyjdzie zainteresowanie lokalnymi sprawami. Za zainteresowaniem pójdzie moda na to co jest „stąd”, na wiedzę o swoim regionie. Moda przyniesie ze sobą prestiż bycia reprezentantem lokalnej społeczności. Coraz więcej wartościowych mieszkańców będzie chciało być wójtem, radnym, sołtysem. Prestiż pociągnie za sobą konkurencję, która sprawi z kolei, że coraz rzadziej trzeba będzie wybierać między gorszym a beznadziejnym kandydatem. Zapłonem, który winien wprawić ową machinę w ruch, są lokalni liderzy cieszący się powszechnym zaufaniem. Oni muszą nieustannie zarażać aktywnością, ukazywać mieszkańcom problemy, które wymagają naprawy, edukować w dziedzinie samorządu, wciągać do współodpowiedzialności za konkretne projekty. Liderzy są w końcu po to, by pomagać tworzyć nowe byty na terenie gminy. Problem uwierzenia w prowincję jest uniwersalny i ponadczasowy „Czy może być co dobrego z Nazaretu?” miasteczka bez właściwości i perspektyw ?

Samorząd w końcu, stanowi doskonałą okazję by odkryć siebie na nowo. Poznanie własne tożsamości kulturowej i historycznej pomaga w samookreśleniu i upodmiotowieniu jednostki i wspólnoty. Świadomość własnego dziedzictwa daje siłę i poczucie godności. Poczucie niepowtarzalnej autonomii swojej społeczności pozwala na stworzenie takich struktur, które w pełni odpowiedzą na jej problemy i będą działały w zgodzie z lokalnym środowiskiem.

Jeśli jednak nadal nie wierzymy, że „z Nazaretu może być co dobrego”, to budujmy nasz samorząd z myślą o przyszłych pokoleniach. Zostawiając im miejsce, którego nie będą się musieli wstydzić, do którego chętnie będą wracali choćby myślami mieszkając na drugim końcu globu, zrobimy dla nich już bardzo wiele. Człowiek by dobrze się czuć musi mieć miejsce, gdzie jest gospodarzem, miejsce w którym jest u siebie. Tadeusz Kantor powalił świat na kolana pokazując swoje Wielopole w sztuce o tej samej nazwie. Władysław Reymont i Isaac Singer dostali literackiego Nobla opisując lokalny koloryt specyficznych polskich społeczności. Z globalnej wioski można czerpać pełnymi garściami wtedy, gdy ma się świadomość własnych korzeni. Nie sztuka włączyć się do już prężnie działającej organizacji w metropolii, która daje prestiż i kontakty. Sztuką jest stworzenie czegoś od zera w wiejskim sołectwie.

Kuba Pacan
O mnie Kuba Pacan

Od centrum w prawo :)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka