A zmierzch.... wygładza myśli.
Szalem niedopowiedzeń rozmywa krawędzie realiów.
W innej niż zwykle dynamice dnia, odnalazłam iloczyn ze snem.
Nic ważnego, choć dziwi forpoczta tego... co potem.
Słoneczna aura godzin ustępowała narastającej śnieżycy.
Spotkanie z Rodzicami - rwane spontanem spraw - które od dawna leżakowały na finalne wypełnienie szkła faktu.
Płatki detali, niby banałów i tak złożyły się w obraz sensu i znaczenia.
Malutka wzrostem, z rozsypanymi włosami blond na materii futra, z nadzieją uchwycenia więcej... bo wysoki obcas - lubię płynąć w rozmytych spojrzeniach tłumu.
Zabiegani, zatrzymani, ze swoimi kolejami losu - na chwilę tworzą ze mną historię "razem".
Nienachalnie wyłapuję twarze, zasadzam się na stan ducha - choć obcy, nie są przecież nieważni.
Ponad godzina, gdy to mną skrupulatnie i fachowo się zajęto...
Jakie to dziwne - choć opłacone.
Powrót, jeszcze trochę, zaraz ciepło mego azylu.
Jednak zanim - wiatr od pól co po mej lewej - robi ze mną co chce.
Nie chcę biec, ale to ramiona wiatru mnie pchają. Zimny i silny despota.
Jeszcze kilka metrów.
Nie wiem dlaczego kocham pęk kluczy do mego mieszkania. A może wiem...
Kawa zmierzchu liże przestrzeń aromatem.
Grzesznie wpypijam ją szybciej niż powinnam.
Otwieram okno na myśl ludzką...
A tam jedynie mróz oskarżeń, nowy panel dla pogardy wielu wobec jednego.
Każdy ma swój pakiet przyjemności, podbijania sobie dobrego samopoczucia.
Tak z uśmiechem, w tonacji pogardy, w grupie - bo łatwiej.
Wywęszą zawsze strzelnicę, bo i one rodzą się szybciej niż ludzie na globie.
Dobro wybiera niszę z nadzieją, że ktoś wyłuska subtelny uśmiech. Taki za nic, taki po prostu, taki bez vatu i oczekiwań.
Nie wiem co będzie jutro.
Tak było dzisiaj...

Inne tematy w dziale Rozmaitości