Jarosław jot-Drużycki Jarosław jot-Drużycki
483
BLOG

Biblia, która uratowała pokolenia w zaolziańskiej twierdzy (rozmowa z Grzywaczewskim)*

Jarosław jot-Drużycki Jarosław jot-Drużycki Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 8

Swoimi refleksjami na temat Zaolzia dzieli się Tomasz Grzywaczewski, podróżnik i reportażysta, który na początku kwietnia bawił w tym subregionie Śląska Cieszyńskiego, zbierając materiały do swej najnowszej książki.

image


– W swojej twórczości, podejmuje Pan taką tematykę niszową, jakieś ciekawostki wynajduje Pan zapomniane. Teraz pracuje Pan nad kolejną publikacją, w której będzie o Zaolziu. Ale nie tylko o Zaolziu.

Tomasz Grzywaczewski: Piszę teraz książkę o granicach II Rzeczypospolitej. Podróżuję tymi granicami, zbieram opowieści i chcę stworzyć reportaż. Trochę historyczny, o tym co było kiedyś, ale przede wszystkim o tym, co jest dzisiaj, jak współcześnie wygląda to dawne pogranicze. I jeden z rozdziałów będzie poświęcony Zaolziu, chociaż ta granica była tu raptem jedenaście miesięcy. Ale jest to region przede wszystkim niesamowicie skomplikowany. Już przyjeżdżając tutaj miałem takie poczucie – choćby po lekturze Pana książki „Hospicjum Zaolzie” – że jest to temat trudny. Ale kiedy przyjechałem tutaj, to widzę, że to jest temat cholernie trudny. Bo mamy tutaj nakładające się na dawne Księstwo Cieszyńskie, Zaolzie, polską część Księstwa Cieszyńskiego, do tego wszystkiego Czechów i wreszcie tustelan, i szkopyrtoków. To jest jakaś wielopoziomowa struktura. Granica tutaj w 1939 roku ciągnęła się jakieś sto kilkadziesiąt kilometrów, a granica całej II Rzeczypospolitej miała pięć i pół tysiąca, czyli tak naprawdę to jest ułamek tego, czym była dawna Polska i czym współcześnie jest ten obszar Rzeczypospolitej. Natomiast ta moja książka też nie ma wyglądać tak, że opisuję kilometr po kilometrze. Wydaje mi się, że te sto kilkadziesiąt kilometrów tutaj mogą być ciekawsze i bardziej wartościowe, niż setki kilometrów w innych miejscach, z uwagi na złożoność miejscowych relacji i że jest to region chyba jeszcze nadal zapomniany i nie był jakoś szeroko opisywany, w odróżnieniu od Kresów Wschodnich. Bo jest bardzo duże zainteresowanie byłymi Kresami Wschodnimi. Jest sporo literatury na ten temat, a poza tym Kresy, poza tymi wątkami sentymentalnymi, jak „zaginiona Atlantyda” i cała ta narracja, jest tematem, który również z przyczyn politycznych przebija się co jakiś czas do mediów. Ukraina choćby jest obecna w bardzo intensywny sposób.

– Bo jest to dość ważny sąsiad.


Ważny sąsiad politycznie. Jest to też region, który dzisiaj jest bardzo politycznie gorący z uwagi na…

– „Miękkie podbrzusze Rosji”.

Tak. Miękkie podbrzusze. I widać, że sytuacja od czasów Majdanu nie została do końca wyklarowana. Na to dokłada się problem ludobójstwa na Wołyniu (jeśli tego słowa użyjemy, to już to jakoś ustawia naszą perspektywę na te wydarzenia). I siłą rzeczy ten temat jest obecny w debacie publicznej. Białoruś ostatnimi laty – też moim zdaniem zapomniana, ale jednak gdzieś istniejąca – to również istotny partner, który nas oddziela od Rosji. Litwa – wiadomo – cały czas kwestia Polaków, konfliktu polsko-litewskiego… Jakby te wszystkie tematy są obecne.

– Bo to i wspomniana nostalgia, i fakt, że mieszka tam większa społeczność polska, niż na Zaolziu.

Ona jest duża liczbowo, ale jeżeli chodzi… No właśnie. Na Zaolziu ta grupa jest dużo mniejsza, ale nieprawdopodobnie zwarta, aktywna społecznie. I polskość została tutaj przechowana w formule niezmienionej od stuleci. Zaczynam odnosić wrażenie, że tutaj Polacy są bardziej polscy, niż na Kresach.

– To Zaolziacy się ucieszą za te słowa. Ale wracając do książki. Na razie przejechał Pan od Bałtyku, tą dawną granicą z Niemcami, przez Kaszuby i Wielkopolskę. Był Pan na Górnym Śląsku a teraz tutaj, na Zaolziu.

Dokładnie tak, chociaż tak naprawdę to porządniej zrobiłem tylko Kaszuby. Wielkopolskę i Śląsk tak liznąłem jedynie. A idę od zachodu, bo nad morzem znajduje się słupek graniczny numer jeden. Współcześnie postawiony, z napisem „Versailles 28.6.1919”, który przypomina o tej granicy. To taka atrakcja turystyczna.

– Ciekawe. Nie wiedziałem.

Tak więc tam znajduje się słupek numer jeden i ja będę przemieszczał się od tamtej strony, przeciwnie do ruchu wskazówek zegara. To jest też taki zabieg, bo kiedy mówię o tych granicach, to od razu pierwszym skojarzeniem większości moich rozmówców są Kresy.

– A zapominają, że tamta granica w części idzie niemal przez środek obecnej Polski.

Właśnie. A ich skojarzenie jest takie, że teraz zajmuję się tematami kresowymi. Nie. Ja zajmuję się całą granicą i tym bardziej ciekawe będzie dla mnie porównanie Zachodu ze Wschodem. Więc trochę na przekór tym obiegowym skojarzeniom, że „teraz robimy Kresy Wschodnie”, to ja chcę mieć pierwsze wrażenia właśnie z Zachodu. I wracając do Zaolzia, myślę, że to jest mały region, ale bardzo nasycony, a z przyczyn – nazwijmy to – trochę politycznych zapomniany, ponieważ nie jest to obszar, który jest w głównej osi zainteresowania i polskiej polityki, i polskich publicystów, i pewnego dyskursu cywilizacyjnego.

– A dostrzega Pan jakieś różnice czy podobieństwa – jak jedzie się tą dawną granicą – Kaszub czy Wielkopolski z Zaolziem?

Nie wiem czy to nie jest za wcześnie na takie porównania. Na pewno jedna rzecz, która mnie tutaj uderzyła, że tutaj – jak mówimy już o tych zachodnich granicach – t o marszałek Piłsudski nie jest topową postacią polskiej historii i mężem opatrznościowym. I takie miałem wrażenie na Kaszubach, w Wielkopolsce i tutaj. Dla mnie, jako człowieka z Kongresówki, to…

– Czyli u nich też!

Pierwszą rzecz, jaką mi powiedziano w Wielkopolsce: „pamiętaj, że Marszałek to nie jest dla nas bohater”. Dmowski, Paderewski, ale Piłsudski?

– Cieszyn jest jedynym bodaj – bo tego tak nie zbadałem – miastem powiatowym w Polsce, gdzie nie ma ulicy, placu, skweru Piłsudskiego, mimo że Piłsudski mieszkał w Cieszynie, tak samo jak na obecnym Zaolziu, w Bystrzycy czy Jabłonkowie. Posiedział trochę w tym regionie i nic. Nawet po polskiej stronie.

A obserwacja historyczna, rzutująca na współczesność, to to, że jednak tutaj ludzie mieszkają od wieków. To są ci tustelanie. A na dawnym pograniczu zachodnim mamy sytuację, gdzie po jednej stronie granicy są tutejsi, ale po drugiej są osoby przesiedlone.

– Przepraszam, to w tym jest jednak pewna zbieżność, ponieważ są ci Czesi na Zaolziu, którzy też są przyjezdni, tylko może się z nimi Pan nie spotkał jeszcze.

Chyba z Czechami przyjezdnymi nie tak bardzo. Ale ja wiem, że tu była migracja, przyjeżdżano do pracy, do kopalń, natomiast tam, na tamtej granicy, to wyrzucono większość dawnych mieszkańców, czyli Niemców, co doprowadziło do ogromnej migracji, po pierwsze przybyszów z Polski środkowej, którzy zajmowali „Dziki Zachód”, po drugie wysiedlonych z Kresów Wschodnich, po trzecie na Kaszuby na przykład dorzucono Łemków w ramach Akcji Wisła. Więc to tam doszło do bardzo dużych zmian etnicznych.

– No, trzeba pamiętać, że na Śląsku Cieszyńskim też. Niemcy być może nie stanowili takiej większości jak w tamtych rejonach, o których Pan mówi, ale była to prężna grupa, 20-30 procent mieszkańców. To są też ludzie, których już nie ma, albo ewentualnie się spolonizowali bądź zbohemizowali. No dobra. Ale Zaolzie. Prawie tydzień bawił Pan tutaj i przeprowadził trochę rozmów z różnymi ludźmi, czego się Pan dowiedział?

Ja się czuję trochę przytłoczony w tym sensie, że to był niespełna tydzień, więc bardzo mało czasu, a ogromna ilość złożoności tej problematyki. Chociażby, że ta tożsamość polska gdzieś ulega erozji, bo Polaków ubywa, że dochodziło tutaj – zacytuję pana redaktora – do „aksamitnej bohemizacji”, co się przewijało w rozmowach z różnymi ludźmi. Że paradoksalnie polskość była silniejsza w momencie, kiedy była jakoś tam tłamszona, a kiedy przestała być tłamszona, to nagle się okazało, że to przywiązanie może nie jest aż tak silne, ale że trochę łatwiej jest być oportunistą, innymi słowy poddawać się pewnej wygodzie życia. No bo wiadomo – mieszkasz w tych Czechach, zaczynają cię otaczać Czesi, łatwiej być może momentami posłać dziecko do szkoły czeskiej (o ile nie ma tak świetnej szkoły polskiej jak w Gródku). Oczywiście też kwestia małżeństw mieszanych, które są coraz częstsze. Choć uderzyło mnie w jednej z rozmów, jak ktoś opowiadał o swoim synu, który ma Czeszkę i pytam, czy to źle. „Pewnie, że źle! Jak ma być dobrze?! U nas wśród dziewczyn to nie ma takiego dna jak wśród Czeszek”. I dla starszego pokolenia, to jeszcze takie właśnie kwestie były istotne, żeby chronić się wewnątrz grupy. Choć jak powiedział jeden z innych rozmówców, to doprowadziło między innymi do jakiejś takiej klaustrofobicznej społeczności, która jest coraz bardziej zamknięta, to taki „chów wsobny”. I przywoływał przykład swojego znajomego, który na pytanie, dlaczego jest z Czeszką, odpowiedział pół żartem pół serio: „żeby uniknąć kazirodztwa”; więc trochę trzeba świeżej krwi, świeżej puli genów.

– Smakowity cytacik do książki.

Natomiast co do tutejszej tożsamości, to ta tożsamość trochę nam ucieka i to też wynika z tego – ja to porównam trochę z tymi Polakami, żyjącymi w innych miejscach – że po pierwsze, nie ma opresji ze strony czeskiej. Myślę, że na Litwie będzie inaczej. Na Litwie Polacy muszą się trzymać, bo wiemy, że Litwini nas nie lubią, że nas tłamszą, a Polacy – jest taka opinia o Kongresówce, ale myślę, że gdzieś tak u wszystkich Polaków jest, że jak chcą, żebyśmy powiedzieli „A”, to ch***ja! choćbyśmy mieli zginąć, to my powiemy „B”. A tu trochę zaczyna już nie być takiej potrzeby. I po drugie wreszcie, że Czechy po prostu mogą być atrakcyjne jako państwo do życia. Działa służba zdrowia, jest praca – generalnie dobrze się żyje. Jeżeli funkcjonujesz jako mniejszość w kraju, w którym jest źle, a w twoim kraju ojczystym jest lepiej, to też jest ci łatwiej się zidentyfikować, bo ty możesz sobie powiedzieć: „O! ja tutaj jestem z tych lepszych cywilizacyjnie, mieszkam w jakimś rozpierdzielu posowieckim, ale ja jestem lepszy, k***wa, bo mój kraj to jest cywilizacja, a wy jesteście dzikusy”. W Czechach może być kłopot, żeby taką narrację wytworzyć, co więcej… O, to słyszałem od Czecha, zadeklarowanego Czecha, który powiedział, że dla niego to tak naprawdę granica Księstwa Cieszyńskiego z Galicją, a potem granica między Czechami a Polską, to była granica cywilizacji. I to mnie jako Polaka totalnie zaskoczyło, ta jego perspektywa. Że dla niego to jest granica cywilizacji, że Polska, która w pewnym momencie historycznym wzięła kurs na Wschód, to jest tym Wschodem. Co prawda mówił, że dzisiaj jest oczywiście inaczej, że dziś granica między Wschodem a Zachodem jest na Bugu, ale kiedyś było tak, że za Bielskiem, a potem za Cieszynem to już się zaczynała dzicz wschodnia, co oczywiście Polaków oburza, bo my się uważamy za forpocztę, a jednocześnie strażnicę cywilizacji.

– Dylemat narodu między Wschodem a Zachodem.

Ale ostatnia scena, która na pewno wejdzie do mojej książki, to niesamowicie poruszająca ludzka historia – opowieść o przestrzelonej Biblii. Pewien starszy pan z Bystrzycy pokazał mi Biblię swojego ojca, który będąc żołnierzem w c.k. armii, w 1917 roku podczas walk gdzieś na Ukrainie został postrzelony przez Rosjan. Szli we dwóch, szedł z oficerem, który został trafiony w głowę i zginął na miejscu, a on został trafiony w pierś, padł i stracił przytomność. Kiedy się ocknął, okazało się, że wokół niego leżało morze trupów, bo po strzelaninie doszło jeszcze do bitwy na bagnety. A jego uratowało to, że kula utkwiła w Nowym Testamencie trzymanym na piersi. Ta Biblia ocaliła w zasadzie dwóch ludzi. Bo ocaliła ojca i ocaliła jego syna, bo przecież by się nie narodził. I nie tylko syna! Ocaliła kolejne pokolenia. Ale co jeszcze jest ciekawe, że ten pan przedstawił mi jakiś kompletny misz-masz tej kultury. Bo mówił po czesku, identyfikuje się jako Ślonzok i opowiadał mi co tu robili – bo to dla niego było straszne – Polacy w 1938. On miał wtedy siedem lat i pamięta jako dziecko, że były bojówki, że zaczęto bić sąsiadów Czechów, że komuś tam wybito szybę, innemu spalono stodołę. On to pamięta, że gdzieś wtedy zaczęła buzować ta nienawiść polsko-czeska. Ale on jest Ślonzok, jak jego ojciec, matka była Czeszka, natomiast jego wnuki generalnie mówią po polsku i identyfikują się jako Polacy.

– Niesamowita historia i rzekłbym, że jak na Zaolzie niezbyt typowa. Bo ja się częściej spotykam z tym, że to starsze pokolenie czuje po polsku, a młode już nie. Ciekawe takie egzemplum.

Ciekawe egzemplum, I to, że ta Biblia ocaliła ród mojego rozmówcy, to się okazuje, że w tym rodzie jakby zamknęło się też trochę to skomplikowanie Śląska Cieszyńskiego, Zaolzia. Ślązacy, Czesi, Polacy. Więc i to mi się bardzo spodobało. W zasadzie on mi nie udzielił dobrej odpowiedzi na pytanie kim tak on jest do końca. To znaczy powiedział, ale to nie była taka jednoznaczna odpowiedź, o że tutaj mamy do czynienia z rodziną Ślązaków, jak Pan Bóg przykazał.

– Dostrzegłem, że Pan się wyłamał z pewnej konwencji, bo jak przyjeżdżają tu dziennikarze z Polski to na ogół rozmawiają z jakimiś prezesami, działaczami, „wszystkimi świętymi” Zaolzia, a Pan postanowił porozmawiać z ludźmi, owszem, mającymi kiedyś pewne znaczenie w tej społeczności, ale interesowała Pana ich prywatna perspektywa.

Tak. Prywatna perspektywa zwykłych – w dobrym znaczeniu tego słowa oczywiście – mieszkańców Zaolzia. Ci, z którymi się spotkałem przyznali w rozmowach, że dzisiaj właściwie  konfliktu polsko-czeskiego na poziomie międzyludzkim już nie ma, choć – bo też słyszałem takie sformułowanie – gdzieś głęboko w ludziach jest. I że póki jest dobrze, to jest dobrze, bo mamy pokój, dosyć dobrze żyjemy. Ale jak zaczęłoby się robić źle, to znowu gdzieś ta wzajemna niechęć, te animozje mogłyby wypłynąć na powierzchnię i wybuchnąć. Oczywiście trudno mi powiedzieć, czy tak jest…

– To jest to, co Pan usłyszał.

Tak. Ale nigdzie się nie spotkałem z tym, że „Czesi nas tutaj gnębią”. A myślę w końcu, że mogliby mi powiedzieć, dlaczego nie? I jak oni tak troszeczkę lukrowali tę rzeczywistość, to myślę, że chcieli mi pokazać, że mimo wszystko wszystko jest dobrze. Że jeżeli nawet są jakieś drobne problemy pod powierzchnią, to wydaje mi się, że drobne, że to nie będzie coś, czym by ludzie na Zaolziu żyli. Ja tu nie widziałem atmosfery oblężonej twierdzy, a jeżeli już, to twierdzy, która po prostu odpuściła i nawet nie jest łupiona. Teraz każdy może wybrać, po której stronie murów zamkowych się znajdzie.
_____ 

*) Całość rozmowy z Tomaszem Grzywaczewskim, której fragmenty ukazały się na łamach zaolziańskiego „Głosu” 12.04.2019.

* * *

Tomasz Grzywaczewski, rocznik 1986. Z wykształcenia prawnik, z zamiłowania podróżnik, z zawodu dziennikarz. Jest autorem kilku książek m.in. „Przez dziki Wschód” i „Życie i śmierć na Drodze Umarłych”. W zeszłym roku ukazał się zbiór jego reportaży o tworach parapaństwowych na obszarze postsowieckim pt. „Granice marzeń. O państwach nieuznawanych”, na podstawie którego powstał film dokumentalny „Cienie Imperium” (premiera będzie miała miejsce latem br.). Jest też pomysłodawcą Long Walk PLUS Expedition, czyli wyprawy z Syberii do Indii śladami polskich uciekinierów z Gułagu. Książka o granicach II Rzeczypospolitej ukaże się na jesieni 2020 r. http://tomaszgrzywaczewski.pl/

Wtrynia swe trzy grosze od 26 maja 2009 r. "Hospicjum Zaolzie" - rzecz o umieraniu polskości na zachodnim brzegu Olzy Wydawnictwo Beskidy, Wędrynia 2014 Teksty rozproszone (w sieci) Kogo mierzi Księstwo Cieszyńskie. W poszukiwaniu istoty bycia "stela" (Dziennik Zachodni) Mocne uderzenie (obrazki z Wileńszczyzny) (zw.lt) Wraca sprawa Zaolzia (Rzeczpospolita) Cień Czarnej Julki (gazetacodzienna.pl)   Lubczasopismo   Sympatie

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura