Montaigne: "wrogami samotności są: ambicja, chciwość, lęk, pożądliwość i inne przywary ludzkie. Im bardziej się rozpychamy na tym świecie, tym bardziej jesteśmy od niego zależni i tracimy swoja wolność osobistą."
Czy to aż tak proste, że wolność osobista oznacza samotność?
Zdecydowanie nie.
I najważniejsza kwestia - samotność jako wybór a nie wyrok.
Cudowna samotność to taka, że możesz o niej z kimś porozmawiać;o)
Wg mnie samotność zaczyna wtedy, gdy spychany jesteś z siebie samego. Pewna wartość graniczna - jakże bestialsko łatwa do przeoczenia - gdzie twoje marzenia, potrzeby, drobinki tęsknot oblepiają szklany sufit niemożności.
Możesz być z kimś, albo sam - ale to wtedy właśnie stajesz się naprawdę samotny.
Wiezieniem może być ktoś dla nas, albo my sami dla siebie.
Parszywe więzienie, bo bez krat w oknach, ale z solidnymi kratami w duszy.
A zależność?
Zawsze jakaś na naszych nadgarstkach.
Może chodzi jedynie o to, by nie zadawała nam bólu. Tak po prostu.
Ambicja?
Taka nie rozsadzająca od środka - jest wartością.
Ale chciwość, lęk pożądliwość - na opał.
Ktoś kto nie czuje się dobrze sam ze sobą - nigdy nie będzie smakowitym, inspirującym towarzystwem dla innych.
Wolność osobista - nie jest wolna od fuszerki, zaplątania się w cząstkowych decyzjach, nie jest tropikalną wyspą z parasolką w drinku.
Pomimo tego jest rajem...
Dziś zrozumiałam to, co od dawna podskórnie wiedziałam.
Błogosławioną samotność można dzielić z kimś innym.
Tego rodzaju więzi mogą pozazdrościć niesamotni, albo boleśnie samotni we dwoje.
Azylem miłości jest przecież wolność osobista...
Obie siebie niosą.
Mogę, ale nie muszę...
A wtedy nikt już nie pyta: czy na pewno?
Inne tematy w dziale Rozmaitości