Kultura Liberalna Kultura Liberalna
912
BLOG

Trzy problemy prawicy. Polemika z Piotrem Zarembą

Kultura Liberalna Kultura Liberalna PiS Obserwuj temat Obserwuj notkę 11
Narody wydobywały się w historii z większych katastrof niż spory między zwaśnionymi publicystami. Gdyby chodziło więc tylko o to, żeby odsunąć na bok radykałów, wzajemnie się przeprosić i zyskać trochę więcej pewności siebie, sprawa nie byłaby zbyt poważna. W opisie sytuacji przedstawionym przez Piotra Zarembę można jednak dostrzec problemy o wymiarze bardziej fundamentalnym, które sprawiają, że taki scenariusz wydaje się mało prawdopodobny.

Czytając opublikowany ostatnio w „Kulturze Liberalnej” tekst Piotra Zaremby, przypomniałem sobie moją dawną rozmowę z Bronisławem Wildsteinem. Po jednym z programów telewizyjnych zwróciłem się do niego, mówiąc, że zaskakują mnie jego regularnie wygłaszane krytyczne opinie o „elitach III RP”, bo przecież z punktu widzenia zewnętrznego obserwatora jest on takim samym przedstawicielem owych elit jak Adam Michnik. Wildstein oczywiście zaprotestował i spojrzał na mnie, jakbym był niespełna rozumu, ale powody tego zdecydowanego sprzeciwu pozostały dla mnie nie całkiem jasne.

Choć przez lata był jednym z najważniejszych publicystów prawicy, Wildstein nie pełnił oczywiście w III RP roli tak ważnej instytucjonalnie jak Michnik. Jeśli chodzi o funkcje kierownicze, pomijając przygody w krakowskim radiu na początku lat 90., przez kilka miesięcy był prezesem TVP. Jak sam wspomina w wywiadzie-rzece, ze stanowiska postanowił go usunąć nie jakiś tajemniczy układ, ale Jarosław Kaczyński, który nie mógł znieść szefa telewizji, niewykazującego pełnej podległości wobec aktualnej linii partii.

Kombatanckie opowieści o wieloletniej wymuszonej słabości prawicy są więc mało przekonujące. Nie wydaje się, by ktoś kazał prawicy ustawicznie rozbijać się w latach 90. na sto kanapowych ugrupowań. Dornowi i Kaczyńskiemu wyszło kiedyś w ankietach, że elektorat odpowiedni dla Porozumienia Centrum literalnie nie istnieje. Sam Kaczyński był w wyniku wewnętrznych waśni „jedynym członkiem PC ukaranym na podstawie jego skądinąd dość liberalnego regulaminu” [1]. Rząd Olszewskiego działał fatalnie, o czym mówili na prawicy wszyscy. AWS-u nie tworzyli kosmopolityczni liberałowie. Przez telewizję przewijali się pampersi, Kościelna Komisja Majątkowa działała w najlepsze, a Wojciech Cejrowski (w przeszłości stypendysta Fundacji Batorego) prowadził programy w TVP.

Nie istnieje także żaden monolityczny twór składający się na mitycznego poskromiciela prawicy. Większość tzw. mainstreamowych publicystów była kiedyś bardziej na prawo niż dziś, Platforma zaczynała jako partia neokonserwatywna i długo taką pozostawała, a koleje losu polityków takich jak Donald Tusk, o których myśli się dzisiaj jako mających centralne znaczenie dla III RP, nie były linearne i z góry określone. Sojusze się zmieniały, rządy powstawały i upadały, Kongres Liberalno-Demokratyczny u początków wchodził krótko w skład Porozumienia Centrum, a Tusk rozbijał później Unię Wolności. Sam Kaczyński opowiadał zaś w 1991 roku o postsolidarnościowych elitach politycznych, że byli to „w wielkim stopniu” „najszlachetniejsi i najmądrzejsi ludzie”, „którzy – bez ironii – chcieli dobrze, a ich poziom w wielu sprawach jest znakomity”[2].

Pytanie o to, czy III RP może być wspólna i należeć łącznie do liberałów i prawicy jest ahistoryczne, ponieważ ona już jest wspólna.

A wracając do tekstu Zaremby. Publicysta „Sieci” stawia w swoim artykule trzy tezy: po pierwsze (problem egzystencjalny), że radykalizm polityki PiS-u jest pragmatyczną odpowiedzią na deficyt uznania ze strony liberalnej opinii publicznej; po drugie (problem polityczny), że w konsekwencji niemożliwa jest jedna, wspólna sfera publiczna; po trzecie (problem kulturowy), że polityczne porozumienie nie może odbyć się za cenę porzucenia pewnych centralnych dla konserwatyzmu poglądów.

Problem egzystencjalny – jak żyć na prawicy?

Zaremba jako kolejna już osoba (w „KL” mówili o tym choćby Marek CichockiPiotr Skwieciński) wskazuje otwarcie, że paliwem dla PiS-owskiego radykalizmu jest pewne nabyte przez prawicę w toku III RP poczucie krzywdy. PiS z jednej strony bierze więc na III RP odwet, z drugiej – zabezpiecza się na przyszłość.

W swojej ciekawej biografii Jarosława Kaczyńskiego Zaremba dopatruje się korzeni jego współczesnej konfrontacyjnej postawy w wypowiedziach przedstawicieli „liberalnych elit”, którzy już u początków nowej Polski określali prawicowość jako „chorobę psychiczną” albo wietrzyli w samej prawicowości (czyli po prostu w przynależności do innego kręgu politycznego niż ten posiadający monopol na prawomocność – wówczas związany z OKP) „groźbę faszyzmu”[3].

Publicysta „Sieci” twierdzi więc, że skoro prawicy odmawiano politycznej legitymizacji do sprawowania władzy, to postanowiła ona „zbudować system trwale zabezpieczający przed delegitymizacją”. Innymi słowy, jak pisze Zaremba, odpowiedzią na odmowę politycznego prawa prawicy do istnienia jest „domknięty i miejscami duszny projekt PiS-u, który wielu moich kolegów zaakceptowało właśnie z tego powodu”.

Zostawiam na boku kwestię tego, czy mieliśmy rzeczywiście do czynienia z tego rodzaju „delegitymizacją”. Muszę jednak przyznać, że nie do końca rozumiem, co może w dalszym ciągu oznaczać zdolność do „delegitymizacji” czyichś przekonań w sytuacji, gdy jego partia rządzi, przejęła prawie wszystkie instytucje, ma olbrzymią przewagę w sondażach i nieustannie twierdzi, że „realizuje program Polaków” (po prostu Polaków, a nie np. jakiejś grupy Polaków). Wyciągam z tego wniosek, że prawicowi publicyści i politycy muszą być en masse ludźmi bardzo wrażliwymi.

Przyjrzyjmy się jednak samemu argumentowi. Niewątpliwie pewna wrażliwość komunikacyjna – większa świadomość kontekstu, w jakim formułuje się własne sądy i wiedzy o sposobach, na jakie mogą one zostać zrozumiane przez drugą stronę – jest polskiej debacie bardzo potrzebna i z tym nie zamierzam polemizować.

Wypowiedź Zaremby sugeruje natomiast dwie inne rzeczy. Po pierwsze, gdyby w przeszłości poglądy prawicowe były szerzej uznawane, to być może projekt PiS-u nie byłby dzisiaj tak radykalny. Po drugie, że PiS w pewnym sensie musi teraz postępować w sposób, który liberałowie odbierać będą jako antyliberalny i mający quasi-autorytarny posmak, aby móc wypracować sobie demokratyczną legitymizację, której mu odmawiano.

Teza pierwsza wydaje się albo banalna, albo fałszywa. Z jednej strony, jest oczywiste, że gdyby więcej postulatów Jarosława Kaczyńskiego zrealizowano w przeszłości, to nie mógłby ich dzisiaj forsować z taką siłą – przykładowo, zdecydowana akcja dekomunizacyjna u początku lat 90. pozbawiłaby go dzisiaj możliwości dowolnego szermowania hasłem „postkomunizmu”, które w wielu punktach spina PiS-owską narrację. Gdyby więcej ludzi podzielało w przeszłości jego poglądy, to nie byłoby dziś wrażenia jakiejś istotnej przemiany politycznej, itd.

Z drugiej strony, trudno powiedzieć, jak owe ustępstwa mogłyby zadziałać, jeśli nie polegałyby po prostu na całkowitej akceptacji woli prezesa PiS. Jeśli bowiem Kaczyński mógł wymienić Wildsteina na stanowisku prezesa TVP – a nie ma chyba na prawicy wielu kandydatów o większym dorobku publicystycznym – to mógłby tak czy inaczej wymieniać ludzi w pełni dyspozycyjnych także we wszystkich innych instytucjach.

Teza druga jest niezwykle interesująca, paradoksalna i w pewnym perwersyjnym sensie prawdziwa. Oto Kaczyński musi potwierdzić obawy liberałów na swój temat, aby dostać się na teren normalnej demokratycznej polityki, ponieważ w innym przypadku nie zostałby zaakceptowany jako równoprawny gracz[4]. Praktyczna realizacja takiego zamysłu przypomina jednak kwadraturę koła, bo tak postawiony cel jest nieosiągalny – kręgosłup starej polityki zostanie złamany, a w nowych, zmienionych przez PiS warunkach polityka oczywiście nie będzie już taka jak wcześniej. Nie będzie w niej w ogóle miejsca na ideę „równoprawnego gracza”.

Przez zanegowanie całego dotychczasowego porządku PiS wypracowuje więc sobie swój własny świat społeczny, który Zaremba nazywa drugim informacyjno-ideowym obiegiem. Społeczeństwo ostatecznie podzieliło się na pół.

Problem polityczny – czy możliwa jest wspólna sfera publiczna?

Cały tekst TUTAJ

Tomasz Sawczuk

komentator polityczny, członek redakcji „Kultury Liberalnej”. Twitter: @tomasz_sawczuk

"Kultura Liberalna" to polityczno-kulturalny tygodnik internetowy, współtworzony przez naukowców, doktorantów, artystów i dziennikarzy. Pełna wersja na stronie: www.kulturaliberalna.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka