Kultura Liberalna Kultura Liberalna
157
BLOG

GRAY w nowym numerze K.eL: Zgody nie da się wytworzyć fabrycznie

Kultura Liberalna Kultura Liberalna Polityka Obserwuj notkę 1

Szanowni Państwo, wracamy dziś do tematu o podziałach w polskim życiu publicznym i społeczeństwie, który rozpoczęliśmy trzy tygodnie temu tekstami Piotra Sztompki, Mirosławy Grabowskiej, Karoliny Wigury, Joanny Kusiak i Olgi Wysockiej. Za nami wybory samorządowe, które ponownie podniosły temperaturę publicznej wymiany zdań i zakończyły się kolejnymi rozłamami na scenie politycznej. Temat pozostaje zatem jak najbardziej aktualny. Czy Polacy są odporni na retorykę ostrych podziałów? Jak powinniśmy się różnić, by odmienność poglądów skutkowała być może intensywnymi, ale merytorycznymi dyskusjami (po których zakończeniu adwersarze podadzą sobie dłonie)? Innymi słowy: jak głęboko wydrążone powinny być podziały w społeczeństwie demokratycznym?

 

John Gray

Zgody nie da się wytworzyć fabrycznie

 

W starym brytyjskim kawale politycznym młody polityk, siedzący po raz pierwszy w Izbie Gmin, spogląda na opozycję i szepce do swojego mentora: „Oto nasi wrogowie”. Mentor spogląda na niego z rozbawieniem i odpowiada flegmatycznie: „Kochany chłopcze, spójrz za siebie: to tam są twoi wrogowie. Natomiast naprzeciwko ciebie siedzą twoi sojusznicy”. To dobre podsumowanie zasady demokracji liberalnej, która może kwitnąć tylko wówczas, gdy aktorzy sceny publicznej są oponentami – czasem nawet sojusznikami – ale nie wrogami. Taki stan rzeczy jest możliwy, gdy mamy do czynienia z rozległą i relatywnie szybko zmieniającą się elitą polityczną. Natomiast problem polskiego życia politycznego, w którym partie postsolidarnościowe walczą o legitymizację, dając w sferze publicznej wyraz wzajemnej nienawiści, wynika z tego, że elita polityczna jest w tym kraju ciągle bardzo niewielka.

Małe rodziny zwykle składają się z osób bardzo podobnych. Dlatego gdy któryś z ich członków zaczyna różnić się od innych, zostaje uznany raczej za wroga niż za oponenta. Analogiczny mechanizm można zaobserwować w obrębie niewielkiej i stosunkowo powoli zmieniającej się polskiej elicie politycznej. Elity tego typu, wspólną historią i wzajemną wiedzą połączone często bardziej niż interesami politycznymi, mają tendencję do podtrzymywania i podkreślania pełnych emocji podziałów. Osobiście uważam jednak, że podziały te nie są w Polsce aż tak groźne. W przeciwieństwie do wielu innych krajów, Wasza sfera publiczna nie jest wypełniona mową nienawiści, odnoszącą się np. do głębokich podziałów rasowych. Polska jest wciąż otwarta i nastawiona na Unię Europejską bardziej niż część innych krajów, które wraz z nią od 1989 przechodzą przemiany demokratyczne. Temperatura sporów w Waszej debacie publicznej jest więc może nieprzyjemna, ale moim zdaniem nie katastrofalna.

Choć jestem, jak widać, optymistą, gdy chodzi o polską umiejętność dostosowania się do zasad liberalnej demokracji, chciałbym poczynić kilka zastrzeżeń, dotyczących przypuszczalnego dalszego rozwoju tego systemu.

Po pierwsze, do naszego myślenia często wkrada się założenie, iż debata polityczna – trochę jak teoretyzowanie naukowe – ma na celu znalezienie prawdy czy „właściwej” teorii. Jest to założenie błędne. Rzecz jasna, warto, byśmy dyskutując na arenie publicznej, opierali się na faktach. Jednak natura liberalnej dyskusji znacznie więcej niż z badaniem naukowym ma wspólnego z tymczasowym modus vivendi czy kompromisem w działaniu. Stan niezgody, różnice światopoglądowe – nie są w demokracji liberalnej ani czymś niecodziennym, ani niepokojącym. Przeciwnie: są jej w pełni naturalnymi elementami. I więcej: nie musimy wcale podzielać tych samych poglądów, aby wspólnie funkcjonować. Tak długo, jak zgadzamy się co do warunków brzegowych współtworzonego przez nas systemu.

W Polsce dobrym tego przykładem jest dyskusja na temat relacji między Kościołem a społeczeństwem oraz wpływu, jaki hierarchia katolicka powinna mieć na ważkie decyzje polityczne, przekładające się na codzienne funkcjonowanie jednostek. Temperatura tego sporu w dużej mierze związana jest z tym, że rola Kościoła zmieniła się w Polsce diametralnie dwa razy w ciągu stosunkowo niedługiego czasu: pierwszy raz po przełomie demokratycznym, drugi – po zmianie papieża. Dyskusja ta pokazuje, gdzie w demokracji mogą istnieć obszary, w których niemożliwe jest zachowanie osobistych poglądów dla siebie, ale konieczne jest wyjście z nimi na arenę publiczną i co więcej, podjęcie określonych decyzji, przekładających się na konkretne rozwiązania legislacyjne dotyczące zagadnień moralnie kontrowersyjnych, takich jak aborcja, eutanazja, in vitro itd.

Nie należy spodziewać się, że fundamentalne rozbieżności w poglądach, gdy chodzi o te sprawy, kiedykolwiek zanikną. W Polsce nie dojdzie do ogólnego porozumienia co do tego, że wartości chrześcijańskie są wartościami „właściwymi” (jak chciałaby część społeczeństwa o przekonaniach katolickich). Nie zostanie też przez wszystkich przyjęte przekonanie przeciwne, zgodnie z którym religia jest sprawą całkowicie prywatną, a przestrzeń publiczna powinna być świecka (za tym rozwiązaniem optowałyby zapewne osoby całkowicie zsekularyzowane). Zgody być nie może, ponieważ nie można jej wytworzyć fabrycznie, nakazać konstytucyjnie, a potem egzekwować prawnie. Jedynym remedium, o którym pomyśleć wolno, jest zapewnienie jak największej ilości wolności decydowania: zarówno w sensie prywatnych wyborów jednostek, jak i działania różnorakich instytucji i stowarzyszeń.

Nie warto również zakładać, że kompromis można społeczeństwu w sztuczny sposób narzucić (na przykład środkami legislacyjnymi). Wiele konkretnych rozwiązań, także w sprawach, o których wspomniałem wyżej, rodzi się z procesu negocjacji. Oczywiście, nie wszystko jest negocjowalne. Na przykład, gdy Salmanowi Rushdiemu grożono śmiercią po opublikowaniu „Szatańskich wersetów”, ochranianie jego życia było czymś oczywistym. Ochrona wolności światopoglądowej jest w demokracji liberalnej nienegocjowalna – bo gdybyśmy zgodzili się, by było inaczej, ucierpiałby na tym system, który sami ustanowiliśmy. Sprawa Rushdiego, z punktu widzenia systemu demokracji liberalnej, należała do dość łatwych do rozwiązania. Nieco inaczej jest na przykład w wypadku wspomnianej przeze mnie wyżej eutanazji. Tu muszę przyznać, że wprowadzenie jednego, bardzo liberalnego rozwiązania nie musiałoby być wcale dobrym pomysłem. W tej sprawie konieczne jest znalezienie takiego modus vivendi, który mógłby zostać wprowadzony w różnych otoczeniach instytucjonalnych. Na przykład w Holandii część szpitali dopuszcza eutanazję, katolickie zaś nie. Podobnie część dopuszcza aborcję – ale katolickie mają prawo jej odmawiać. Widać więc, że rozwiązania prawne powinny być po pierwsze poprawialne, po drugie – elastyczne, po trzecie – nie mogą być zbyt szczegółowe, tak, aby jednostki miały szansę podejmować własne decyzje.

Wreszcie warto pamiętać i o tym, by od siebie zbyt wiele nie wymagać. Demokracji liberalnej w pełni wystarczy dość tradycyjne wyobrażenie o tolerancji, które mówi mniej więcej tyle: nie oczekuję, że wszyscy się ze mną zgodzą. Nie podziwiam wszystkich innych, więcej nawet – części z nich w ogóle nie szanuję. Jednak tolerancja polega na pogodzeniu się z owymi innymi w imię szacunku dla praktyki dyskusji i wyrażania swoich poglądów. Tyle w zupełności wystarczy.

* John Gray, filozof polityki.

** Oprac. Karolina Wigura i Robert Tomaszewski.

 

 

TEMAT TYGODNIA,

„Kultura Liberalna” nr 99 (49/2010) z 30 listopada 2010 r.

"Kultura Liberalna" to polityczno-kulturalny tygodnik internetowy, współtworzony przez naukowców, doktorantów, artystów i dziennikarzy. Pełna wersja na stronie: www.kulturaliberalna.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Polityka