Kurtynę dnia otwieram sennym przeciaganiem się jak kocica...
Jednym ruchem dłoni ściągam z daty pajęczyny irracjonalności, utkanej bez mego udziału.
Za szybą absurd goni absurd - tylko czasem dławi się jak Kubica w korku ulicznym.
Kawa obejmuje dłońmi myśli.
Świetlikowa żywotność fantasmagorii jedynie odpala mój cichy uśmiech z jednoczesnym błogosławieństwem dla ich incydentalnego jestestwa.
Zdejmuję z ramion sen przed natryskiem nowych, realnych wydarzeń.
Przyglądam się jednak spadającej jego materii.
A było w nim tak:
Nas...troje...choć ja jedna...
Ciągle wraca, ściąga spojrzenie duszy, wkrada się w przed-sen.
Odpędzam niewiarą, argumentem niedorzeczności. Czeka...bo wie...że lubię...
Otwieram się...
W niemym kinie mych marzeń... nowy seans z jakże starym filmem...autorskiego marzenia....
Początek pełen chaosu...przenikania się rozmów, galerii ludzkich... obcych twarzy...
Nie wiem dlaczego tam jestem...ale to nic... Jak dynamiczny obraz filmowy w zwolnionym tempie - ludzki śmiech, szerokie gesty...ale tego nie słychać...
W tle nieadekwatna do obrazu senna muzyka ...
Próbuję stanowić z tym wszystkim całość...
Ale podnieca mnie moja tam nieadekwatność...
Nie jestem lepsza. Nie jestem gorsza...
Po prostu nieadekwatna...
Azyl za cieniem drzwi...
Mogę wyjść....Zostawić ich... opierając się na ramieniu Pana Rezygnacji.
Nie chcę wyjść ...
Czekam....W ciemności.... Na nikogo.
Trochę straszno tak samej...choć gwar dopada mój kark.
Trochę zimno...choć tętno takie, jak wtedy... gdy mężczyzna we mnie...
Nastaje ciemność...
Tamten świat odciął Nikt.
W swym pochyleniu....nad moim pochyleniem...
Pyta czy coś...
Jednym podaniem mych źrenic posyłam wyczerpującą odpowiedź.
Wyprostował się w akcie zrozumienia. Oparł się o framugę, by dać mi to co lubię...
On wie...
Didaskalia wirują - my statyczni.
Ale to tu tsunami.
Walka męskiej wiedzy, drażnienie się z kobiecą niepewnością... On wie...To lubię...
I wyczucie tej chwili...gdy dłoń musi być podana... Wyprowadza swą stanowczością, gwar cichnie, decybele naszego milczenia rozrywają myśli...
Gdzieś tam, w mokrym od czerni zaułku rozbiera mnie z mej nieadekwatności... I podaje jedno słowo...
By nie wyschło od dni bez niego...chowam je w ciepłe mej tajemnicy...Odżywiam sokami... Masuję je atencją, wdzięcznością...wstydliwym pulsowaniem.. A może to słowo masuje wciąż Nieadekwatną?
Nas-troje.... Ja sama...
Jednak teraz, za dnia...
Kochanek Spokój i jego kumpel Uśmiech - otwierają me uda... banalizując bezwstyd światła dziennego.
Zapach mej gościnności chyba nawet ich zadziwia...
Inne tematy w dziale Rozmaitości