Odgarnij pajęczyny ze strychu czucia i piwnicy lęków. Wejdź tam i jeszcze tam...
Zardzewiałe zamki drwiące z bezsilności klucza - naoliw.. nie prawdą, ale tęsknota za nią.
Bo prawda, jak chomiki roborowskiego wyskakuje z dłoni, nieczuła na pręty klatki pewności.
Dlatego wejdź po skrzypiącym od wahania czasie gramatycznym i znajdź miłosierdzie swoje.
Ostrożnie przynieś w dłoniach, nie roniąc kropli - miłej osierdziu - sprawy.
Obmyj mnie z siebie, ze mnie, z przypisów i didaskalii.
Odłoż na złom pełne napięcia druty kolczaste, co ranią świat pogardy wskazaniem.... na mych i onych.
Pogaś sterczące palce od artretyzmu pychy - ty diabeł, my święci.
Nie żałuj...jeszcze oddycham...
Ochrzcij imieniem nowym, choć moim - ze świeższą fonetyką od tej zgranej, niewybrzmiałej.
Zalej czoło, usta, ramiona strumieniem, który zmyje zbyteczne.
Wyludnij - jeśli tym lepiej...
Zaludnij - jeśli tym lepiej...
I zgaś już martwe twarze z luster okoliczności, niech odbijają inne biografie.
A potem, po wszystkim - ogrzej, wysusz ciepłym oddechem...
Potrafisz.
I nie odchodź - nawet gdy odejdziesz.
I zostań, nawet gdy odejdziesz.
Ty, który nie zostawiasz śladów.
Bo tak bardzo jesteś...
Nie wołam.
Bo nie potrafię...
Inne tematy w dziale Rozmaitości