Edmund Wnuk-Lipiński
Odziedziczona mentalność
Gdyby zasadniczy problem polskiej sfery publicznej rzeczywiście polegał na myśleniu o oponentach w kategoriach „wiązek”, „pakietów” czy gombrowiczowskich „gęb”, nasza sytuacja nie byłaby aż tak zła. Byłoby to „normalne”, w takim sensie, że na podobnym myśleniu stereotypowym opiera się język publiczny w wielu demokratycznych krajach.
Podstawową chorobą polityki oraz życia publicznego nad Wisłą jest natomiast – co szczególnie mnie martwi – coraz silniejszy składnik emocjonalny. Elementy racjonalne, takie jak na przykład dążenie do realizacji wartości, które uznajemy za ważne, czy własnych interesów, schodzą wobec niego na drugi plan. Jest to spirala, która zapoczątkowana została już wcześniej, ale nabrała nieprawdopodobnego impetu po katastrofie smoleńskiej i dziś wciąż obserwujemy jej umacnianie się. Powoduje to sytuację, w której dyskusja o programach czy celach w życiu publicznym – jeśli pominiemy tak enigmatycznie sformułowane cele, jak dążenie do prawdy czy do podobnie szczytnych, a słabo zdefiniowanych perspektyw – została zredukowana do postaci szczątkowej.
Możliwe, że emocjonalność zostałaby obniżona, gdyby główni aktorzy klasy politycznej – zarówno rząd, jak i opozycja (a zwłaszcza Prawo i Sprawiedliwość, gustujące we wzniecaniu nastrojów społecznych) – postawili sobie racjonalność i spokój za cel, prowadzili debatę i mobilizowali poparcie dla swoich stronnictw za pomocą racjonalnych argumentów. Nie musi być to jednak ani łatwe, ani w ogóle – w obecnej sytuacji – możliwe, ze względu na szczególny charakter polskich podziałów.
Podziały te nie są oparte na klasycznym rozróżnieniu między lewicą a prawicą (od którego już blisko do „pakietów”), ale reprezentują pewne typy mentalności. Pierwszy z nich nazwałbym pragmatycznym. To taki, wedle którego skutki mają swoje przyczyny, a łańcuch przyczynowo-skutkowy można racjonalnie wyjaśnić. Reprezentanci drugiego typu mentalności zakładają, że to, co widzimy, wprowadza nas w błąd. „Rzeczywistość”, dostępna racjonalnemu poznaniu, ukrywa „prawdziwe” przyczyny i przebiegi rozmaitych wydarzeń. Stąd już blisko do rozmaitych teorii spiskowych, które dodatkowo łączy przekonanie, że Polska ma pewną mistycznie rozumianą „szczególną pozycję”, tytuł, by traktowano ją wyjątkowo. Dotyczyć to ma zarówno jej obywateli, jak i społeczności międzynarodowej.
Dodajmy, że nie jest to w naszej tradycji nic nowego. Oba typy mentalności ukształtowały się jeszcze przed odzyskaniem wolności, co najmniej pod koniec wieku XIX, po powstaniu styczniowym. Były one dość szeroko obecne w literaturze – w uproszczeniu nazywano je podziałem na romantyków i organiczników. Romantycy to tacy, którzy uważali, że nie szkiełko i oko, ale to, co mamy w sercu, jest ważne, ważniejsze nawet niż grawitacja. Natomiast organicznicy byli zajęci budowaniem instytucji i pracą u podstaw. Te dwa typy mentalności są obecne w naszej sferze publicznej do dziś: naturalnie PiS byłoby ekspozyturą romantyków, a PO – organiczników. Choć mechanizm powstawania tych podziałów może mieć charakter bardziej uniwersalny, ich treść jest jednak specyficznie polska. Zaś zakorzenienie historyczne sprawia, że oczekiwanie, zgodnie z którym element racjonalny miałby szybko przeważyć w polskim życiu publicznym nad emocjonalnym, wypada traktować z najwyższą ostrożnością.
* Edmund Wnuk-Lipiński, profesor socjologii.
Inne tematy w dziale Polityka