Rozwiązał mnie drwiną.
Orężem przeciwko - że przecież tak bardzo.
Spragniony wróg.
Oparł mój obcas o swe osierdzie.
Docisnęłam, by uwolnił.
A on materię zatopił w pulsującej swej komorze.
Zastygłam, by nie ranić.
Gdy spał milczeniem...ja...ale on zbyt czujnie.
Obuta męską fascynacją zatańczyłam dla jednej skroni zatopionej w fotelu niewiary, że adresatem on.
Męska drwina puściła soki ukorzeniając wszystko bez plew drwiny.
Bo cierpka drwina to listek figowy męskiej wrażliwości.
Dopiero nadzy coś znaczą.
Liść na podbrzuszu nigdy nie zazielenił się mechanizmem obronnym.
Wie, że nie wolno rzucać cienia na wolności pyszność.
Wie, ale taśmy z kotwicą obcasa trzyma mocno w dłoniach.
Za silny, by przestać trzymać w dłoniach ile znaczę.
Drzwi moje ciepłe od oddechu testosteronowej chęci.
Judasz to kłamca - zostawiam jego oko.
Próg milczy dla męskiego obuwia, bo nie bywam szyjką od butelki...
Asekuracyjna drwina dla prawdy co za nią - szybciej uwolni zamek.
Być jedyną bez nachlania się tym faktem - też syci pragnienie.
"Potrafię sobie dać radę z kanciarzami. To mój zawód. Ale człowiek uczciwy psuje mój mechanizm, wysadza mnie z szyn." John Steinbeck
Wyliczona waluta słów wobec bezcennego.
Wyznawcy tomaszowych palców - umierają ze śmiechu.
Niech wspinają się po schodach szyn.
Wyznania kanciarzy vs nieogolony policzek prawdy po drugiej stronie drzwi.
Kanciarz odejdzie.
Prawda odetchnie w fotelu pamięci.
Inne tematy w dziale Rozmaitości