Czerń mych źrenic i prawie tak ciemnych tęczówek - spija nektar z mijanych ogrodów, spływa zdumieniem z arktyki kamieni.
Przemyślany spontan uśmiecha się do chaosu planów.
Twarz w doskonałej znajomości z uśmiechem i wilgocią wzruszeń.
Na palcach zerkam w oko "judasza", co życie mi niesie, kogo wiedzie - by cyklonem słów zburzył spokój mej grzywki.
Spójna ja, ale nie tak bardzo znów poukładana.
Jedwab utkany z tytanowych nici.
Bukiety atencji nie schną - drwiąc z osi diachroni - wciąż oddychają życiem doznanym.
Pergamin listów niezaadresowanych - układa się w me imię.
Strącam z ramienia przereklamowaną pewność.
Mięśnie Kegla pulsują na erekcji nieznanego.
Odkrywam, że dojrzałość minionych wiosen u wielu nie oznacza wiedzy i spokoju z niej wynikającego.
To nic, to nic...
Trzymam się życia jak drążka na sali baletowej.
Nie odwracam spojrzenia od ścian z tapetami luster.
Teleportuję się tam, gdzie biografia zapomniała mnie osadzić.
Jednocześnie zakochana w tym, co na podorędziu.
Pieprzę szmer zegarów, także tych z zawałem.
Żyję na lata, nie na godziny...
Doskonale widzę tych, których nie mogę zobaczyć.
Zamykam wzrok na tych, których doskonale widzę.
Mięśnie Kegla w słodkiej rywalizacji z automatyką pracy płuc.
Miłe...
Tuż przed nocą przychodzi kobieta z pytaniem, czy on ją kocha. Niesie bukiet owoców - a przecież moja szczerość nie pobiera opłat.
Wsłuchana w epickie dzieje dwojga, gdzie więcej szarpaniny niż utulenia - mogę powiedzieć jedno...
On marzy o jednym, byś się ...odpierd...a.
Cztery godziny ciepłej mej eksplikacji nie wystarczają.
Ona wydzwania do niego chwilę potem, by ostatecznie usłyszeć twardą moją diagnozę.
Kiść bananów od odwiedzającej mnie - zerotyzowała moje menu.
Poczęstowana nachalnością jej wobec niego - nie mogę nadziwić się, że ktoś tak potrafi. Że godność jest plewem a nie ziarnem...
Wspinam się na palce - a oko "judasza" życia do mnie:
- Mała, przecież ty wiesz, ty wiesz...
Nie wiem...
Inne tematy w dziale Rozmaitości