Rozwieszę wpis pomiędzy dwie myśli....
,,I nie urodziłem się wielkim, potężnym dębem, gonną olchą.
I nie urodziłem się niczym innym, tylko tym, czym jestem.
I nie urodziłem się z pozorami. Tylko z nerwami. Z nerwami tuż pod cieniutką skórką." Edward Stachura
,,To prawda, nie mam potrzeby opowiadania o swoim życiu. Fakt, że jestem skryta, nie znaczy, że mam coś na sumieniu. Nie dręczy mnie też smutek ani depresja. Po prostu jest we mnie melancholia. Dobrze mi z tym." Sade Adu
Twórczość obojga jest mi bardzo dobrze znana.
Lubię, choć daleko mi do amoku fascynacji..
I choć Stachura to mężczyzna, bliżej mi w konstrukcji do niego niż kobiety Sade.
Nie jestem wielka, nie jestem dębem...ani żadną kłodą drewna.
Świat pozorów jest mi tak obcy, jak mało co....
Nie powiem z nerwami - ale z czuciem tuż pod skórą - na pewno.
Sade w tych kilku słowach jawi się jako klasyczna introwertyczka. I przecież introwertyzm to nie schron kryjący zawalone gruzem sumienie. Niechęć do mówienia o sobie, nie oznacza że milczenie tamuje narrację zła.
Jeśli przemyca info o chronicznej melancholii - z którą jej dobrze - to jest to forma soft depresji.
Takiej, która nie paraliżuje życia, ale więzi myśli.
Jakiś czas temu pisałam o kochance Kierkegaard'a - melancholii, którą obwiniał za odebranie mu smaku życia. Smaku miłości, pełni etc.
Jeśli z łatwością widzimy obrazek, jak zaborcza, porzucona kobieta rozwala bejsbolem bolida ukochanego - to jest ona i tak ikoną subtelności wobec masakrycznej zaborczości melancholii.
Taki rodzaj szklanej trumny z dopływem powietrza.
Zaduma, refleksyjność, okresowy azyl w jaskini alienacji - tak, zdarza się.
Ale nie chroniczna tonacja moll.
Nieprzypadkowo dobrany kadr - bo kocham kontrasty. Akordy kontrastów. Przemieszanie światów, konwencji, intertekstualne opary.
Kiedy spokój miesza się z szaleństwem - a gdy to wybrzmi - ponownie otulina spokoju - ale nakarmiona szaleństwem. Nie jego pozorami.
Bywam szalona, zwariowana. Termin bywam - podpowiada frekwencyjność.
I nawet kiedy dopada szok, że to byłam ja - niebywale się sobie podobam w szaleństwie.
Perfidia zaborczej melancholii sytuuje poza granicami szaleństwa.
Z jej ramion widzi się szaleństwo innych.
Żeby nie oszaleć - życie musi być inkrustowane chwilami szaleństwa.
Czym więc jest owo szaleństwo?
Wychodzeniem z łożyska własnej galaktyki.
Nigdy bardziej nie dotykałam trzewi istnienia, jak właśnie w szaleństwie.
Nie można go zaplanować, zaprogramować - bo to uderza w definicję szaleństwa.
Za długi post od szaleństwa - ugniata duszę, jak ciasto...z którego i tak nic nie będzie.
Nie chodzi o próbę ogarnięcia świata - jak ramiona Jezusa.
Nie ta Liga.
Chodzi o lot pod Jego piersią.
Inne tematy w dziale Rozmaitości