Jarosław Makowski
Reaktywacja populizmu
Populizm już nie taki straszny. Ba, przestaje mieć nawet złą prasę, a określenie polityka populistą nie oznacza już zepchnięcia go na egzotyczny margines polityki. Ostatnio nawet Leszek Balcerowicz, ten jakże racjonalny polityk i ekonomista, w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” z dumą podkreślał, że jest populistą. Bo, jak powiada, „stara się coraz skuteczniej docierać do opinii publicznej ze swoim przekazem” o narastającym długu publicznym. Dlatego zainstalował w centrum Warszawy licznik, który ma ten dług wyświetlać. Skąd ta nagła rehabilitacja populizmu? Skąd ten wykwit nieskrywanej miłości racjonalnych i chłodnych polityków do ludu, do reprezentowania interesów „prostego człowieka”, którego populiści – jak sami twierdzą – są jedynymi wyrazicielami i obrońcami?
By zrozumieć tę nagłą rehabilitację populistycznych postaw, należy przyjrzeć się dokładniej ich anatomii. Jak celnie stwierdza brytyjski badacz tego zjawiska Paul Taggart, populizm charakteryzują co najmniej trzy konstytutywne elementy. Po pierwsze, populizm jest owocem deficytu zaufania obywateli do rządzącej elity. Duża część społeczeństwa, mówiąc wprost, nie ma poczucia, żeby któraś z działających partii reprezentowała jej interesy. Po drugie, populiści odwołują się do głębokiego poczucia krzywdy, jakie – ich zdaniem – jest udziałem uciskanego ludu. I rzecz ostania, której poświęcę więcej uwagi: populiści odwołują się do przeszłości, mitologizują ją w taki sposób, by wywołać poczucie, że „rdzenna kraina” (jakże trafne określenie Taggarta) była w przeszłości udziałem tego społeczeństwa. Tyle że teraz została utracona.
Chcąc dobrze pojąć istotę populizmu i jego znaczenie dla bieżącej polityki, przeciwstawię go teraz utopizmowi. Na pierwszy rzut oka utopizm leży na przeciwległym brzegu – i ma tyle wspólnego z populizmem, co pięść z okiem. Utopiści, trzymając się zaproponowanej tu metaforyki, odwołują się do krainy, która jeszcze nie nadeszła, rozmyślają o „nowym wspaniałym świecie”, który dopiero ma nastać, gdy – rzecz jasna – uda im się zdobyć władzę. A więc: o ile populiści odwołują się do przeszłości, do krainy, która została utracona, o tyle utopiści wciąż łypią okiem w kierunku krainy, która dopiero ma nadejść.
Czy rzeczywiście nic nie łączy populizmu z utopizmem? To złudne poczucie. Zauważmy: ani jedni, ani drudzy nie godzą się na „tu i teraz”, odmawiają zgody na takie państwo, stan gospodarki, system wartości, który jest aktualnie przez rządzących i elity praktykowany. Pierwsi karmią się nostalgią i wspomnieniem dni minionych, drudzy marzeniem i pragnieniem dnia mającego dopiero nadejść. Czy jednak negacja teraźniejszości, świata „tu i teraz”, nie jest ucieczką od rzeczywistości? Czy populiści i utopiści nie karmią siebie i ludu, w imieniu którego chcą przemawiać, mitami, które są groźne dla liberalnej demokracji?
Po pierwsze: i populizm, i utopizm są nierozerwalnie związane z demokracją. Dlatego próżny jest wysiłek ich namiętnego zwalczania. Rozsądniej jest przyglądać się tym problemom, na jakie populiści i utopiści zwracają uwagę. Zazwyczaj są to sprawy marginalizowane czy też pomijane w głównym dyskursie publicznym – w Europie Zachodniej takim wstydliwym tematem jest narastająca niechęć do imigrantów, przede wszystkim muzułmańskich. Ignorowanie tego problemu przez liberalne elity sprawia, że we Włoszech, Holandii czy Szwecji rośnie znaczenie partii o zabarwieniu rasistowskim. Populizm jest tu więc termometrem, który pokazuje temperaturę społecznych nastrojów. Utopizm zaś domaga się od rządzących większej aktywności w procesie asymilacji imigrantów, tworzenia lepszych warunków dla ich szybszej integracji.
Po drugie, o ile populiści i utopiści doskonale sprawdzają się jako „termometr” rejestrujący społeczne nastroje, o tyle wręcz genetycznie, jak się utrzymuje, nie nadają się do sprawowania władzy. W Polsce najlepszym tego przykładem jest kariera Andrzeja Leppera i jego Samoobrony. Partia biało-czerwonych krawatów miała posłuch, gdy była w opozycji, gdy karmiła wyborców nienawiścią do elit rządzących, gdy zwracała uwagę na ludzi pokrzywdzonych w wyniku transformacji. Kiedy jednak Jarosław Kaczyński zaprosił Samoobronę do współrządzenia, Lepper dokonał spektakularnego, acz przewidywalnego samobójstwa politycznego. Można więc rzec: „dać populistom władzę, a sami się wykończą”. Albo jest się populistą – choć wtedy jest się skazanym na trwanie w opozycji – i ma się popularność (zrozumiał to Jörg Haider, który zrezygnował z udziału w rządzie), albo bierze się władzę, gdy trafia się taka szansa, a wtedy populizm trzeba powiesić na kołku.
Zdarzają się jednak wyjątki. Otóż były już populista, utopista i prezydent Brazylii, ale wciąż popularny polityk Lula da Silva zaczynał swoją karierę polityczną jako związkowy przywódca i organizator strajków. Kiedy zdobywał urząd prezydencki w roku 2002, miał łatkę populisty i utopisty. Dziś, w roku 2010, po dwóch kadencjach rządów Luli, Brazylia wyrasta na światową potęgę. Gospodarka, mimo światowego kryzysu, kwitnie. Obszary biedy, zmora tego państwa, szybko się kurczą. A Brazylia, co jeszcze 10 lat temu wydawało się marzeniem ściętej głowy, pełni kluczową już rolę na geopolitycznej szachownicy. Przykład Luli dowodzi, że droga od populisty i utopisty do męża stanu jest możliwa do przebycia.
Populizm czy też jego brat bliźniak – utopizm, nie są więc takie złe, jak często się je maluje. I populiści, i utopiści stwarzają w demokracji platformę, na którą obywatele wkraczają, by wyrazić swoje tęsknoty i nadzieje. By powiedzieć: „był taki porządek społeczny, za którym warto tęsknić”. Oraz: „nie ma takiego porządku społecznego, którego nie moglibyśmy poprawić”.
Ignorowanie przez aktualnie rządzących z jednej strony ludzkich tęsknot o przeszłości, z drugiej ludzkich marzeń przyszłości: to dopiero prawdziwe zagrożenie dla liberalnej demokracji.
* Jarosław Makowski, filozof, teolog i publicysta, szef Instytutu Obywatelskiego.
TEMAT TYGODNIA,
„Kultura Liberalna” nr 101 (51/2010) z 14 grudnia 2010 r.
Inne tematy w dziale Polityka