Gilles Kepel
Zdejmowanie arabskiej klątwy
Rewolucje demokratyczne, które obserwujemy w świecie arabskim, dają wgląd w szerszy kontekst historii współczesnej. Wgląd w rodzaj czaru, powiedziałbym wręcz „arabskiej klątwy”, która do tej pory uniemożliwiała Arabom poradzenie sobie z demokracją. Reżimy Ameryki Łacińskiej i Europy Środkowo-Wschodniej upadały i były zastępowane przez demokracje. W muzułmańskich krajach niearabskich – Indonezji, czy Turcji – stało się tak samo: reżimy wojskowe zostały zastąpione strukturami pluralistycznymi. Kraje arabskie natomiast utknęły między młotem cen ropy a kowadłem konfliktu arabsko-izraelskiego. Zwłaszcza ten ostatni przygotował grunt pod swego rodzaju l’union sacrée, która arabskim reżimom pozwalała twierdzić, iż wszelkie przejawy debaty wewnętrznej mogą zostać wykorzystane przez naszych wrogów. Używając takich argumentów, nie dopuszczano do stworzenia pluralizmu, a klasę średnią powstrzymywano przed podejmowaniem reprezentacji politycznej, zamykając im usta okruchami dobrobytu.
Jednocześnie, owe demokratyczne rewolucje odbywają się w dość dziwnej sytuacji. Przez 10 lat po 11 września 2001 w autorytarnych reżimach w Afryce Północnej widziano cytadele, chroniące przed Al Kaidą i Bin Ladenem. Okazało się jednak, że islamskie ruchy ekstremistyczne nie są w stanie – mimo stosowanej przez siebie przemocy – zmobilizować mas świata arabskiego. Dlatego istnienie reżimów, legitymizujących swoje istnienie za pomocą argumentu walki z Bin Ladenem, zdezaktualizowało się, a błędne koło Ben Alego i Bin Ladena uległo rozpadowi.
To tło w sposób oczywisty różni się, tak od rewolucji 1989 roku, jak i innych dotychczas znanych przykładów demokratyzacji. Podobieństwa tkwią w sferze ideologicznej: wydarzenia w Afryce Północnej, tak samo jak te w Europie Środkowo-Wschodniej, łączy uznanie za naczelne tych samych wartości: demokracji, praw człowieka i suwerenności obywateli. Wspólna jest im zatem chęć obalenia broniących dostępu do tych wartości reżimów autorytarnych, spośród których część czerpała przecież swoją legitymację z mglistego nawiązania do socjalizmu (system militarny Egiptu pod rządami Hosni Mubaraka, mimo, iż proamerykański, zbudowany został na strukturze pamiętającej jeszcze rządy Nassera, silnie wspomagane przez Związek Radziecki. A inne dawne państwa komunistyczne Europy Środkowo-Wschodniej były jeszcze względnie niedawno silnie obecne w Egipcie i Algierii). Różnic jest jednak więcej.
Wymiar pierwszy: przygotowanie polityczne
Ruchy dysydenckie w byłym bloku sowieckim były dobrze zorganizowane już przed 1989 rokiem. Najlepiej widoczni byli Polacy z „Solidarnością”, ale była i Karta 77 w Czechosłowacji, ruchy dysydenckie związane z kościołami protestanckimi w NRD czy dysydenckie ruchy chrześcijańskie na Węgrzech i wiele innych. Mimo że ich członkowie byli represjonowani i zamykani w więzieniach, stworzyli choćby wiele istotnych publikacji. Dla ludzi takich jak Vaclav Havel czy Lech Wałęsa, polityka nie była nowością. Dlatego byli później w stanie przejąć władzę, gdy u schyłku ZSRR Gorbaczow podjął decyzję, by nie podejmować interwencji zbrojnej.
W przypadku rewolucji arabskich sytuacja wygląda inaczej, ponieważ ruchy społeczne, prowadzące do rewolucji, możliwe były dzięki portalom społecznościowym, takim jak Facebook czy Twitter. Młode pokolenie zaangażowało się w nie bez jakiegokolwiek wcześniejszego doświadczenia politycznego. Ma to swoje pozytywne aspekty: służby bezpieczeństwa, równie przecież silne jak w Europie Środkowo-wschodniej w czasach komunizmu, nie miały w swoich archiwach teczek z danymi protestujących, a zatem nie były ani świadome ich siły, ani przygotowane intelektualnie, by z nimi walczyć. Szczególnie widoczne było to w przypadku Egiptu. Złą stroną nieobycia z polityką jest to, że niedawni protestujący mają dziś problemy z przejściem od pierwszej fazy rewolucji, czyli obalenia dyktatury, do drugiej – budowania instytucji koniecznych do dalszego funkcjonowania państwa. W Europie Środkowo-Wschodniej po 1989 roku także nie obyło się bez problemów: Havel został odsunięty od władzy przez otoczenie Vaclava Klausa, w Polsce dużą część pierwszej „Solidarności” zmarginalizowano, jednak odbyło się w ramach demokratycznych instytucji.
To zupełnie nieporównywalne z polityczną niepewnością w Afryce Północnej. W Egipcie odsunięto co prawda skompromitowanego Mubaraka, kraj kontrolowany jest jednak wciąż przez armię, nawet jeśli zgodnie z żądaniami z placu Tahrir premier i generał sił powietrznych Ahmed Mohammed Shafik ustąpił na rzecz profesora uniwersytetu – Essama Abdel-Aziz Sharafa.
Wymiar drugi: społeczeństwo
W krajach komunistycznych rewolucja 1989 roku była dziełem klasy średniej, która w poprzednim systemie pozbawiona była wpływu na władzę. Przed przełomem przeciwstawiano ją klasie robotniczej, która choć sztucznie zaprojektowana i niekonkurencyjna, była jednak podstawą, na której opierał się system. Natomiast dynamiczny element społeczeństwa – klasa średnia i inteligencja – były marginalizowane, ponieważ nie chciały dopasować się do modelu komunistycznego społeczeństwa.
Wystarczy spojrzeć na Tunezję, by zobaczyć, że początek rewolucji dał tam – inaczej, niż w Europie Środkowo-Wschodniej – bunt miejskiej biedoty, bez pracy i perspektyw. Młody człowiek, który stał się symbolem opozycji – Mohamed Bouazizi – był przecież ulicznym sprzedawcą warzyw. Do biednych dołączyła bogatsza ludność stolicy, która wykorzystała okazję do obalenia Ben Alego, choć przecież wcześniej go popierała. Ciekawym przypadkiem był tu krąg krewnych żony Ben Alego, z zawodu fryzjerki. W Tunezji mamy więc koalicję klasy średniej z ubogą klasą młodych mieszkańców miast. Transformacja w łagodnym, środkowoeuropejskim stylu, może udać się tylko, jeśli klasa średnia będzie potrafiła zapewnić miejsca pracy biednym. Wymaga to naprawy gospodarki – rzeczy wcale nie niemożliwej w przypadku Tunezji, która jest stosunkowo małym krajem z 10 milionami mieszkańców, silnie zintegrowanym z rynkiem Unii Europejskiej. Rozwinięta jest tam branża tekstylna, jak również przemysł turystyczny, który jednak pozostanie sparaliżowany, jeśli nie zapanuje spokój.
Egipt to odmienny przypadek. Tu rewolucji nie wywołali biedni. Wręcz przeciwnie – na Placu Tahrir protestowała wykształcona miejska młodzież. To ich można nazwać „Twitter class”. Domagali się udziału we władzy, odsunięcia od władzy starzejących się wojskowych i obalenia trącącego myszką reżimu. Jednak Egipt to 80-milionowy kraj o wielkich dysproporcjach ekonomicznych. Tak jak w Chinach, jeśli ktoś dysponuje akceptacją reżimu na robienie pieniędzy, jego konkurenci są eliminowani z rynku. Skutkiem tego żyjących z dnia na dzień biednych i tych, którym udało się zbić olbrzymie fortuny, dzieli prawdziwa przepaść. Dobrym przykładem jest syn Mubaraka, Gamal, który zebrał wokół siebie grupę czerpiącą finansowe korzyści z reżimu, nie inwestującą jednak w społeczeństwo – ludzie ci nie tworzyli chociażby nowych miejsc pracy.
Pamiętam uderzający obraz z placu Tahrir, kiedy młodzi ludzie z telefonami komórkowymi w kieszeniach byli taranowani przez jeźdźców na koniach i wielbłądach. Było to jak zderzenie cywilizacji XXI wieku ze średniowieczem. Kim byli atakujący? Ludźmi, których praca polegała na wożeniu turystów wokół piramid na wielbłądach i zależała od obrotów w turystyce – działalności, którą spetryfikowały protesty. W czasie tych ostatnich biedni nie byli w stanie wypowiedzieć swoich postulatów. Dziś w Egipcie mnożą się strajki, instytucje nie funkcjonują. Konieczność reform prawdopodobnie doprowadzi do wytrącenia władzy ekonomicznej z rąk armii. A to coś, czego wojskowi bynajmniej sobie nie życzą. Demokratyzacja stoi więc pod znakiem zapytania
Libijska specyfika polega z kolei na tym, że Kadafi nie został obalony i póki co niewiele wskazuje na to, żeby tak się stało. Brak zorganizowanego ruchu opozycyjnego jest w Libii dużo bardziej widoczny niż Egipcie i Tunezji, gdzie miejska inteligencja była w stanie – mimo braku przygotowania – podjąć chociaż próbę, jeśli nie przejęcia władzy, to przynajmniej organizowania protestów. W Libii znacznie większą rolę odgrywają Beduini i podział ropy naftowej. Nie bez znaczenia było, że zamieszki rozpoczęły się na wschodzie kraju, gdzie dostęp do zysków z handlu ropą był dużo mniejszy. Tu ponownie mamy do czynienia z reżimem, który pozostawiano w spokoju ze względu na ropę naftową, ale którego militarny charakter pochodzi jeszcze z czasów współpracy ze Związkiem Radzieckim.
Innym problemem Libii jest masowa emigracja. Przez lata Libia potrzebowała imigrantów, którzy wykonywali prace, jakimi nie chcieli się parać jej oryginalni mieszkańcy. Ludzie ci chcą teraz uciekać. To oczywiście problem nie tylko dla Europy ale i dla bezpośrednich sąsiadów Libii, mających własne problemy ekonomiczne związane z rewolucyjnym zamieszaniem: Tunezji i Egiptu. Tysiące ludzi powracają do swoich krajów, wśród nich wielu biednych. Któż chciałby zaprosić ich do siebie? Podobny problem wystąpił po upadku muru berlińskiego. Objawił się na przykład w postaci masowej migracji polskich pracowników fizycznych na Zachód. Jednak wymiary obserwowanej przez nas w tej chwili migracji są zupełnie nieporównywalne.
Nowa puszka Pandory
Decydująca dla przyszłości rewolucji będzie sytuacja w regionie. Nie wszystko kręci się wokół ekonomii – jednak ten aspekt jest szalenie ważny. Z jednej strony mamy kwestię ropy naftowej – libijska produkcja zatrzymała się niemal zupełnie, Arabia Saudyjska musi uzupełnić te braki na rynku światowym, a na Półwyspie Arabskim też nie jest spokojnie. W Bahrajnie mamy głęboki podział między sunnitami i szyitami. Jemen ma własne zamieszki przeciwko rządzącemu od ponad trzydziestu lat prezydentowi Salehowi. Jeśli zamieszanie w Bahrajnie nie ustanie, może mieć wpływ na sytuację w Arabii Saudyjskiej. Oprócz aspektów społecznych są także ekonomiczne i polityczne, na które również należy zwracać uwagę. Jest to sytuacja odmiennaod tej, z którą mieliśmy do czynienia w przypadku Europy Środkowo-Wschodniej w 1989, ponieważ ten region nie odgrywał tak istotnej roli, głównie ze względu na brak takich zasobów, jak ropa naftowa.
Dostrzegam dwa scenariusze na przyszłość. Zgodnie z pierwszym, optymistycznym, ale raczej chwiejnym, społeczeństwa obywatelskie arabskie i izraelskie zaczną negocjować. Tak jak to miało miejsce w przypadku procesu pojednania Niemców i Francuzów, Niemców i Polaków, rozpoczętego ze względu na interesy handlowe i ekonomiczną komplementarność. Scenariusz drugi, pesymistyczny, zakłada, że wobec petryfikacji rewolucji w jej pierwszej fazie, nad demokratyzacją górę weźmie demagogia, eksportująca niepowodzenia na najbliższego możliwego wroga. W takim przypadku byłby to najprawdopodobniej Izrael. Żadna z rewolucji roku 1989 nie przerodziła się w takie działanie – ale z historii znamy podobne przypadki, jak choćby wydarzenia międzynarodowe po rewolucji francuskiej, czy wrogość wobec Iraku po rewolucji irańskiej. Jedno jest pewne: arabskie rewolucje są światowego ładu jak otwarcie puszki Pandory.
* Gilles Kepel, politolog, profesor Institut d’Études Politiques w Paryżu, stały komentator francuskiej telewizji, znawca współczesnej historii świata muzułmańskiego.
** Opracowały Ewa Serzysko i Karolina Wigura.
Inne tematy w dziale Polityka