Z polską liberalną możliwością wyboru jest dobrze. W zasadzie wszystko jest w zasięgu ręki. Ale pod jednym warunkiem. W tej ręce musi być sporo pieniędzy.
Pierwsze dowody widać już na etapie ciąży. Jeśli zarabiasz przyzwoite pieniądze, nie musisz się zastanawiać, czy w kolejce do ginekologa będziesz czekać dwa czy trzy tygodnie. Płacisz 120 złotych i masz pierwszą diagnozę. Tak samo jest z kolejnymi wizytami i badaniami USG: płacisz i gotowe (podczas gdy w publicznej służbie zdrowia w niektórych mniejszych gminach można czekać na nie nawet kilka miesięcy). Dyskusja na ten temat wybuchła dopiero, gdy pojawił się projekt ustawy, zgodnie z którym kobiety miały być uprawnione do rozmaitych świadczeń – w tym otrzymywania tzw. becikowego – pod warunkiem, że zgłosiły się do ginekologa przed upływem 10. tygodnia ciąży. W zamyśle ministerstwa zdrowia miało to zmobilizować kobiety do chodzenia do lekarza – a zatem większego dbania o siebie i dziecko. Dziennikarze szybko wyśledzili, iż kolejki do ginekologów w państwowych przychodniach były tak ogromne, że w wielu miejscach Polski po prostu nie dało się spełnić tego wymagania.
Następny problem pojawia się przy porodzie. Matka, która przez ostatnie kilkanaście lat nasłuchała się o tym, że w Polsce można rodzić po ludzku, sama wybiera szpital. Ale tu okazuje się, że bez dodatkowych dwóch tysięcy w kieszeni nie ma mowy o znieczuleniu zewnątrzoponowym czy wynajętej położnej, która będzie cały czas pod ręką. Poród w szpitalu prywatnym kosztuje jeszcze więcej – tu cena wzrasta już do 10 tysięcy złotych.
Ważna uwaga: w żadnej mierze nie jest moją intencją umniejszanie zasług Fundacji „Rodzić po ludzku”. Jej działania przeorały w świadomość Polaków i pokazały kobietom, że mają prawo wymagać. Że nie mają obowiązku rodzenia w bólu, nie muszą mieć ogolonego krocza tylko dlatego, że ktoś ustalił tak kilkadziesiąt lat temu. Że mają prawo zabrać ze sobą na porodówkę męża, mamę lub przyjaciółkę. Nie do przecenienia były plebiscyty na najlepszych lekarzy, które przeprowadzała Fundacja – sama uczestniczyłam w jednym z nich, opisując 17 lat temu, po urodzeniu córki, jak niesamowicie pomocny był lekarz, który przyjmował mój poród. Najlepsze jednak działania Fundacji nie zmienią faktu, że na opiekę okołoporodową wciąż przeznacza się w Polsce zbyt mało pieniędzy. Na apele o zniesienie opłat za znieczulenie zewnątrzoponowe Ministerstwo Zdrowia i NFZ rozkładają tylko bezsilnie ręce i odpowiadają: „Nie ma pieniędzy”. Czasem dodają jeszcze: „ Nie ma pieniędzy na refundowanie fanaberii”.
Dlatego Polki nie są równe w ich możliwościach wyboru, ale głęboko podzielone: na te równe i mniej równe. Te pierwsze mogą rodzić godnie, po ludzku i według własnego uznania, zatrudniają do pomocy specjalną doulę, niemowlę noszą w (szalenie drogiej!) chuście i chodzą na modną jogę dla matek i niemowląt. Te drugie bez względu na to, jak są oczytane i jak dobrze zaznajomione z zagadnieniami związanymi z porodem, nie mogą dostać tego, co absolutnie im się należy. Polska – jak się okazuje – jest po prostu państwem biednym. A bieda, jak widać, liberalnej możliwości wyboru nie służy.
* Renata Kim, dziennikarka, pracuje w tygodniku „Wprost”.
** opracowała Karolina Wigura
*** Tekst ukazał się w Kulturze Liberalnej z 20 grudnia 2011 r. (nr 154) w ramach Tematu Tygodnia Rozmnazanie Polaków. Więcej tekstów - Aleksandry SOŁTYSIAK, Elżbiety KOROLCZUK, Tomasza LEONOWICZA i Moniki KSENEWICZ - CZYTAJ TUTAJ
Inne tematy w dziale Polityka