Karolina Wigura
„Gęste” społeczeństwo, czyli o potrzebie liberalnej edukacji
Społeczeństwa szybko rozwijające się – zwłaszcza te, które niezależność budowania własnej tożsamości odzyskały dopiero niedawno – cechuje nierzadko szczególnego rodzaju strach. To obawa przed innością, słabością grup prawie niewidocznych. To „strach przed mniejszościami” – jak określił go Arjun Appadurai. „Tworzenie zbiorowych innych (czyli «ich») za pośrednictwem dynamiki stereotypizowania i przeciwstawiania sobie tożsamości jest niezbędne dla nakreślenia granic i wyznaczenia dynamiki «my»” – stwierdził ów nowojorski antropolog*.
Można zatem zaryzykować stwierdzenie, że dopóki kategoria «my» nie stanie się wystarczająco silna, jedynym sposobem na wewnętrzną integrację i określenie granic może być przeciwstawianie się – nierzadko zupełnie lub prawie zupełnie wyobrażonym – «innym».
W polskiej rzeczywistości społecznej ostatnich dwudziestu lat ów strach manifestuje się w rozmaicie. «Inni» przybierali nierzadko po prostu postać narodowości innych niż polska. Zgodnie z wynikami badań, przeprowadzonych niegdyś przez Theodora Adorno, łatkę „czarnego luda” najchętniej przyprawiano Żydom, ale w gruncie rzeczy płynność przechodzenia społecznego napiętnowania przypominała nieco „historię Poego o podwójnym morderstwie na ulicy Morgu, gdzie przechodnie biorą dzikie wrzaski orangutana za wszelkie możliwe obce języki. Dowcip polega na tym, że za każdym razem są to języki, które wydają się szczególnie nieznane każdemu z kolejnych przechodniów, którzy zresztą sami są cudzoziemcami”**.
Strach wciskał się również przez inne szczeliny. Widać to w polskich trudnościach z akceptacją osób o innej orientacji seksualnej, w problemie równouprawnienia płci. Ale nie tylko. Widać to bowiem jeszcze gdzie indziej: przecież to z trudności z tolerowaniem „Drugiego” (bo również należącego do tej samej narodowości, a nawet grupy społecznej) wynika to, iż Polacy nie bardzo potrafią ze sobą współpracować. Zamiast myśleć w kategoriach współpracy i wzajemnego dopełniania się talentami, wciąż myślimy raczej o dość abstrakcyjnie pojętej zgodzie i dzielimy otaczających nas ludzi na grupy (a nie zespoły).
Powiedzmy to jednak z całą mocą: po 20 latach demokracji możemy z całą pewnością mówić o sukcesie wolności i demokracji. Natomiast to, czego z dzisiejszej perspektywy Polacy wydają się potrzebować najbardziej – na symboliczne „następne dwadzieścia lat” – to konsekwentny liberalny projekt edukacyjny. Musimy się z tym spieszyć: polska szkoła, taka, jak ją pamiętam, była jak najdalsza od uczenia podopiecznych pracy w zespołach czy akceptacji innych osób. Edukacja, skoncentrowana na hierarchii nauczyciel-uczeń, nie wpajała tolerancji (ani nawet „zwykłego” tolerowania), a jedynie poczucie samotności i konieczności zawierania sojuszy nie dla czegoś, ale przeciwko komuś.
Co mogłoby być inspiracją dla takiego programu edukacji?
Istnieją liberalne projekty, które w jakiejś mierze odpowiadają na to zapotrzebowanie. Autorem pierwszego z nich jest Michael Walzer, który pisał pięknie, że tylko ciekawe, zróżnicowane, „gęste” społeczeństwo może produkować ciekawych ludzi, tj. „gęste jednostki”***. Zgodnie z tą koncepcją – podczas procesu tworzenia i reprodukcji tożsamości jednostek – w „ja” zostają zebrane oddziaływania społeczne i jednostkowe, role i wartości, interesy i tożsamości. To dlatego tożsamość zawiera więcej niż jeden głos. Dzięki temu zdolni jesteśmy do samokrytycyzmu, skłonni do wątpliwości, niepokoju i niepewności. Pluralizm, wpisany w nas samych, daje wolność wyboru sposobu życia i pozwala jednostce absorbować krytyki, słyszane przez nią z różnych stron i osądzać je. Pewnym niebezpieczeństwem jest to, że jednostka może zostać zdominowana przez jeden ze swoich głosów wewnętrznych. Jeśli jest jednak, jak pisze Walzer, „gęsta i zróżnicowana”, ma szansę tego niebezpieczeństwa uniknąć.
„Gęste” jednostki potrzebują równie „gęstego i zróżnicowanego” społeczeństwa. To znaczy – społeczeństwa pluralistycznego i złożonego. Takie wspólnoty, same w sobie silne dzięki umiejętności akceptacji i integrowania innych, wytwarzają silne, pewne siebie jednostki, gotowe do tolerowania inności i współpracy z drugim.
Inną koncepcję opisała amerykańska teoretyczka polityki, Martha Nussbaum, w książce „Not for Profit”****. Nussbaum tłumaczy, że myślenie w kategoriach przeciwstawnych sobie części jest dla ludzkiej natury naturalne. Posługujemy się hasłami zderzenia cywilizacji chętniej od podejmowania prób dialogu z innymi kulturami czy grupami społecznymi. O wiele łatwiej jest myśleć, że to, co złe, istnieje gdzieś poza nami, w grupie „tych drugich” – bronimy się wówczas przed przyznaniem, że prawdziwe sprzeczności kwitną w nas samych.
Nussbaum proponuje – na pierwszy rzut oka dość karkołomną – koncepcję pedagogiki sokratejskiej, która miałaby służyć samouświadamianiu tych pęknięć i kształceniu otwartości na innych. Miałaby ona polegać, po pierwsze, na rozwijaniu u uczniów/studentów zmysłu krytycznego. Sokrates uczył swoich rozmówców logiki argumentacji, pokazując im, jak często ich własne przekonania oparte są na nieprzemyślanych przesądach. Czytanie filozofii i literatury, pisze Nussbaum, jest wartościowe tylko wtedy, gdy częścią zajęć jest krytyczna rozmowa na temat tekstu – rekonstruowanie argumentów i odnajdywanie błędów w rozumowaniu. Po drugie, sokratejska pedagogika ma być oparta na kształtowaniu wyobraźni. To znaczy próbach zrozumienia, dlaczego dany utwór literacki lub traktat filozoficzny został napisany właśnie w ten, a nie inny sposób, jak ukształtowały go czas i kultura, w której powstał. Krótko mówiąc, chodzi o znalezienie złotego środka pomiędzy krytyką danego dzieła/tekstu a zrozumieniem głębokich przyczyn jego kształtu.
Do czego jednak obywatelom potrzebna jest nauka krytycznego myślenia i wyobraźni?
Instytucje demokratycznego państwa prawa mogą przecież funkcjonować całkiem dobrze, nawet gdy obywatele zajęci będą codziennym gromadzeniem kapitału i – jeśli zgromadzą go wystarczająco dużo – konsumpcją, a politycznych i wspólnotowych emocji doświadczać będą w intymności fotela i telewizora. Dziś liberałowie zwracają uwagę, że poza rynkiem jest jeszcze bardzo wiele ważnych obszarów życia – choćby sfera polityczności, dyskusji, spotkań z Innym. Zarówno na rynku, jak i w owych innych sferach, nie poradzimy sobie bez podstaw sokratejskich umiejętności. System edukacji nie służy zatem ani wyłącznie „przygotowaniu do wejścia na rynek” czy „odnalezieniu się na rynku pracy” – jak argumentują jedni, ani też jedynie „wszechstronnemu wykształceniu obywatela” czy „obudzeniu wrażliwości młodych ludzi”, jak twierdzą inni.
W rzeczywistości prawda, jak zawsze, znajduje się gdzieś po środku. To prawda, że wielu szefów nie chce, by ich pracownicy byli zbyt krytyczni, ponieważ może być to dla nich w jakimś sensie niewygodne. W dłuższej perspektywie jednak to krytyczne myślenie i wyobraźnia przekładają się na kreatywność, a kreatywność to lepsze wyniki w pracy. To raz.
A dwa – rynek nie jest rajem, do którego szczęśliwie trafiają praktycznie wykształcone automaty. Tu dojrzały liberalizm dawno temu dokonał stosownych korekt. Oprócz pensji i ubezpieczenia na rynku czekają nas jeszcze różnego rodzaju manipulacje, pokusy konformizmu czy skorumpowania. Oczywiście, że wykładanie humanistyki i sztuk pięknych nie daje gwarancji, że będziemy bardziej kreatywni, krytyczni, a przez to odporniejsi na manipulację. Nussbaum ma jednak wiele racji, twierdząc, że właśnie te dziedziny, a nie przedmioty ścisłe, pomagają w kształtowaniu wspomnianych cech. Świadomość tego może być przydatna również u nas. Warto o tym pamiętać w dyskusji nad reformą szkolnictwa wyższego.
* Arjun Appadurai, „Strach przed mniejszościami. Esej o geografii gniewu”, przeł. Marta Bucholc, Warszawa: PWN, 2009, s. 56.
** Theodor Adorno, „Osobowość autorytarna”, przeł. Marcin Pańkow, Warszawa: PWN, 2010, s. 123.
*** Michael Walzer, „Thick and Thin. Moral Argument at Home and Abroad”, Notre Dame, 1994, str. 85.
**** Martha Nussbaum, „Not for Profit: Why Democracy needs the Humanities”, Princeton, 2010.
***** Karolina Wigura, członkini redakcji czasopisma „Kultura Liberalna”. Adiunkt w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego.
TEMAT TYGODNIA,
„Kultura Liberalna” nr 100 (50/2010) z 7 grudnia 2010 r.
Inne tematy w dziale Polityka