Anna Mazgal
Wyjście, które mamy
Rozwój społeczeństwa obywatelskiego jest konieczny, by demokracja sprawnie funkcjonowała, bo wymaga ona przecież nie tylko sprawnych struktur, ale też zaangażowania ludzi. I nie traktujmy tego jak patriotycznego obowiązku czy nawet obywatelskiego przywileju. Jeżeli chcemy, by dobrze nam się tu żyło, po prostu nie mamy innego wyjścia.
Z pewnością mamy deficyty w uczestnictwie obywateli w życiu społecznym, jednak uzupełnienie ich nie jest jedynym wyzwaniem. Problemem jest też to, że jeszcze nie dość dobrze opanowaliśmy stosowane obecnie metody stymulowania aktywności obywatelskiej, a i one już tracą na aktualności. Za chwilę zatem nie tylko nie przekonamy współobywateli do działania, ale i pogubimy tych już przekonanych! Jakkolwiek czarno to brzmi, stanowi realne zagrożenie.
Zmiany, jakie zachodzą w świecie, oczywiście wpływają też na to, jak angażują się ludzie. Wydaje się, że czasy dożywotniego poświęcenia się sprawie odchodzą w przeszłość. Podobnie (choć powoli), jak tradycyjna koncepcja członkostwa. Ludzie angażują się szybko, impulsywnie, na krótko i w różne sprawy. Będą zatem łączyć się w dynamiczne sieci, nie zaś w trwałe organizacje. Nie oznacza to, że powinniśmy zacząć rozwiązywać wszystkie stowarzyszenia, ale na pewno działający w nich aktywiści powinni pomyśleć o zmianie sposobu, w jaki przekonują ludzi do włączania się w działania. Powinniśmy też poświęcić więcej namysłu technologii, która ułatwia mobilizowanie ludzi, ale też, poprzez generowanie nieprzebranego strumienia informacji, utrudnia przebicie się temu, co ważne.
Zmiana kursu powinna uwzględniać to, że do stołu, przy którym naprzeciwko siebie zasiadali do tej pory państwo i obywatele, dosiadają się nowi gracze. Państwo to obecnie governance, ale niekoniecznie power. Władzę mają również ci, którzy decydują, gdzie chcą produkować, gdzie sprzedawać, a gdzie płacić podatki. W tym znaczeniu decyzje podejmowane przez konsumentów zupełnie nieoczekiwanie nabierają waloru obywatelskości. Aktywiści powinni obserwować te zmiany w rozdaniach i nauczyć się podejmować decyzje służące dobru ogółu w nowych warunkach.
Następuje także rozmycie utartych kategorii obywatelskiej topografii, która – według słów brytyjskiego badacza Johna Gaventy – już nie przypomina, jak kiedyś, tortu z odpowiadającymi sobie warstwami państwowości i obywatelskości. Już nie da się załatwić lokalnych spraw na lokalnym poziomie, a często nie da się ich na tym poziomie zatrzymać. Niedawno udało się w Polsce zebrać 200 tysięcy podpisów pod obywatelskim projektem ustawy o ochronie przyrody. Zakłada on m.in. ograniczenie swobody samorządów w decydowaniu o parkach narodowych, które należą do nas wszystkich, chociaż leżą na terenach samorządnych gmin i powiatów.
Niezależnie od tego, co zrobi z projektem Sejm, obywatele pokazali, że rozumieją nową obywatelską geografię. Należy spodziewać się większej ilości takich inicjatyw i umiejętnie balansować między lokalną autonomią a ogólnospołeczną czy nawet globalną korzyścią.
Czy nasi aktywiści są na to przygotowani? Paradoks polega na tym, że być może najmniej ci, którzy poświęcili całe swoje życie, przedostatnią koszulę i weekendy z rodzinami na walkę z biurokracją, niesprawiedliwością, biedą i zaniechaniem. To szlachetne w podstawach i godne szacunku rozumienie aktywizmu kojarzy mi się z polską flagą, której dramatycznie kontrastowe barwy symbolizują dla mnie nasze narodowe podejście do wielu spraw: wszystko albo nic. Jak uprawiać filantropię – to za setki tysięcy, jak pomagać ludziom – to przez całe życie. To myślenie nie ma szans powodzenia w naszym ciągle dorabiającym się społeczeństwie, które dopiero uczy się marzyć i wygodnie żyć. I wcale nie uważam, że to źle.
Ostatnio zostałam poproszona o wsparcie organizacji profesjonalistów, która przechodzi z etapu dziecięcego w młodzieńczy. Aktywizuje się nowa grupa ludzi, którzy nota bene są najlepszymi fachowcami w swoim zawodzie w naszym kraju, zmienia się zarząd, a jego nowi członkowie mają mnóstwo energii i pomysłów. Każdy z nich mógłby dokształcać się i rozwijać samodzielnie, jednak wolą robić to wspólnie. Są gotowi omawiać zmiany statutu do 2 w nocy, ale po zebraniu jadą do rodzin, idą do pracy, planują czas wolny. Nie są przez to ani mniej skuteczni, ani mniej wiarygodni – cóż za niespodzianka!
Mam tylko nadzieję, że nie wystraszą się polskiej biurokracji i nie pozwolą sobie odebrać radości, jaką mają ze wspólnego działania. To tacy jak oni są przyszłością społeczeństwa obywatelskiego, jeśli ma ono przestać być interesującym projektem niszowym i stać się działającym projektem ogólnospołecznym. I to ich będę teraz usilnie wypatrywać.
* Anna Mazgal, członkini redakcji „Kultury Liberalnej”, ekspertka Ogólnopolskiej Federacji Organizacji Pozarządowych. Reprezentuje OFOP w Obywatelskim Forum Legislacji.
TEMAT TYGODNIA,
„Kultura Liberalna” nr 100 (50/2010) z 7 grudnia 2010 r.
Inne tematy w dziale Polityka