Chcę zatarcia granicy pomiędzy metaforą i dosłownością.
Przypadkowa granica, jest całkowicie jałowa. Z kolei zbyt kontrolowana, ewoluuje w stronę alienacji, jakiegoś hermetyzmu.
Balans na tej subtelnej krawędzi może być przecież odwzorowaniem doskonalenia w sobie komunikatywności: emocji, doznań, wrażeń, radości.
Przecież konstrukcja przekazu jest myślą wcieloną, jest perspektywą nadającą efekt trójwymiarowy treści. Warstwy planow i znaczeń, to ingerencja w percepcję - coś na pozór absolutnego.
Doznanie ciepła i światła może być zakrzywione do powierzchownego relaksu.
Z kolei mocny wiatr zdarzeń, może porwać ponad przeciętny osąd zjawisk.
Chcę odejść od łatwej prawdy, że przenikanie się światów ma podtekst koniunkturalny. To dopiero byłoby jałowe!
Przenikanie się światów jest raczej przecieraniem niezbadanych dróg, sondowaniem źródeł energii. Skoro ich natura rodzi dobre skłonności, może i moja relacja z nimi mogłaby być ściślejsza.
Sprawdzalność tego - o tak, to byłoby wyzwanie!
Tu zgrać musiałabym co najmniej dwa niezależne parametry: intencjonalność z obliczalnością.
Jak uczynić z obrazów doskonale mi znanych, dopieszczonych intencją - zdarzenie, fakt?
Jak nobilitować intencję, by mogła stać się ostatecznie dobrą retrospektywą ze swym miejscem w kalendarzu?
Nie potrafię posłużyć się rachubą, by ocenić szanse, celowość, finalny efekt.
Nie chcę tej umiejetności. Bo błąd w obliczeniach zaprowadzi mnie tam, gdzie mnie nie ma. Ruletka bez systemu w dłoni.
Moje intencje powinny przypominać prawie fotograficzny portret pamięciowy, a jest zakodowny zapachem, pastelową barwą. Nie mocną, zdecydowaną kreską. Gorzej z ustaleniem miejsca i czasu realizacji marzenia, tęsknoty.Codziennie wspinam się po schodach rozumienia dobra.
Nie obawiam się niezbadanych dróg poznania. To jest wpisane w trajektorię intencji do celu i faktu. Łatwiej mi jednak wysondować źródła zewnętrznej energii, niż mej własnej.
Piękno przenikania się światów dzieje się w miejscach dziwnych, egzotycznych. Nie chcę tego przeoczyć. Chcę tego doznać. W najmniejszym detalu. Już to widzę. Czuję.
Chcę progresu, drogi, zmiennych krajobrazów.
Azymut? Spełnienie nawet niespełnione. Mapa?
Nie wszystko wiem i nie wszystko rozumiem.
Nie zawsze mam siły, by dojść na szczyt mej latarni na skarpie oceanu poznania.
Bywa, że ktoś poda mi dłoń i wtedy wspólnie docieramy do źródła światła.
Najczęściej jednak jestem na niej sama. Zagłuszam lęk przed rozszalałą burzą potrzebą rozbicia mroku snopem światła dla tych "co na morzu".
Nie potrafiłam tego nazwać.
Czułam, może nawet chciałam zbagatelizować, ale wracało.
Wracało nie lotem bumeranga, bo struktura była zmieniona.
Bogatsza, wyrazistsza, nie mieszcząca się już w mglistej krainie wyparcia emocjonalnego.
Nadszedł czas chrztu tej myśli. Niełatwy proces. Bo kojarzyła się z głodem, ale nie o nasycenie chodziło.
Kojarzyła się z czymś znanym, doznanym - ale nie znalazłam wymiarowej stopy do tego pantofelka.
Przywołanie pamięci zapachu...czułam, że to pomoże mi nadać imię odczuciu. Zwykle pomagało...
Ważyłam w dłoniach - czy należy do świata sacrum czy też profanum. Ale dłonie splotły się tylko w autoerotyzmie uścisku.
Asceza światła nie zawsze rodzi ciemność. Ale gdy się uśmiecham, chcę by echem odbił się on na innej twarzy.
Wulkany też mają swój czas snu, hibernacji aktywności. Pozorna agonia skały, w której jednak tajemnica wrze.
Ale wystarczy impuls, ruch tektoniczny dobrej emocji, by moje światełko zamieniło się w nurt radosnej lawy.
Zamiast tego smutek, który mgłabym namalować na wiele sposobów.
Malując smutek korzystam z pędzli o różnej gęstości włosa. To może być szerokie pasmo czerni widoczne z oddali. To może być koronkowe dziedzictwo pracy pająka.
Smutek bywa nasycony symfonią refleksów zachodzącego słońca.
Czerwień niezgody na przyczynę, ognisty pomarańcz zrozumienia przyczyny, nasycony żółty pełen zazdrości o słowa, których się już nie usłyszy, zimno błękitu milczenia po obu stronach linii horyzontu.
Smutek zatopiony w szarościach, bo zostały pytania bez odpowiedzi.
Smutek połyskujący blaskiem tajemnicy piękna perły, bo pytania nagrodzone zostały odpowiedzią.
Soczysta zieleń ożywia smutek pulsem nadziei, że nadejdzie kres żałoby w emocjach.
Purpura smutku to niemy krzyk zranionego oczekiwania.
Ubrany w fiolet smutek to adwent dla radości, która jednak ma swoja zapowiedź w kalendarzu.
Smutek potrafi dynamicznie zmieniać pigment swego nastroju. Rodzi się w zieleni, przechodzi w czerwień, mdleje w szarości, by stać się nieśmiertelnym w całunie czarnej pamięci.
Są smutki konieczne do przygotowania nas na czas radości. Są smutki niesprawiedliwe, bo nie pracowaliśmy na ich wyrok.
Są smutki, które milkną bo pojawiło się słowo, czyjś nawet cichy dotyk.
Są smutki, których świeżość utrzymuje sól łez.
Zdarzają się smutki, do których nawet nie ma się prawa przyznać, bo nigdy nie padło przyzwolenie na pojawienie się ziarna, z którego się zrodziły.
A pomimo tego....zakwitły i buchnęły nagłym życiem jak chwast.
Metafora, dosłowność, azymut, światło, smutek.
Geografia myśli nie lubi administracyjnej mapy ich zamknięcia.
Wystarczy balans... A może nie...
Inne tematy w dziale Rozmaitości