Kultura Liberalna Kultura Liberalna
323
BLOG

KUISZ o Miłoszu w temacie tygodnia: Zwykły człowiek

Kultura Liberalna Kultura Liberalna Polityka Obserwuj notkę 0

Szanowni Państwo, w tym roku przypada 100. rocznica urodzin Czesława Miłosza. Polskiemu nobliście przyznano zatem 12 miesięcy. Rok na przebojowe prezentacje, odważne reinterpretacje czy może po prostu przypomnienie twórczości autora „Zniewolonego umysłu” Rodakom o słabszej pamięci? Jakie będą wyniki hucznie zapowiadanego Roku Miłosza –ponowne odkrycie całej wielowymiarowości poety czy zmęczenie i przesyt? 

 

Jarosław Kuisz

Zwykły człowiek

W Europie Środkowej – a być może po prostu wszędzie – od poetyckich doznań zmysłowych, i zwykłej empatii, od prób zrozumienia bliźniego, kimkolwiek on jest i skądkolwiek pochodzi, od szacunku dla jego wolności do… polityki droga niedaleka.

Czy to naprawdę takie zdumiewające?

Czytając Miłosza, można dojść do wniosku, że mówienie w polskiej polityce o racji stanu bez gruntownej znajomości sąsiadów, bez zrozumienia „ducha” miejsc, w których żyją, bez odwiedzenia ich, bez wrażliwości na ich język i wytwory ducha… jest tylko uprawianiem literatury. I to literatury kiepskiej. Rekonstruuje się zwykle nie tylko wyobrażonych Żydów, Rosjan, Niemców, Ukraińców i Litwinów… Dzięki ich wyobrażeniom powstaje cieplutkie, złudne poczucie bezpieczeństwa na własnym podwórku. Wysoka temperatura współczesnych sporów niemało ma związku z tym, że można sobie na nie po prostu pozwolić.

Fikcyjna sielanka, czyli szczere zagubienie? Miłosz mówił o polskich głowach po 1989 roku: „Z jednej strony mamy pewien typ recepcji kultury zachodniej w jej najgorszej, najbardziej prymitywnej postaci, z drugiej – mentalność zapeklowaną, rodem z Rodziewiczówny. I stąd bezbronność młodego pokolenia, które otrzymuje popłuczyny z Zachodu”.

* * *

Czytając dalej Miłosza, można powiedzieć, że poczucie bezpieczeństwa i siła II RP czy Armii Krajowej w 1944 roku przed wybuchem powstania były więc czystą literaturą? Pułkownicy, powstańcy nierzadko byli poetami. Fantazjowano na temat Francji i Wielkiej Brytanii tak bardzo, że aż uwierzono w sojusze w 1939 roku. W cud w 1944 roku. O realnym świecie nie wiedziano nic, jak wspomina w „Rodzinnej Europie”. Literatura zastępująca politykę nie dawała bezpieczeństwa, lecz poczucie bezpieczeństwa. Różnica istotna. A czy dziś literaturą w najczystszej postaci, uprawianą na polu kapitalnej ignorancji, nie jest wyobrażenie o przyszłości Polski?

Czy lekcja z porażek II RP została odrobiona? Czy PRL został odfajkowany? Nie. Zamęt niszczy jasność myślenia w głowie jednego człowieka. Nawet spory o „Polskę Ludową” – w tym o niego samego – Miłosz potrafił skwitować nieoczywistym stwierdzeniem: „gdybym chciał żyć dłużej, to tylko po to, żeby naprawić zło, jakie wyrządziłem. A do niego należy wszelka poezja, która sprzyja polskiemu jękliwie – szlachetnie – patriotycznemu samodurstwu. Czy też na tę modłę może być recytowana. Niestety. (…) I nie żadne moje komunizowania, ale to właśnie, nawroty narodowej ortodoksji, jest plamą, której nie da się wyczyścić” („Rok myśliwego”, s. 246-247).

Przeszłość mogła być jednak zalążkiem przyszłości. Miłosz zachwycał się geniuszem niejakiego Władysława Ryńcy, który podczas II wojny światowej stworzył firmę transportową, w tajemniczy sposób funkcjonującą pomiędzy Wilnem – Mińskiem – Warszawą i został milionerem. Ryńca oficjalnie zajmował się dostawami dla wojska, a nieoficjalnie przekupywał Niemców, prowadził „ogromne operacje walutowe na czarnym rynku”, przewoził pieniądze i broń dla partyzantów, także ratował Żydów. Tak to widział Miłosz. Pisarz tłumaczył sukces firmy „geniuszem dyplomatycznym i brakiem narodowościowych przesądów”. I to zapewne do pewnego stopnia jeden z odcieni, bliskiej poecie, utopii tej części Europy, której „danej było zstąpić w „Jądro ciemności” XX wieku. Utopii, w której łatwy w Polsce zarzut „zdrady” wspólnoty wyobrażonej poprzedzałby rozsądny namysł. W 1986 roku podczas konferencji na University of Michigan Miłosz w odczycie poświęconym kulturze Europy Środkowej powiedział: „Starając się wydzielić te elementy, które są wspólne nam wszystkim, mówiącym językami naszego obszaru, uprawiając od dawna zaniedbane studia porównawcze naszego dziedzictwa, możemy przyczynić się do zmniejszenia narodowych konfliktów, nawet jeżeli dzień tak czy inaczej pojętej federacji środkowoeuropejskiej jest odległy” („O naszej Europie” w: „Realiści z wyobraźnią”, t. II, s. 529).

* * *

Czytając jeszcze dalej Miłosza, można zastanawiać się nad tym, jak umiarkowanie „świeże” są współczesne odsłony polskich sporów. O stosunku Polaków do Holokaustu pisał wtedy… gdy miał on miejsce.

Całe dziesięciolecia później w jednym z wywiadów na pytanie Ireny Grudzińskiej-Gross: „co to znaczy zdrajca?” Miłosz odpowiedział: „Kiedy odchodzi się od przyjętego myślenia, myślenia ziomkowskiego – to jest zdrada”. W takich „zdradach” widział sens przeciwstawiania się – jak się wyraził – „nawracającej martyrologii”, „postawie romantycznej” i „zamykaniu się w polskości”.

Nic dziwnego, iż znajdował zrozumienie dla książek Jarosława Marka Rymkiewicza, które przecież stały się głośne jeszcze za życia Miłosza.

„Polski sprzeciw” z Milanówka wydawał się konieczny i Miłosz nawet dziwił się, że „tylko jeden się taki pojawił (…) ze względu na sprawę szukania tożsamości wobec całkowitego ujednolicenia kultury czy cywilizacji w skali planetarnej…”. I dodawał: „Postawienie zapory przez marksizm się nie udało, a zresztą już PRL był pełen tych elementów, to przenikało stopniowo. Wobec tego powstaje pytanie o narodową tożsamość w tym układzie. Bardzo ważne pytanie”.

Dawny spór na wyżynach polskiej kultury, spór o dziedzictwo zanurzonych w PRL-u Aten i Jerozolimy, pomiędzy Herbertem i Miłoszem, zastąpił dziś nieco bardziej lokalny konflikt. Oto można wskazać na spór na linii Rymkiewicz – Miłosz, wyrażonej w postaci niepełnej, zalążkowej, lecz możliwej do zrekonstruowania. Autor „Trzech zim” pozostawił dostatecznie dużo wypowiedzi, by zdać sobie z sprawę z jego osądu:

„różnica między mną a Rymkiewiczem polega na tym, że ja, tak, niestety, jestem umysłem dialektycznym (…) nie, nie chcę całkowicie się poprawić, chcę przezwyciężyć zachowując…” („Dekada Literacka” 1994, nr 14-15).

Sam Miłosz niejednokrotnie podkreślał, że cierpi na instynkt buntu przeciwko „rozrzewniającej polskości”. Niemal w tym samym czasie, gdy Rymkiewicz publikował idylliczne (jak na warunki stanu wojennego) „Rozmowy polskie latem 1983 roku”, w 1984 roku Miłosz wygłosił kasandryczny odczyt „Szlachetność, niestety”:

„Najgorszym skutkiem wewnętrznej inwazji 13 grudnia 1981 roku nie jest policyjna gospodarka kulturą i rozbicie związków twórczych, ale właśnie obsesja moralnego obowiązku piszących, jeżeli nie zgodzą się na kolaborację. Gdyby nie została rozgromiona „Solidarność”, upolitycznienie straciłoby wkrótce swoją intensywność i powstałaby pewna równowaga pomiędzy obowiązkami artysty i obywatela. Raz jednak jeszcze La Pologne martyre przyciągnęła całą uwagę piszących, zazdrosna, zaiste, bogini” („Realiści z wyobraźnią”, t. II, s. 490).

* * *

Czytając jeszcze, jeszcze dalej Miłosza, można zastanawiać się nad tym, czy dziś intelektualiści nie nazbyt szybko dali sobie wmówić, że ich misja została zakończona. I że na przykład powinno się komentować ten czy inny lapsus przeciętnej osoby tylko dlatego, że… została politykiem. To nie są rzeczy błahe. Zupełnie tak, jakby do zajmowania się polityką zagraniczną czy ubezpieczeniami społecznymi nadawać się mogli przebojowi ignoranci. Obecnie główną winą większości intelektualistów jest to, że nie cenzurują takich bohaterów naszych czasów merytoryczną wiedzą – jednocześnie (warunek sina qua non) komunikowaną w zrozumiały sposób obywatelom-wyborcom. Lamentowanie nad „upadkiem sfery publicznej” może wydawać się zwyczajnym szukaniem usprawiedliwień. Miłosz w kolejnych książkach miał tendencję do obwiniania siebie. Nie bez dumy jednak to tu, to tam podkreślał, że do Nagrody Nobla doprowadziła go także niezwykła pracowitość.

Nadzwyczajnie aktualne wydaje się w „Alfabecie” Miłosza hasło „głupota Zachodu”. Poeta tłumaczy, że cierpiał i na ten kompleks, który – żyjąc, było nie było, poza krajem – musiał w sobie przezwyciężyć. Wreszcie zdał sobie sprawę, że owa głupota jednak istnieje. Oznacza ona jednak „wyobraźnię zwężoną” – broniącą się „przed uznaniem świata za system naczyń połączonych, jak też nie umie wydostać się poza to, co znajome”.

Czy, aspirując do Zachodu, przejmując gotowe receptury myślenia również o polityce, udało się uniknąć przejęcia także owej „wyobraźni zwężonej”? – niech każdy odpowie we własnym sumieniu.

* * *

Odkładając na bok książki Miłosza…

Pozostajemy z propozycją postawy chwiejnej, niedoskonałej, aspirującej do szczerości. Autor „Rodzinnej Europy” uważał, że wobec świata ludzi najlepiej stosować podejście dialektyczne. Wobec opinii większości, autorytetów czy ideologii należy pozostawać sceptycznym.

I zachłannie poznawać świat, pozostając na obszarze języka polskiego. Ze wszystkimi konsekwencjami… Tak wracamy do punktu wyjścia. Odkrywamy konieczność:

„W Polsce na dobrą sprawę nigdy nie było literatury apolitycznej, więc jeśli ktoś należy do literatury polskiej, to w tym sensie musi być także pisarzem politycznym”.

Aż pojawia się pokusa, by retorycznie zapytać, czy przynajmniej dobra poezja może być warunkiem dobrej polityki…?

Cóż, zresztą poezja…

„…tak naprawdę chciałem bogactwa, wina, kobiet, takich rzeczy świeckich. Niekoniecznie poezji” – powiedział tuż przed śmiercią.
[„Przekrój” 2002, nr 8].

* Jarosław Kuisz, redaktor naczelny „Kultury Liberalnej”

"Kultura Liberalna" to polityczno-kulturalny tygodnik internetowy, współtworzony przez naukowców, doktorantów, artystów i dziennikarzy. Pełna wersja na stronie: www.kulturaliberalna.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Polityka