Mirosława Grabowska
Podziały nie są nowością. Nowe jest ich polityczne rozgrywanie
Przekonanie, że struktura społeczna, może być jednowymiarowo i trwale podzielona między dwie strony jest uproszczeniem. Dlatego nie jest tak, że nowe podziały społeczno-polityczne, które ostatnio pojawiły się w Polsce, usunęły diagnozowany przeze mnie kilka lat temu podział postkomunistyczny, albo że podział ten rozmył się zupełnie, pod wpływem ruchliwości społecznej po wejściu do Unii Europejskiej w 2005 roku. Raczej nowe podziały „osadzały się” na poprzednim. Tego rodzaju zjawiska występowały w historii społecznej już wcześniej i nie czynią przypadku polskiego w żaden sposób wyjątkowym. Na przykład na podziale klasowym osadzały się podziały etniczne, narodowościowe, regionalne, obyczajowe itd.
Natomiast zgodziłabym się z twierdzeniem, że mniej więcej od 2005 roku przede wszystkim jeden podział jest rozgrywany: podział, znajdujący się wewnątrz obozu solidarnościowego, który – zaznaczmy – od początku był wewnętrznie zróżnicowany. Jak wiemy, wielkie ruchy społeczne nie bywają homogeniczne. Również na przykład ruch robotniczy z XIX wieku był wielobarwny i zróżnicowany. Poziom konfliktu między dwiema największymi siłami, które się z niego wywodzą – socjaldemokracją i komunistami – nie był jednakowy przez cały czas. Zdarzało się, że był prawie niezauważalny, albo, że urastał do sporu zasadniczego. Działo się tak w zależności i od kontekstu zewnętrznego, i od tego, jak aktorzy polityczni traktowali owo zróżnicowanie i jak go rozgrywali: tylko jako różnicę, czy też konflikt czy zmaganie na śmierć i życie.
Nie chodzi o to, by przeprowadzać uproszczone analogie między jakimikolwiek wydarzeniami z przeszłości a naszą obecną sytuacją. Historia podziałów pokazuje jednak, że zróżnicowanie może istnieć niekoniecznie w formie ostrego konfliktu. I że rola przywódców politycznych, partii politycznych w procesie definiowania sytuacji, określania strategicznych celów i taktycznych sposobów działania – w tym odnoszenia się do politycznych rywali – jest przeogromna.
Wróćmy teraz do owego najważniejszego, z punktu widzenia temperatury publicznej, podziału, który można określić postsolidarnościowym. Jak wynikało już z badań Alain Touraine’a, obóz postsolidarnościowy był zróżnicowany od samych swoich początków. Touraine wyróżnił, w uproszczeniu, trzy nurty w „Solidarności”: demokratyczny, narodowy i związkowy. Funkcjonowały one już okresie 1980 – 1981, przetrwały okres lat 80., a następnie przełożyły się na powstawanie i zachowanie partii postsolidarnościowych po 1989 roku. Natomiast nowym zjawiskiem jest zdefiniowanie i rozgrywanie pewnego, do pewnego stopnia wykoncypowanego, dychotomicznego podziału: solidarni versus liberalni.
Stronami tego podziału są dziś partie polityczne PiS i PO – jednak podział ten nie ma, oczywiście, charakteru wyłącznie partyjnego, ale organizuje także różnice ideowo-obyczajowe w społeczeństwie. To właśnie umożliwia i prowadzi do bardzo ostrego konfliktu w sferze politycznej, który – zwrotnie – przekłada się również na rozszczepienie społeczne. Aby prześledzić, w jaki sposób historyczne zróżnicowanie obozu Solidarnościowego organizuje obecny podział, w jaki sposób podział ten zakorzenia się w społeczeństwie, jak strukturuje przekonania i postawy, trzeba by dokonać analizy głębszej i obszerniejszej. Ale – znowu w uproszczeniu, wręcz hasłowo – można by określić dziedzictwo, do którego odwołuje się PiS jako narodowo-związkowe, zaś PO jako demokratyczne (podkreślam, że to nie znaczy, iż PiS nie jest za demokracją!). PiS zwraca się do grup społecznych, dla których polskie przemiany nie były zbyt łaskawe, które potrzebują państwa opiekuńczego, do grup bardziej tradycyjnych i religijnych – i te grupy na pisowską ofertę odpowiadają. Z kolei PO zwraca się do tych, którzy na przemianach po 1989 roku zyskały, którzy sobie radzą i najchętniej usłyszeliby Enrichissez-vous!, do środowisk bardziej „postępowych”, liberalnych i świeckich. Z kolei one odpowiadają na ofertę PO. Staram się stron tego podziału nie oceniać: nie ma nic złego ani w religijności, ani w chęci bogacenia się. Oferty te nie są logicznie sprzeczne, a nawet zdarzyło się w historii, że świetnie się uzupełniały i wspierały. Ale od 2005 roku – nie u nas.
Nie mamy podstaw by przypuszczać, że rozszczepienie, którego jesteśmy świadkami, szybko da się zasklepić. Po pierwsze, obie strony walczą o prawo do dziedzictwa solidarnościowego, ponieważ wciąż ma ono legitymizujące działanie. Po drugie, obie strony walczą o elektorat po jednej stronie podziału postkomunistycznego – po stronie postsolidarnościowej. Strona ta nie jest już tak wyrazista i zakrzepła, jak w latach 90., ale jednak pozostaje znacząca dla partyjnej rywalizacji. Zwykle tak bywa, że gdy rywalizują ze sobą partie polityczne o wspólnych korzeniach i dość podobne do siebie, o raczej zbliżony elektorat, to muszą uwyraźnić, zaostrzać swoje wizerunki, żeby nie oddać swojego elektoratu „partii krewniaczej” i utrzymać podobny poziom poparcia społecznego w następnych wyborach. To dlatego zarówno PiS, jak i PO najbardziej bojownicze są na swoich wspólnych „rubieżach”, tam, gdzie ich elektoraty stają się niebezpiecznie do siebie podobne. Po trzecie, nie widać na razie zbyt wielu możliwości, by zdywersyfikować scenę partyjną. Przy naszym prawie wyborczym i partyjnym jest to po prostu bardzo trudne. Dlatego raczej nieprędko doczekamy się nowych ugrupowań, które ogromne siły i napięcia, istniejące na linii PO – PiS, niejako rozładują i po części przejmą na siebie.
* Mirosława Grabowska, profesor socjologii.
TEMAT TYGODNIA,
„Kultura Liberalna” nr 96 (46/2010) z 9 listopada 2010 r.
Inne tematy w dziale Polityka