Szanowni Państwo,
„niezwykłość zaistniałej [w stosunkach polsko-żydowskich podczas II wojny światowej] sytuacji jest całkowicie zapoznana (…) antysemityzm rozpowszechniony w czasie okupacji wśród polskiego społeczeństwa był przyczyną, dla której Niemcy tak brutalnie i bezwyjątkowo mordowali Polaków za pomaganie Żydom (…) Brutalne represje najlepiej dają się zastosować przeciwko niewielkiej grupie ludzi, która jest izolowana we własnym społeczeństwie”. To zdania, napisane przez Jana Tomasza Grossa bynajmniej nie w szeroko dyskutowanej obecnie książce autorstwa jego i Ireny Grudzińskiej-Gross „Złote żniwa”. Pochodzą one z tekstu, opublikowanego w… 1986 roku przez „Aneks” i zatytułowanego: „Ten jest z ojczyzny mojej… ale go nie lubię”.
Jan Tomasz Gross w polskiej debacie publicznej burzę wywołał po raz kolejny – ale w istocie jest w niej obecny od wielu lat i, co często bywa przeoczane, jego tezy się zasadniczo nie zmieniają. Autor ewoluuje ku coraz bardziej stanowczemu sposobowi formułowania swoich przemyśleń. Michael Walzer podkreślał niegdyś, że społeczeństwo liberalne powinni być zróżnicowane, „gęste”, bo tylko wtedy ma zdolność wychowywania ciekawych jednostek. Jednowymiarowa tożsamość jest groźna, leży u podstaw nietolerancji. Czy powtarzająca się „sprawa Grossa” może oddziaływać na polską pamięć zbiorową i wyobrażenia o charakterze narodowym Polaków? Czy, dzięki niej, nasza tożsamość staje się bogatsza, „gęstsza”? Czy dysponujemy narzędziami pozahistorycznymi – filozoficznymi, socjologicznymi, by budować taki dyskurs o polskiej przeszłości? „Trzeba rozrywać rany polskie, żeby się nie zabliźniły błoną podłości” – myśl Stefana Żeromskiego na naszych oczach przestaje być maturalnym sloganem.
Małgorzata Głowacka-Grajper
Naród dobry, naród zły
„Tylko prawda jest ciekawa”, choć patrząc socjologicznie, powinniśmy pewnie dopytać: dla kogo? Czy drobiazgowo niuansowane obrazy przeszłości z opasłych prac historyków – nie zawsze pozwalające postawić ostrą konfrontacyjną tezę – są ciekawe? Być może lepiej z zaciekawianiem publiczności radzi sobie socjologia i socjologiczna publicystyka, której łatwiej przychodzi posługiwanie się szerokimi, zbiorowymi kategoriami, pobudzającymi wyobraźnię i emocje? Takie uogólnianie to cecha życia społecznego i socjolog powinien się do niego odnieść.
Czy można dziś socjologicznie obronić pozytywny wydźwięk pamięci społecznej i tożsamości grupy narodowej, która przecież, jak każda, nie składa się wyłącznie z bohaterów, a jej historia z samych szlachetnych czynów? Po raz kolejny publiczne ujawnianie złych postępków z przeszłości prowadzi w dyskursie publicznym do przeciwstawienia: mit heroiczności – fakt podłości (czy to będzie antysemityzm, złodziejstwo, prymitywna pogarda czy cokolwiek innego). Broniący tego pierwszego jawią się jako narodowi fanatycy w oczach widzących tylko to drugie. Nawet jeśli uznamy, że wszystkie uogólnienia dotyczące zachowań grupowych z przeszłości przyjmują strukturę mitu (z czym się nie zgadzam), to powinniśmy po przeciwnej stronie do „mitu heroiczności” umieścić „mit podłości”. To przeciwstawienie jest jednak z gruntu fałszywe. Powinno wyglądać następująco: fakt heroiczności – fakt podłości. I nie można traktować go jako alternatywy albo-albo, przy której znalezienie wydarzenia spełniającego warunki bohaterstwa likwiduje rozważania o podłości i na odwrót. Niestety, to kontinuum.
Do faktu heroiczności i faktu podłości – jeśli zamierzamy je wyjaśniać za pomocą czynników społecznych (np. kultury, wzorów i struktury myślenia, „charakteru narodowego” itd.), jak to zwykle czynią socjolodzy i wszyscy stosujący metodę „uogólniania na zbiorowość” – powinniśmy uczciwie zastosować jednakowe podejście. Jeśli przyjmujemy, że obserwowana podłość wynikała z jakichś ukrytych w narodzie wzorów społecznych i kulturowych, to z czego miałaby wynikać heroiczność? Dokładnie z tego samego – z obecnych w życiu społecznym i myśleniu Polaków wzorów i wartości. I nie sądzę, by wzory te dało się zeskalować, obliczyć i porównać, by uzyskać jednoznaczną odpowiedź – czy Polacy jako naród są dobrzy czy źli?
Grupowa przeszłość to z definicji pewna konstrukcja niesprowadzalna do sumy życiorysów jednostek. Przeszłość i pamięć społeczna budujące grupową tożsamość to nie to samo, co historia. Historia to tysiące faktów, opinii, motywów, przyczyn, skutków, tysiące wydarzeń, miejsc i postaci. Pamięć społeczna wybiera z tego morza wydarzeń tylko niektóre elementy. Nie tylko dlatego, że jest ich tak dużo, że nikt nie jest w stanie zapamiętać wszystkiego. Przeszłości będącej podstawą grupowej tożsamości nie można nazwać zbiorem historycznych faktów. To, po pierwsze, nieustanna gra między potrzebami teraźniejszości a wybranymi wydarzeniami historycznymi, po drugie, swoisty sposób uogólniania, a po trzecie – element rzeczywistości żyjący tylko dzięki społecznej mobilizacji (od uroczystości upamiętniających po odpieranie wszelkich ataków na jej treści i charakter).
Dlaczego jako grupa narodowa bronimy swej heroiczności? Bo byli wśród nas bohaterowie; należy im się pamięć i społecznie budowana chęć naśladowania. I byli wśród nas złoczyńcy – dla nich pamięć nie jest nagrodą, lecz karą. Stwierdzenie, że nie ma narodu złożonego wyłącznie z bohaterów lub wyłącznie ze złoczyńców, jest prawdziwe, lecz postrzegane jako banalne, a zatem nie do wykorzystania w ostrej publicystycznej dyskusji. W niej liczą się mocne tezy i wywleczone „brudy”. Ale żeby można je było wywlec, muszą one istnieć. I istnieją, i nie ma sensu twierdzić, że jest inaczej. Ale nie można spychać do sfery nudnego (i nieprzydatnego publicystycznie) banału faktu, że – poza licznymi innymi szlachetnymi i bohaterskimi czynami – Polacy mogą wymienić najwięcej nazwisk rodaków z listy Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Zbliża się też dzień beatyfikacji rodziny Ulmów rozstrzelanej przez hitlerowców (a może trzeba powiedzieć: Niemców, skoro jesteśmy przy kategoriach narodowych?) za ukrywanie Żydów.
Oczywiście nie cieszy mnie, gdy ważną dla mnie wspólnotę uznaje się zbiorowo za godnych pogardy złoczyńców, ale też nie przeraża mnie to jako nadciągające zagrożenie dla jej tożsamości. Dlatego, że jest tak wielu ludzi, których można pokazać jako kontrprzykłady dla bulwersujących zachowań, a co dziś jeszcze ważniejsze – jest też wielu takich, którzy gotowi są te przykłady przypominać.
„Kto ratuje jedno życie – ratuje cały świat” głosi napis na medalu Sprawiedliwych – dokładnie tak działa moralność wywodząca się z naszej kultury. Kto kiedyś zachował się bohatersko, ratuje honor swojego narodu na wieki – dokładnie tak działa pamięć społeczna i zbiorowa tożsamość. Pod warunkiem, że człowiek taki będzie stale przypominany. Dzięki temu wzmacnia się pozytywna ocena własnej kultury, a jest to warunek konieczny dostrzeżenia w uczestniku innej kultury człowieka i partnera, a nie zagrożenia, które próbujemy neutralizować pogardą i wrogością. Nieustannie przypominani polscy Sprawiedliwi i inni bohaterowie nie mają być jednak sposobem na uciszanie ludzi wyciągających „brudy”. Mają być sposobem na zmierzenie się z istnieniem wśród nas ludzi podłych. I to jest najlepszy sposób, by dokonać tego w sferze publicznej – mało wrażliwej na drobiazgowe, unikające czarno-białych schematów i zgodne z naukową metodologią prace historyków.
* Małgorzata Głowacka-Grajper, antropolog społeczny, doktor socjologii.
TEMAT TYGODNIA,
„Kultura Liberalna” nr 109 (6/2011) z 8 lutego 2011 r.
Inne tematy w dziale Polityka