Andrzej Mencwel
Wielka mistyfikacja
Odpowiadam niechętnie na kwestię zadaną mi przez redakcję „Kultury Liberalnej” – nie dlatego, że nie lubię tej redakcji i środowiska, albo że kwestię mam za nieważną. Jest wręcz przeciwnie: sympatię dla „Kultury Liberalnej” deklarowałem już parokrotnie, zaś „kwestia wiejska”, w moim rozumieniu – „chłopska”, jest bardzo ważna, jeśli nie najważniejsza, także dlatego, że osobista. Ja nie jestem, co prawda, chłopskim dzieckiem, gdyż rodzice moi byli już ludźmi miasta (jeszcze przed wojną), ale przez rodzinne afiliacje (babcia, wuj, kuzyni) silnie z tym środowiskiem związanym.
Banalne, lecz mające za sobą kilka dekad doświadczenie mówi mi, że w pokoleniach, które studiowały między rokiem 1950 a 1980, ten typ afiliacji społecznej był przeważający. Mówiąc prościej – tak było wśród moich przyjaciół, kolegów, współpracowników. Jak jest teraz, tego nie wiem, ale pęd ku „licencjackiemu” chociaż wykształceniu jest na wsi i w małych miastach większy niż kiedykolwiek przedtem, a zdobywa się je kosztem wielkich wyrzeczeń. Jeśli te spostrzeżenia zestawić z wiedzą o tym, że proporcje liczbowe mieszkańców miast i wsi zostały w toku ostatnich 70 lat odwrócone (z około 30/70 proc. na około 70/30 proc.), to trzeba przyjąć, że jest to podstawowy w nowoczesnej Polsce proces społeczno-kulturowy, zmieniający istotnie substancję narodową. W pewnym sensie zajmuję się nim całe życie i wciąż nie umiem ułożyć porządnego zestawu wszystkich tego procesu następstw. Dlatego jednorazową odpowiedź na ankietę przyjmują z niechęcią. Bo właściwie, w tej kwestii – albo wszystko, albo nic.
Dlaczego padamy ofiarą wielkiej mistyfikacji, zdaje się zapytywać „Kultura Liberalna”? To znaczy dlaczego w narodzie, którego podstawą społeczną jest chłopstwo i którego elity, w przeważającej mierze, wywodzą się z chłopów, robotników i plebejuszy, rozpostarto historyczne zaciemnienie ukrywające te rodowody, a na proscenium odgrywa się komedię drwin, lekceważenia, nierzadko pogardy? Diagnoza jest słuszna: ten fałsz jest panujący i wszechobejmujący, nawet partia polityczna, na dodatek współrządząca, która ma obowiązek odrzucania go, niczego nie piśnie, jak mysz pod miotłą (czyją?).
A historycy, socjologowie, kulturoznawcy, językoznawcy i inni „specjaliści” od medialno-rynkowej poprawności? Tym bardziej niczego nie miaukną. Jedyną książkę o przemianach społecznych stulecia wydali historycy (Włodzimierz Mędrzecki, Szymon Rudnicki, Janusz Żarnowski, „Społeczeństwo polskie w XX wieku”, Instytut Historii PAN, Warszawa 2003), stanowi ona druk rzadki i nie wzbudziła żadnej dyskusji. Aby zarysować odpowiedź na pytanie, dlaczego tak się dzieje, trzeba by zestawić moc instytucjonalną, uwagę polityczną, środki finansowe, stan kadrowy, miejsce medialne Instytutu Pamięci Narodowej oraz Instytutu Historii PAN (a nawet wszystkich instytutów historycznych najważniejszych polskich uczelni).
To nie byłaby odpowiedź wyczerpująca, ale byłaby ona znamienna. Dowiedzielibyśmy się zapewne, że cały stosunek do historii został w Polsce zmistyfikowany, a cała nasza wiedza o społeczeństwie jest fałszywa. Z czego wynika, że trzeba tu świadomej pracy co najmniej jednego pokolenia. I dlatego niechętnie odpowiadam na doraźną ankietę.
* Andrzej Mencwel, historyk i krytyk literatury.
** Tekst ukazał się w ramach Tematu Tygodnia w Kulturze Liberalnej z 28 czerwca (nr 129) "Ty wieśniaku!" - epitety, komplementy... (II) Więcej tekstów - Anny Gizy-Poleszczuk, Tomasza Rakowskiego i Joanny Tokarskiej Bakir - CZYTAJ TUTAJ
Inne tematy w dziale Polityka