Czekam o brzasku na peronie. Sporo ludzi....ale do mojego wagonu nr 9 wchodzę sama...
Strzelam fotę pustego przedziału..i zapodaje na swej ścianie.Że jestem sama, ale chwilę potem - już nie byłam sama. W Katowicach wszedł pasażer. Daję sygnał na FB - że mam już towarzystwo...
I jak to moi znajomi, że to moze być przygoda życia..
Ja, że nie pachnie przygodą, lico plebana skwaszonego grzesznością parafian.
Szybko wpada reakcja na me słowa:
- Seryjni mordercy tak mają...
Dyscyplinowałam swój śmiech, bo pan vis a vis wpatrzony.
Ale jak to pozory mylą, blisko godzinę przed Warszawą zagaił rozmowę. Bardzo inteligentny, z poczuciem humoru, naturalny..erudyta.
Gdy już opuszczaliśmy przedział podziekował mi za rozmowę, że inspirująca, że wielu ciekawych rzeczy się dowiedział. Zrewanżowałam się tym samym. Bo tak było.
Co więcej - już w stolicy - naddał sobie drogi, by mi pokazać gdzie i jak mam iść etc.
******
A potem... powrót do siermiężnej rzeczywistości...
Wracając z dworca spotykam tutaj koleżankę, która mówi:
- Cała promieniejesz, światłem, energią...
Na co ja:
- Bo rzadka sprawa, miałam kontakt z życzliwością..
*****
Spotkanie z Nagrodzonym to jedno, ale i spotkanie z Przyjaciółką, której dziękuję i za obecność na uroczystości, i za przygarnięcie mnie, i za prezent :o)
Dużo by pisać..
Ale skonana jestem prawie 3 noce bez snu.
Uświadomiłam sobie, że najbardziej w tym wszystkim zaskoczyło mnie zaproszenie Bohatera wydarzeń warszawskich /telefon jeszcze gdy jechałam pociągiem/ do knajpki na 2 godziny przed samą uroczystością.
Nie wiedziałam kto będzie...
Okazało się, że tylko 2 osoby. My.
W nocy iluminacja, że choć pół sierpnia spędziliśmy w górach i przecież tokowało się o tym, o tamtym...To tak naprawdę - ta knajpa, ten Nowy Świat, to była nasza pierwsza w życiu, rozmowa.
Niby mało czasu, ale o czym my tam nie gadaliśmy! O polityce, o wojnie, o literaturze, operze no i o miłości... I w pewnym momencie rzucam - asekurując się, ze żargon młodzieżowy - iż coś tam, coś tam to zdecydowanie od czapy.
Poniósł Go taki śmiech, do tego zaraźliwy, że nie mogliśmy się uspokoić. Ja się wręcz popłakałam do łez ze śmiechu. Nie dlatego, że to było takie zabawne, ale zobaczyłam przed sobą młodzieńca, pełnego energii, luzu, spontanu. I takie sobie banalne "od czapy" jak wyzwala z ludzi komfort, rozluźnienie, naturalność;o) Biegnąc na plac Zamkowy zderzyliśmy się z Barbarą Labudą - poznałyśmy się w biegu.
No i sama uroczystość.
Piękna, dostojna, wzruszająca.
Chwilę przed jej rozpoczęciem zostałam obdarowana autorską książką Nagrodzonego, z cudowną - bardzo mile mnie zaskakującą dedykacją. Za osobista, za intymna, by dać jej kadr, zacytować..
Czasem doświadczam dobra...I nigdy tego nie zapominam...
Dobrze, że pojechałam...
Bo tak wygląda życie...warte życia.
Kochany Pan Brzask...