"Do wieczności nie mamy żadnego innego dojścia niż przez chwilę, w której żyjemy." Herbert von Foerner
Za 2 dni obchodziłby kolejne urodziny. Pomimo tego, że bardzo blisko mieliśmy do siebie /15 minut samochodem/, nie poznałabym go ...gdyby nie Salon24.
W komentarzach zawsze pogodny, rzeczowy, czasem zadziorny.
Jego pierwsze prywatne słowa do mnie :"Najpierw mnie zabij, potem poznawaj".
Mocno mnie to zastanowiło, choć z czasem zrozumiałam.
Pomimo geograficznej bliskości - schładzałam pomysł osobistego spotkania. Ale spadła na mnie trudna urzędowa sprawa i obstawał: "Pomogę ci".
Biedny w upale czekał na mnie w aucie, bo mi pomerdały się godziny spotkania. Już jadąc dopytywał tylko, czy to była świadoma ma zagrywka. Na co mu odpowiedziałam:
- Jak poznasz mnie - sam znajdziesz odpowiedź.
Nie wycinam ludziom takich numerów.
Po załatwieniu sprawy, wracamy ulicą do zaparkowanego auta. Idziemy w milczeniu, on o wiele wyższy ode mnie, ale zerkam jakie emocje ma w rysach. Nad wyraz poważny, powściągliwy....i jak nie ja, zaczęłam go gilgotać. Ależ walczył, by nie wybuchnąć śmiechem:o) Atmosfera rozluźniła się. Ponownie w aucie swobodniejszy dialog.
Pokazałam moją pieczarę, był zachwycony...ale wciąż masakrycznie milczący. Gdy wyszedł - różne myśli odbijały się od brzegów mych skroni.
Nie minęło 20 minut, jego wywołanie via skype. I jak radosny, rozgadany, zachwycony spotkaniem.
Byłam w szoku - bo dlaczego nie ujawniał tego w realu.
Szybko zrozumiałam dlaczego tak. On , 4 lata młodszy ode mnie...ale już bardzo poraniony.
Miał głód na ludzi, na zapełnianie nimi swej samotności - ale w takim samym stopniu bał się kolejnych stygmatów. Obudował się fosą, zimnymi porami roku - by nie być łatwym celem. To przekładało się na jakość rozmowy.
Czułam, że pod zbroją kryje się wrażliwe, dobre serce.
Zresztą, gdy coś mi się waliło - był pierwszy z deklaracją pomocy.
Gdy zostałam bez środków do życia, bo należna kwota nie spłynęła na konto w terminie - zapełnił mi lodówkę na 2 tygodnie.
Nie chciałam się na to zgodzić i tak jak Peter P. nigdy nie używał mocnych słów - wtedy pojawiły się, dostałam zjebkę.
I potem, nawet nie wiem jak i kiedy stworzył rytuał codziennego pytania mnie jak się czuję.
Zawsze jak wrócił z pracy:
- Jak tam Pogodno?
Stworzył neologizm z nazwy mej dzielnicy i pogody ducha.
Blisko rok zajęło mu budowanie poczucia bezpieczeństwa i otwartości.
Ogrom naszych rozmów, o życiu, emocjach, miłości, motoryzacji, militariach, historii wojen światowych. Miał to w jednym palcu.
Kiedyś w lipcu wrzuciłam na bloga, ze brak jakiegokolwiek wyjazdu wakacyjnego sprawia, że jestem bliska szaleństwa. I wtedy zareagował, że następnego dnia podjeżdża do mnie i zabiera na wycieczkę. Szalenie mnie to wzruszyło.
Miał być gościem na mych urodzinach, poznać mych przyjaciół - ale nie pojawił się. Kilka dni potem, że nie mógł. Dopiero po jego odejściu dowiedziałam się, że w tym dniu był ratowany w szpitalu.
Gdzieś na początku czerwca rzucił hasło, by wybrać się razem na browca, na rynek naszego miasta. Przystałam na to z chęcią.
Ale....
Nagła wiadomość, że nie żyje...
Zaliczyłam szok na granicy medycznego.
W rozmowie z kimś innym:
- Wiesz, dopiero po jego śmierci zrozumialam, że byl to tak naprawdę przyjaciel - choć za jego życia nie klasyfikowałam tak naszej znajomości.
- Pomagał, chciał cię chronić, codziennie pytał jak się czujesz?
- Tak...
- W takim razie to nie był twój przyjaciel...
- Nie?!?
- Nie i uwierz mi facetowi.
* * *
Piotrze, za 2 dni kolejna rocznica Twego pierwszego oddechu. Czuję, wiem...że jest Ci Tam dobrze. Ból już nie taranuje Twej duszy. Nie trzymam w dłoniach znicza, świecy czy kwiatów.
Nigdy nie drwiłeś z mej słabości do pluszowych misiów. Nigdy, wręcz przeciwnie. Rozumiałeś to. Dlatego moim - nie tylko urodzinowym prezentem - będzie Twoja pluszowa nieśmiertelność- we mnie.
Bo żyjesz - jestem tego pewna - wcześniej zapracowawszy pięknem Twego serca na tę nieśmiertelność.
Inne tematy w dziale Rozmaitości