Kultura Liberalna Kultura Liberalna
317
BLOG

STASIŃSKA: Poety używanie

Kultura Liberalna Kultura Liberalna Polityka Obserwuj notkę 3

Beata Stasińska

Poety używanie

Czesław Miłosz nie podlega regule wyrażonej przez Doris Lessing: „Klasycy są bezpieczni. Wolno ich czcić, bo już nie żyją”. Nie podlega jej nie tylko dlatego, że jest autorem dwudziestowiecznym, więc bardziej narażonym, czy jak kto woli, podatnym na zabiegi odbrązowiania, mumifikacji, działań naprzemiennych, aż po zapomnienie i miejsce w muzeum literatury. W końcu rejwach wokół osoby i pomnikowanie Zbigniewa Herberta zrobiły swoje – ciekawe, za ile lat autor „Potęgi smaku” zostanie na nowo odkryty i jak będzie czytany?

Z Miłoszem sprawa jest trudniejsza. W wypadku recepcji jego twórczości, nieśmiertelny zabieg czytelników, polegający na politycznej jej redukcji, jest czymś od powojnia przynależnym. Jeśli w dodatku czytelnik jest u władzy, czy to politycznej czy medialnej, redukcja okazuje się jeszcze większa. Duch czasu, podobnie jak czytelnik u władzy, nie bywa tu pomocny. Zazwyczaj gwałtem na pismach ważnego pisarza odciska się lub choćby próbuje odcisnąć.

Nie chcę tu wracać do przebrzmiałej i jałowej już dziś dyskusji na temat wyjazdu Miłosza z Polski i domniemanego rozliczenia autora z jego lewicowości. Zdam się na wspomnienia z czasów studenckich, kiedy to Miłosza czytywało się w wydaniach bądź samizdatowych, bądź Instytutu Literackiego w Paryżu. Ci, którzy znali jego wiersze na pamięć, dostępowali prawie miana opozycjonistów. Ich gust i słuszne poglądy potwierdziła Nagroda Nobla dla poety w 1980 roku.

Pamiętam przyjazd Miłosza do Polski i jego pierwsze spotkanie z czytelnikami w studenckim klubie Stodoła. Pamiętam nasz nabożny stosunek do autora „Zdobycia władzy” i „Zniewolonego umysłu”. W cichości wielu z nas mianowało go antykomunistyczym wieszczem. Nie byliśmy uważnymi czytelnikami, tak jak obecni w sali esbecy nie byli wystarczająco dobrze zorientowanymi w światku młodych krytyków i naukowców urzędnikami. W ich raportach było tyleż błędów rzeczowych – od nazwisk począwszy, co nadużyć interpretacyjnych w recenzjach adoratorów poety.

Chcieliśmy – my, młodzi poloniści, i nie tylko my – Miłosza mieć na sztandarach. Chcieliśmy gościć go jak Zbigniewa Herberta na studenckim strajku jesienią 1981 roku. Chcieliśmy, by jak Herbert wówczas, wyzłośliwiał się, nie powiem, z dużym poczuciem humoru (nagranie pewnie jest w archiwach MSW) na temat partyjnych funkcjonariuszy i wysługujących się komunistycznej władzy inteligentów.

Miłosz po raz drugi przed stanem wojennym do Polski nie przyjechał. Zostało nam wspomnienie spotkania w Stodole: nasza czołobitność, z przejęciem stawiane pytania, dystans poety, z jakim przyjmował hołdy, przerywany żywszym spojrzeniem na widok urodziwych studentek. Krytyczny wobec swych amerykańskich studentów poeta być może czekał na jakiś pozbawiony sztucznej powagi wybryk czy przejaw młodości z naszej strony. Nie rozumiał i karcił swoich studentów z Berkeley za ich hipisowską niedojrzałość na cudzy koszt, ale w Warszawie sprawiał wrażenie kogoś, kto zwiałby z cokołu, na jakim go widzieliśmy, na jakieś wagary. Nie umiem powiedzieć, czy czuł się przez swych rodaków w kraju zredukowany. Wiem jedynie, że redukowany na nasz patriotyczno-antysystemowy użytek był.

Czas stanu wojennego do pewnego stopnia ten rodzaj recepcji zakonserwował. Redukcja i bezkrytycyzm. Szczęśliwie coraz więcej książek autora „Ziemi Ulro” miało swoje krajowe wydania, rzeka miniaturowych edycji paryskiej „Kultury” płynęła do Polski prawie nieprzerwanie. Czasu na czytanie w tej beznadziei schyłkowego komunizmu mieliśmy mnóstwo, toteż nie sposób było nie zacząć jakiejś rewizji błędnych wyobrażeń na temat czy to światopoglądu Miłosza, czy chybionych interpretacji konkretnych utworów. Przede wszystkim sam Miłosz z kolejną przeczytaną książką wytrącał choćby na chwilę z takich kolein. Lewicowy antykomunista? Fascynacja Blake’em i Swedenborgiem? Niechęć do ludowo-rytualnego, sterowanego przez purpuratów katolicyzmu? Impregnowany na polskie pseudo-elity? Wieczny indywidualista o lewicowej wrażliwości społecznej? Oddający sprawiedliwość polskim wolnomyślicielom? Żałoba po żydowskim bracie?

Miłosz stawał się coraz bardziej „nieobjęty”. Zaskakiwał swoim czytaniem mistyków, przekornym stosunkiem do polskiego romantyzmu, wolnością budowania nowych kanonów. Nie nadążaliśmy za nim, by w latach 90. dyżurnie jeszcze jakiś czas nie wstawać z kolan i zachwycać się wszystkim, co skapywało z pióra starego mistrza (vide: opinie o „Piesku przydrożnym” jako arcydziele) i by wreszcie dać prawo wydawania sądów pseudointelektualnym opluwaczom i politycznym miernotom. Z niewiary w słowo?

Szczytem sprzeniewierzenia się temu, czym Miłosz stoi, okazał się kiepski teatr, jaki autorowi „Traktatu moralnego” zgotowali rodacy, gdy umarł i bronić się słowem nie mógł. Absurdalny pochówek i to jakże polskie, groteskowe potrząsanie ludzkim truchłem zamiast żałobnego milczenia i szacunku. Po każdej stronie.

Miłosz okazał się przebrzmiały? Zbędny? Gdy setna rocznica urodzin poety wymusza festiwalowe formuły i dyżurne gesty, łatwo o taką refutację. Zwłaszcza ze strony młodszego, mającego może jeszcze resztki przekory pokolenia. Ale przekora bywa twórcza, więc niechby była chociaż przekora, dowód żywego stosunku do wieszcza i jego wiersza.

Nad tym, co z Miłoszem robiła, robi czy zrobić zechce polska prawica, szkoda się zatrzymywać. Tu niestety nic się nie zmieniło. Jej „kulturalna jałowość” panuje nieprzerwanie od czasu, gdy jej Miłosz doświadczył przed wojną, a po wojnie opisał. I poeta padał, pada, będzie padał ofiarą ciągle tych samych argumentów, twardych i prostych w działaniu jak cepy, których miejsce od dawna jest w muzeum. Pozostaje tylko wyrazić żal. I raczej powstrzymać się od nazywania tego zniewoleniem umysłu, bo to jednak nie to samo co umysłowe lenistwo.

Większy problem z Miłoszem zdaje się mieć polska nie-prawica. Celowo używam takiego określenia na opisanie tego, co lewicowe być nie chce lub nie ma odwagi, a do prawicy nie zgłasza politycznego i światopoglądowego akcesu. Dla polskiej nie-prawicy Miłosz powinien być niewygodny. Nie tylko dlatego, że bardzo użyteczna formuła „zniewolonego umysłu” może być nader poręczna w próbach opisu swoistej bezideowości cechującej nie-prawicę. Bezideowość można potraktować jako rodzaj umysłowego zniewolenia, prostą drogę ucieczki od politycznej deklaracji i działania, czyli przejaw politycznego tchórzostwa.

Na użytek tych rozważań warto z jednej postaci uczynić papierek lakmusowy poglądów nie-prawicy i jej ewentualnego stosunku do Miłosza. Niechże tą postacią będzie, dajmy na to, Józef Piłsudski. Co Miłosz sądził na jego temat, łatwo wyczytać. I warto. Jaki stosunek ma, mogłaby mieć polska nie-prawica do Piłsudskiego, jest pytaniem ciekawym. Weźmy na przykład taki ważny dla społeczeństwa temat jak relacja państwo – Kościół. I brnąc dalej w tę paraliteracką zabawę, wyobraźmy sobie Józefa Piłsudskiego versus współczesny Episkopat Polski, negocjujących konkordat.

Bawmy się dalej i wyobraźmy sobie Polskę, która przestaje być narodowym i religijnym monolitem, bo przyjeżdżają do niej żyć i pracować prawosławni Słowianie, muzułmanie z Pakistanu, wyznawcy Konfucjusza z Chin czy buddyści z Korei. Koncept polityczny Piłsudskiego, który odpowiadał na wyzwanie wieloreligijnego i wielonarodowościowego państwa, wydaje się tu jeśli nie użyteczny, to na pewno wart zastanowienia. Miłosz oddaje mu sprawiedliwość, wspomina jednak przedwojenną Polskę, zdając sobie sprawę z jej trudnych problemów, jak choćby niewładająca językiem polskim ludność żydowska, polski antysemityzm i wspólne polskiego rządu i organizacji żydowskich próby szukania rozwiązań.

Miłosz, ceniący wolną myśl, oddaje też w wielu miejscach sprawiedliwość polskim masonom, bez których wiele reform nie zostałoby zainicjowanych. O intelektualnym i twórczym fermencie, jaki nam polscy wolnomyśliciele szczodrze serwowali, nie wspominając. We współczesnej Polsce ciągle masonami straszy się dzieci i babcie kościelne, więc choćby dlatego warto wrócić do Miłosza. Miłosz w końcu sympatyzuje z polską lewicową inteligencją, ale nie bez powodu pisze „Człowieka wśród skorpionów”. Pewnie sam do pewnego stopnia był jej przykładem, z czym dziś wielu jego czcicielom trudno się pogodzić. Nie odżegnując się od lewicowości, odrzucał to, co Dorris Lessing nazwała lewicowym pakietem: tandetnie podany zestaw składający się z idei postępu, materializmu, powierzchownej troski o rasę ludzką, odrzucenia wiary w Boga i wiary w rewolucję.

Końca zabawy z Miłoszem w ręku i w Miłosza nie widać. Jedno jest pewne: im dalej, tym Miłosza coraz trudniej poddawać redukcji.

* Beata Stasińska, wydawczyni, redaktorka, animatorka kultury.
 

"Kultura Liberalna" to polityczno-kulturalny tygodnik internetowy, współtworzony przez naukowców, doktorantów, artystów i dziennikarzy. Pełna wersja na stronie: www.kulturaliberalna.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Polityka