Kultura Liberalna Kultura Liberalna
226
BLOG

PAWŁOWSKI: Co ja tutaj robię? O wierze w UE

Kultura Liberalna Kultura Liberalna Polityka Obserwuj notkę 1

Podczas konferencji zorganizowanej pięć lat temu w Londynie z okazji Dnia Europy jednym z zasadniczych problemów, na jaki zwróciła uwagę ambasador Austrii w Wielkiej Brytanii (Austria sprawowała wówczas prezydencję w UE), był… brak dowcipów na temat Unii. Podczas dyskusji na spostrzeżenie pani ambasador zareagował brytyjski historyk Timothy Garton Ash, który odpowiedział krótkim bon motem: „Gdyby Unia Europejska chciała wstąpić do Unii Europejskiej, nie zostałaby przyjęta”. Przez kolejne lata powiedzonko Asha stawało się coraz bliższe prawdzie i nie mam wątpliwości, że obecnie większość państw członkowskich zawetowałaby propozycję przyjęcia Unii w ich szeregi.

Konflikt w Libii przedłuża się, „Arabska Wiosna” daleka jest od szczęśliwego zakończenia, widmo bankructwa Grecji nadal się utrzymuje, strefa Schengen drży w posadach, a idea, która jak dotychczas trzymała całą organizację razem, gdzieś się ulotniła. Czy Polska – największy kraj postkomunistyczny w gronie członków UE, który właśnie przejął prezydencję nad organizacją – może przewietrzyć projekt europejski, a nawet sprawić, by Unia odzyskała szanse na przyjęcie do grupy państw członkowskich?

Polskie władze zdają się nie mieć co do tego żadnych wątpliwości. W artykule opublikowanym pierwszego lipca premier Donald Tusk wymienił następujące cele polskiej prezydencji:

„[U]ważam, że najważniejsze jest dzisiaj ożywienie zaufania do Europy. Pierwszym przesłaniem naszej prezydencji będzie więc odbudowa wspólnego języka i wiary w europejską politykę. […] Mamy program ambitny. Będziemy dążyć do pogłębienia integracji unijnego rynku, bo to przyspieszy wzrost gospodarczy. Będziemy wspierać dalsze rozszerzenie Unii i współpracę z sąsiadami, bo to zagwarantuje stabilność u bram Europy – tak na południu, jak i na wschodzie. Będziemy wzmacniać energetyczne, żywnościowe i militarne bezpieczeństwo Europy. I wreszcie rozpoczniemy dyskusję o nowym budżecie dla Unii Europejskiej”.

Plany są więc wielkie, liczne i zróżnicowane, podobnie jak oczekiwania wobec polskiej prezydencji. „Financial Times” posunął się aż do stwierdzenia, że spośród wszystkich państw członkowskich tylko Polska ze swym dziedzictwem Solidarności oraz sukcesem gospodarczym ostatnich 20 lat może ożywić wiarę w Unię Europejską. Jakkolwiek pochlebiające nie byłyby słowa brytyjskiego dziennika, politycy w Warszawie muszą pamiętać, że liczba celów możliwych do osiągnięcia w ciągu pół roku jest ograniczona. Zamiast więc obiecywać zbyt wiele, Polska powinna skupić się na tym, co najważniejsze i unikać łapania kilku srok za ogon.

Kryzys wiary we wspólną Europę osiągnął takie rozmiary, iż dziś nawet wielu proeuropejskich analityków twierdzi, że istnienia Unii nie można dziś przyjmować za pewnik. Coraz więcej Europejczyków zadaje sobie proste pytanie: „Co ja tutaj robię?” i im dłużej się nad nim zastanawia, tym mniej przekonujące są odpowiedzi, do jakie znajduje. Opowieść o międzynarodowej solidarności, na której została zbudowana Unia Europejska, straciła wydźwięk społeczny, jaki kiedyś miała. Europejczykom potrzebne jest nowe uzasadnienie tego, co tak naprawdę powinno trzymać ich razem. Czy Polska może im takiego uzasadnienia dostarczyć? Moim zdaniem tak. Problem polega jedynie na tym, by się z tym przekazem przebić.

To z kolei może być trudne, ponieważ w oczach Europejczyków – jeśli w ogóle mają zdanie na ten temat – Polska jest nadal postrzegana jako dalekowschodnie, biedne państwo, które swoim zachodnim partnerom nie ma wiele do zaoferowania. Widzi się w niej również kraj małostkowy, niezdolny do wyjścia poza swoje maluczkie interesy i nastawiony przede wszystkim raczej na branie niż wnoszenie czegoś od siebie. Tę reputację wzmocniły jedynie powtarzające się konflikty z Rosją i Niemcami w latach 2005-2007. Pamiętajmy, że ledwie rok po przystąpieniu do Unii Polska znalazła się w niemal całkowitej izolacji i poważnym konflikcie z najważniejszymi europejskimi aktorami.

Od tego czasu wykonano wiele pracy, by ten wizerunek zmienić. Stosunki z Niemcami są dziś prawdopodobnie najlepsze w ciągu ostatnich 20 lat i nawet zwyczajowo trudne relacje z Rosją przebiegają względnie sprawnie – przynajmniej z perspektywy Brukseli. Kraj w dużym stopniu uwolnił się od gęby utrapieńca i podżegacza. Obecnie głównym zadaniem powinno być przekonanie innych państw członkowskich, że Polska jest w stanie nie tylko działać we własnym imieniu, ale również administrować problemami całej Unii. Jedynie wówczas, gdy to zadanie uda się zrealizować, Warszawa będzie postrzegana jako wiarygodny partner i dlatego to właśnie ten cel powinien być kluczowym dla polskiej prezydencji.

Aby go osiągnąć, nie można skupiać się wyłącznie na kwestiach dotyczących własnego regionu, takich jak Partnerstwo Wschodnie. Nie negując korzyści płynących z przyciągnięcia krajów Europy Wschodniej do Zachodu, należy pamiętać, że obecnie Unia Europejska ma im bardzo niewiele do zaoferowania. Rozszerzenie na Ukrainę, drugi co do wielkości kraj Europy, nie wchodzi w grę, ponieważ – jak już powiedziano – o wiele ważniejszy jest dziś kryzys wewnętrzny i odpowiedź na pytanie, co tak naprawdę ma trzymać Unię razem. Wspólnota powinna wyraźnie podkreślić swoją wolę współpracy z byłymi republikami sowieckimi i stopniowo zacieśniać łączące ją z nimi więzi. „Stopniowo” to jednak słowo kluczowe w tym kontekście. Unia Europejska jest wyraźnie wyczerpana rosnącą liczbą konfliktów mających swe źródło zarówno zewnątrz, jak i wewnątrz niej samej. Jeśli Polska będzie zbyt mocno naciskać wyłącznie na realizację postulatów Partnerstwa Wschodniego, może to przynieść odwrotny skutek i zdyskredytować polską bezstronność. A jeśli do tego dojdzie, na realizację innych naszych celów nie mamy szans.

Prezydencja to nie czas, w którym można szybko załatwić własne partykularne interesy. Z drugiej strony nie można jej także postrzegać jako narzędzia do rozwiązania wszystkich bieżących problemów całej organizacji. We wszelkich swoich decyzjach rząd w Warszawie powinien się kierować wyznaczonym sobie priorytetem, czyli, cytując Donalda Tuska, „ożywieniem zaufania do Europy”. Oczywiście nie jest to zadanie możliwe do realizacji w ciągu sześciu miesięcy, ale te sześć miesięcy może być albo dobrym początkiem, albo straconą okazją. Jak przybliżyć ten pierwszy scenariusz? Rozpoczynając pracę nad nową narracją, która wyjaśniłaby Europejczykom, dlaczego ich kraje powinny pozostać zjednoczone. W Unii Europejskiej chodzi o coś więcej niż tylko o rozwój gospodarczy i jeśli nie chcemy, by ta organizacja się rozpadła lub zamieniła w „żywego trupa”, ktoś musi to w końcu powiedzieć otwarcie. Polska historia najnowsza czyni nasz kraj dobrym miejscem do rozpoczęcia nowej dyskusji nad ideą Europy. Najpierw jednak musimy przekonać innych, że nasze zdanie jest warte wysłuchania.

* Łukasz Pawłowski, doktorant w Instytucie Socjologii UW, członek redakcji Kultury Liberalnej.

lukasz.pawlowski@kulturaliberalna.pl

** Tekst ukazał się w nr 132 (29/2011) Kultury Liberalnejz 26 lipca 2011 r.

 

"Kultura Liberalna" to polityczno-kulturalny tygodnik internetowy, współtworzony przez naukowców, doktorantów, artystów i dziennikarzy. Pełna wersja na stronie: www.kulturaliberalna.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Polityka