Paweł Kubicki
Miasto i wieś. Krótka historia toksycznej miłości
W ostatnich latach obserwujemy w Polsce intensywny proces rekonstruowania miejskich tożsamości. Tożsamość zawsze tworzona jest w relacji do „innego”, więc aby podkreślić swoją miejskość trzeba za pomocą symbolicznych granic wykluczyć wszystkich tych, których uważamy za nie-miejskich. Co istotne w tym kontekście, zarówno miasto, jak i miejskość nie mają skali pośrednich, a jedynie antytezy. Nie-miasto to po prostu wieś, a nie-miejski to wieśniacki. Dlatego też słowa „wieśniak” i „wieśniactwo” są dziś tak często używane w miejskim języku, bez nich nie można by było konstruować miejskich tożsamości. Jednak nie zawsze tak było, a historię relacji miasto – wieś można opisać jako historię toksycznej miłości, gdzie uwielbienie miesza się pogardą.
Przez całe stulecia nikt nie musiał trudzić się w poszukiwaniu odpowiedzi na pytania o to, kim jest, jaka jest jego tożsamość? Chłop był chłopem, rycerz rycerzem, a mieszczanin mieszczaninem. Wszystko to zaczęło się zmieniać wraz z epoką modernizmu. Siła rewolucyjnych zmian wyrwała ludzi z ich tradycyjnych habitusów i zmusiła do konstruowania tożsamości – tworzenia jej we wzajemnych relacjach z innymi. Nowoczesność przyniosła wiele istotnych zmian, jednak chyba najistotniejszą było pojawienie się nowego, potężnego gracza, jakim stało się państwo narodowe. W nowej rzeczywistości, zdominowanej przez dyskurs narodowy, dotychczas zupełnie obcy sobie chłopi, mieszczanie i szlachta musieli odpowiedzieć na pytania: co ich łączy, dlaczego stają się Polakami, Niemcami czy Francuzami? I dlaczego tacy sami chłopi i tacy sami mieszczanie, ale mieszkający w innym państwie, są już obcy? Stąd też poszukiwania „odwiecznych” cech narodowych, które rzekomo przechowały się w prostym ludzie. Dziewiętnastowieczny romantyczny nacjonalizm do rangi sacrum wynosił prosty lud, podkreślając jego „czystość” etniczną, w przeciwieństwie do zróżnicowanych, kosmopolitycznych miast.
Gloryfikacja ludu była szczególnie silna tam, gdzie kształtujący się naród nie miał własnego państwa, a elity i mieszczaństwo postrzegane były jako obce etnicznie. W wypadku Polski kluczowe znaczenie dla kształtowania i rozwoju idei narodowej miała inteligencja, w znakomitej większości wywodząca się z podupadłej szlachty zmuszonej do rekonstruowania swojej tożsamości w obcym jej środowisku miejskim. Nie dziwi zatem, że dworek szlachecki i bogobojna wieś urastają w arkadyjskich mitach tworzonych przez publicystów i literatów do rangi archetypów polskości, uruchamiając prawdziwą chłopomanię. Inteligenckie wyobrażenie o prostym ludzie jako najwartościowszej tkance narodu, która nie została dotknięta zepsutym kosmopolityzmem i dekadencją miast, było jednak bardzo boleśnie weryfikowane w codziennej rzeczywistości. Etos pro publico bonoi gotowość poświęcenia własnego życia dla sprawy to wartości zupełnie obce chłopskiemu modelowi świata. Kultura chłopska na pierwszym miejscu stawia przetrwanie i dobro rodziny, klanu. W chłopskim systemie wartości „inny” to ktoś niebezpieczny, często wróg – nie istnieje więc możliwość wyobrażenia sobie współpracy z „innym” na rzecz dobra wspólnego. Stąd wśród inteligencji tak częste i głębokie rozczarowania niewdzięcznym chłopem, przedstawione nad wyraz sugestywnie przez Stefana Żeromskiego w opowiadaniu „Rozdziobią nas kruki, wrony”.
Epoka PRL także charakteryzowała się ambiwalentnym stosunkiem inteligencji do chłopów. Kultura chłopska była gloryfikowana zarówno przez władze, jak też przez opozycję, a zwłaszcza Kościół katolicki. Przez władze komunistyczne chłopskość była dowartościowywana jako antyteza wrogiego mieszczaństwa, stąd taka popularność rytuałów ludowych, np. dożynek, ogromne wsparcie dla zespołów folklorystycznych: zespoły takie jak Śląsk czy Mazowsze były prawdziwymi gwiazdami swoistej popkultury PRL. Natomiast Kościół katolicki, zgodnie z koncepcją prymasa Wyszyńskiego, poszukiwał oparcia i przetrwania w prostym ludowym katolicyzmie. Podobnie opozycja demokratyczna, dla której chłopskie przywiązanie do tradycyjnych wartości i ziemi jako namiastki własności prywatnej, było namacalnym dowodem, że można skutecznie opierać się indoktrynacji homo sovieticus.
Z drugiej jednak strony opóźniona industrializacja po II wojnie światowej zastała Polskę jako kraj na wskroś rolniczy i pozbawiony miejskich elit. Ludność wiejska, która masowo napływała do miast, nie miała od kogo uczyć się miejskich stylów życia. Dotychczasowi rolnicy stawali się robotnikami, jednak mentalnie pozostawali wciąż chłopami i zgodnie z chłopskimi wartościami organizowali sobie przestrzeń miast. W sposób zrozumiały spotykało się to z reakcjami obronnymi ze strony rdzennych mieszkańców miast. Powstawały silne stereotypy o ludności napływowej hodującej drób i trzodę w blokach, kopiących studnie w ogrodach miejskich willi.
Transformacja systemowa po ’89 roku zupełnie zmieniła relację miasta do wsi. W dużym uproszczeniu, wieś stała się przegranym procesu transformacji, symbolem bezradności i biedy. Miasto natomiast stało się beneficjentem transformacji, symbolem sukcesu i otwartych możliwości, przyciągając jak magnes mieszkańców Polski lokalnej. Gospodarka wolnorynkowa i globalizacja otworzyły dla polskich miast wiele możliwości, ale przyniosły też istotne zagrożenia. Chaos urbanistyczny i estetyczny miast, prywatyzacja przestrzeni publicznej i rozwój grodzonych osiedli, korki i chroniczny brak miejsc parkingowych to jedne z wielu negatywnych aspektów szybkich zmian w polskich miastach. Jak zawsze, kiedy zmiany są szybkie i boleśnie dotykają jakąś grupę, pojawia się zapotrzebowanie na kozła ofiarnego – sprawcę wszystkich nieszczęść. W tym wypadku jego rolę spełniają „wieśniacy”, jednak „wieśniactwo” nie ma tu nic wspólnego z miejscem pochodzenia czy zamieszkania. „Wieśniak” dla współczesnych mieszkańców miast stał się po prostu synonimem „innego” – kogoś o odmiennych gustach i stylu życia. Dla jednych „wieśniakiem” jest właściciel anty-miejskiego samochodu typu pick-up, parkujący na trawnikach miejskich, ale dla miłośnika takich samochodów „wieśniakiem” będzie ktoś, kto z pobudek ekologicznych po mieście porusza się rowerem czy środkami komunikacji publicznej. W specyficznym dyskursie czasów plemion (Maffesoli) każdy z mieszkańców miast został zapewne nie raz zdefiniowany przez różnych partnerów jako „wieśniak”, niemieszczący się w ich symbolicznym modelu świata. Dziś możemy obserwować niemal masowy proces kolonizacji terenów wiejskich – głównie w pierścieniu wokół dużych miast – przez miejską klasę średnią, która często zafascynowana kulturą folk, proekologicznym stylem życia przenosi się na wyidealizowaną wieś. I tu następuje silne zderzenie różnych wartości i potrzeb. Mieszkańcy tradycyjnych wsi zamiast żyć proekologicznie, zgodnie z naturą, za wszelką starają się do swoich miejscowości ściągać zdobycze cywilizacji. Mieszczuch uciekający przed miejskim zgiełkiem chce utrzymać na wsi skansen. Mieszkaniec wsi ucieka przede stygmatem zacofanego wieśniaka i za wszelką cenę stara się cywilizować swoją wieś. Kogo więc w tej sytuacji można nazwać „wieśniakiem”?
* Paweł Kubicki, doktor socjologii, antropolog kultury.
** Tekst ukazał się w ramach Tematu Tygodnia w Kulturze Liberalnej z 21 czerwca (nr 128) "Ty wieśniaku" - epitety, komplementy... Więcej tekstów - Izabelli Bukraby-Rylskiej, Ruty Śpiewak i Agnieszki Strzemińskiej - CZYTAJ TUTAJ
Inne tematy w dziale Kultura