Szanowni Państwo, w tym roku niemało rozmawiano o rozdziale Kościoła od państwa. W święta spróbujmy nieco odwrócić ten problem i zapytajmy, czy jest miejsce na religię w liberalizmie? Jeśli tak – to, jak dużo? Mirosław Dzielski, twórca polskiej odmiany liberalizmu chrześcijańskiego, już w latach 80. na różne sposoby wkazywał, w jaki sposób zagadnienie wolności jest podstawowe dla chrześcijaństwa i liberalizmu. Do nas jednak należy udzielenie odpowiedzi z perspektywy przełomu 2010 i 2011 roku. Pluralizm opinii – jak najbardziej wskazany.
Jan Woleński
Areligijność i współpraca
Podstawą liberalizmu politycznego jest uznanie wolności pozytywnej (do czegoś) i negatywnej (od czegoś), także w kwestiach religijnych, a zasadą ustrojową – rozdział państwa i kościołów. Znaczy to po pierwsze, że każdy ma prawo do manifestowania swych przekonań religijnych (pomijam pewne wyjątki, np. związane z bezpieczeństwem publicznym, ale liberalizm wymaga, aby były one wyraźne określone przez prawo), po drugie, że nikt nie jest zmuszany do uczestniczenia w praktykach religijnych, i po trzecie, że kościoły i ich działania są wyłączone ze sfery państwowej. Funkcjonowanie tych reguł w praktyce nie jest bezsporne. Spory, a nawet konflikty prawne dotyczą, np. obecności symboli religijnych w miejscach publicznych czy określonych uregulowań ustawowych: in vitro, aborcji czy eutanazji. W szczególności hierarchia Kościoła katolickiego – ponieważ zwykli katolicy często mają odmienne zapatrywania – utrzymuje, że ma prawo do interweniowania w sprawach moralności i nie może uznać traktowania religii jako czegoś wyłącznie prywatnego.
Argumentacja ta opiera się na pospolitej dwuznaczności w pojmowaniu tego, co publiczne. W nowoczesnym społeczeństwie sfera prywatna obejmuje tzw. zacisze domowe i przeżycia subiektywne. Religia, chociaż jest związana z osobistymi i subiektywnymi decyzjami, bez wątpienia należy do sfery publicznej, bo jest tak uzewnętrzniana. To, co publiczne jest tutaj rozumiane jako ogół faktów społecznych dziejących się na oczach wszystkich lub dostępnych takiemu oglądowi. W innym sensie, sfera publiczna obejmuje ogół instytucji państwowych. Instytucje religijne niewątpliwie nie należą do tej domeny.
Rozdział państwa od kościołów polega na tym, że instytucje państwowe są areligijne, co nie wyklucza współpracy. Wprawdzie konflikty na linii sprawy religijne – sprawy publiczne (w drugim rozumieniu) są zapewne nieuniknione, ale mogą być znacznie ograniczone, o ile (a) państwo nie będzie dążyło do nadmiernej kontroli kościołów, (b) kościoły zrezygnują z zawłaszczania instytucji państwowych. Liberalizm nie tylko nie jest niezgodny z (a) i (b), ale stanowi optymalną ramę doktrynalną dla realizacji tych punktów. Rzecz ta w obecnej Polsce jest kompletnie nierozumiana. Wielu Polaków dało sobie wmówić, że zachodzi jakiś zasadniczy konflikt pomiędzy liberalizmem a wolnością religijną, np. że liberalizm jest na bakier z prawami większości do pozytywnej wolności religijnej. Nieporozumienie polega na tym, że liberalizm postuluje samoograniczenie wolności pozytywnej większości dla respektowania negatywnej wolności mniejszości. Liberalizm nie jest antyreligijny, ale areligijny, w odniesieniu do sfery publicznej rozumianej jako państwowa.
Pytanie: „ile miejsca na wiarę powinno być w liberalizmie?” ma prostą odpowiedź – mianowicie tyle, ile wymaga kompromis pomiędzy wolnością pozytywną a wolnością negatywną. Sekularyzacja szkoły publicznej nie jest naruszeniem rzeczonego kompromisu, byłby nim natomiast totalny zakaz nauczania religii. Rzecz bowiem w tym, że manifestacja przekonań religijnych wcale nie wymaga dawania im wyrazu w instytucjach państwowych.
* Jan Woleński, profesor filozofii.
TEMAT TYGODNIA,
„Kultura Liberalna” nr 102 (52/2010) z 21 grudnia 2010 r.
Inne tematy w dziale Polityka