To było w Bytomiu. Kopalnia Rozbark. Obóz przy szybie Lompa. Siatka – drut kolczasty. W środku baraki. I rozciągnięty dodatkowo drut. Linia graniczna. Nie wolno było za ten drut przechodzić. Wartownicy mieli prawo strzelać. Obozowe prawo.
Dziewięć budynków. Budynek gospodarczy. Tutaj spędzili trzydzieści życia miesięcy. W tym miejscu – lagrze, uprzednio Niemcy trzymali jeńców sowieckich. Później byli tu niemieccy jeńcy.
Kwaterowali tu teraz oni.
Zaraz na początku powiedziano im, że mieszkańcy pobliskich Brzezin to faszyści. Niemcy najgorsi i sadyści zakamuflowani, co to prawdziwych Polaków mordują. A to jak mówią teraz łgarstwo było, gówna warte oszustwo, aby ludzi skłócić i dzielić. Wtedy wszystko działało na wyobraźnię.
Aby jeszcze bardziej nienawiść rozpętać, obozowi funkcyjni wskazali i uprzedzili mieszkańców Brzezin i okolic, że w kopalni pracują przestępcy i zbrodniarze najbardziej wyrafinowani, polujący na ich zycie. – Takie to skurwysyny – komentowali potem – ludzi, Polaków szczuli na siebie. Aby tylko złość wzbudzić, nieufność i motłochem – jak mówili – rządzić, jak zaplanowali. I tak to było.
A oni, żołnierze z poboru 28 maja 1951 roku, byli zupełnie otumanieni, bo myśleli, że do
prawdziwego Wojska Polskiego przyszli, oszukani, że do pancernej broni. Ot, bandyci wymyślili.
Młodych poborowych Jednostka Wojskowa 2270, 17 Batalion Pracy o zaostrzonym rygorze,
przywitała hałaśliwie. Rozdygotana, krzycząca: swołocz! – dzieciom nieprawomyślnych
rodziców, burżuazyjnych Polaczków, jeb twaju mać – nieprawomyślnym i katolickim bękartom, terrorystom spod krzyża wojującego z czerwoną gwiazdą. Oj pamiętali przebrani za ludowych polskich sołdatów dowódcy: Kaczan, Czerepak, Byczkiewicz, Iwanow… – bitwę z polskimi panami z roku 1920. I tę ich wiarę w krzyża siłę, co zabobonem jest objazatielno polskim i durnym, że ten krzyż z korzeniami wyrwać trzeba z dusz Lachów, spalić i na cztery strony świata rozsypać i splunąć za nim. Oni, ateiści sowieccy wiedzą jak ten Priwislanskij Kraj z jego zabobonami unicztożyć.
Siermiężne, straszne, obozowe otoczenie barakowe. Nie o takim wojsku młodzi Polacy myśleli.
Sześć kompanii. Każda licząca 180 do 220 osób. Dwie kompanie pracowały w Radzionkowie.
Cztery przy szybie Lompa… Był jeszcze szyb Barbara – mówią – ale tam w 1945 i 1946 roku
pracowali księża, dowódcy Armii Krajowej, przedwojenna inteligencja i prawie wszyscy zginęli, albo nikt się z nich nie ostał. Mózg prymitywnego, krzyżowego, terrorystycznego, zabobonnego naroda wobec sowieckiej własti i swobody i mira dla wsiech mudrych, Krasnoj Armii slawa…ura, ura, ura! Cywile szeptali, że zostali oni, pochowani w piachach. Bo tam akurat wielkie piachy zalegały. Poljaki sabaki, Lachy w piach. Krzyża na tym ich dole z nimi zasypanym nie uświadczysz. A na szto? Piach wystarcz. Żadnych krzyż, bo to i propaganda i zachęta do odwetu.
A i znak pamięci wrednej o wrednych polskich, podburzających do job ich tam mać – swobody i niezawisimosti.
Przyjechali do wojska i od pierwszego momentu wszystko tutaj było przeciw nim. Starali się
trzymać razem. Prawie wszystkich żołnierzy łączył jeden szczegół. Życiorysy ich rodziców. Losy i kariery ich ojców.
Ojciec Gienka Kalinowskiego zginął w Ostaszkowie. Był przedwojennym policjantem. Ojciec Waldemara służył w Korpusie Ochrony Pogranicza. Zginął w Ostaszkowie. Jan, to syn Akowca. Strzał w tył głowy od bojca z NKWD. Wszystko dla społecznej sprawiedliwości i za 1920 rok. Każdy tutejszy poborowy miał taką lub podobną skazę. I każdy poborowy musiał odpokutować za przeszłość ojców. Tego wymagał nowy sowiecko – bolszewicki ustrój sprawiedliwości społecznej. Myśl Lenina, Stalina i Dzierżyńskiego. Ach, sława, sława, sława genialnym i dobrym, jak smak krwistej czerwieni sztandarów bojownikom światowej rewolucji proletariackiej. Smiersz krzyżowi. Sława sierpowi i młotowi.
Przyjechali. Otoczono ich ze wszystkich stron. Bieg, bieg, sala, bieg, padnij, powstań, w błoto, w gnój, padnij, powstań, bieg… Baraki. Dryty kolczaste. Połatane, drelichowe uniformy Służby Polsce. Wyglądali okropnie i poniżeni się czuli.
Okres unitarny trwał trzy tygodnie, a po prawdzie dwa razy dłużej za to, że kogoś
nieprawomyślnych ciemnogrodzkich i ciemnowsiowych chłopaków złapali jak się ukradkiem
modlił przed świętym obrazkiem.
Karabinów w rękach nie mieli. Wbijano im w głowy, że walczą na drugim froncie bitwy o pokój. Z imperializmem amerykańsko – francusko – angielskim. To szkolenie polityczne prowadzone przez politruków.
Szkolenie bojowe przechodzili w pracy. Strasznej pracy. W kopalni węgla. Żadnego przyuczenia do zawodu. Łopata. Latarka. Znój, wyczerpanie, upokażanie… Wszystko ponad siły. Ładowanie urobku, odstrzał, wózków popychanie. Załamania psychiczne. Myśli samobójcze. Organizmów funkcjonowania bolesna odmowa.
Pracowali na trzy zmiany. Plan trzeba było wykonać bezwzględnie. Gdy nie wykonano norm, na szybie nie żarzyła się specjalnie zamontowana przez sowieckich towarzyszy gwiazda czerwona . Jej światło, to znak szczęścia, dobrobytu i zwycięstwa. To nie szary od opium religijnych zabobonów krzyż. Zabobon martwy. Gdy wykonano zadania nakazane przez wiedzących, co dobre jest dla człowieka trudu i pracy – gwiazda rozświetlała swym blaskiem świat cały, nadzieje i marzenia postępowego i ateistycznego w swym rozumieniu wielkim człowieczeństwa humanistycznych idei.
I światło jej łączyło wszystkich proletariuszy na całym świecie. Także w tym miejscu odrażającym, a mimo to wielkie nauki dającym nieuświadomionym poburżujskim polskim warchołom.
Kolejne niedziele miały swoje nazwy: obowiązkowa, planowa, pozaplanowa… I tak mijał dzień po dniu. Często zdarzały się wypadki. A jakże śmiertelne też. Jedzenie parszywe: śledz, dorsz, kasza i …wanna w stołówce z kwaśnym twarogiem.
Dowódca kompanii krzyżyki święte obowiązkowo kazał zdejmować i wdeptywał je w ziemię, albo do ubikacji z sowiecką fantazją wrzucał i potem wodę spuszczał pienistą i szarą.
Kiedyś sześciu żołnierzy nie wytrzymało. Spróbowali ucieczki. Natychmiast rozpoczęto ich
poszukiwania. Przyjechali młodzi prokuratorzy w stopniach podporuczników i w świetlicy
zorganizowano pokazową rozprawę. Sześciu uciekinierów było i po sześć lat dostali.
Oni – żołnierze z poboru 28 maja 1951 roku byli młodzi, ale zdążyli przez trzydzieści miesięcy służby dla ludowej ojczyzny bardzo, bardzo wydorośleć. Dojrzeli już w czasie wojny, gdy ich matki płakały, trzymając w dłoniach kartki pocztowe napisane przez mężów w nieznanym im Ostaszkowie, Starobielsku, Kozielsku…
Z wojska wyszli 25 listopada 1953 roku. Stracone dwa i pół roku życia – mówili. Uraz do końca życia – wzdychali.
Pozostał wpis w książeczkach wojskowych „Specjalność 111 – nie wyszkolony”
,,Specjalność 111”, to XIII rozdział książki „tentato. Zapamiętnik znaleziony w chaosie” Lecha Galickiego wydanej w roku 2007 roku przez oficynę PoNaD.
Lech Galicki, ur. 29 I 1955, w domu rodzinnym przy ulicy Stanisława Moniuszki 4 (Jasne Błonia) w Szczecinie. Dziennikarz, prozaik, poeta. Pseud.: (gal), Krzysztof Berg, Marcin Wodnicki. Syn Władysława i Stanisławy z domu Przybeckiej. Syn: Marcin. Ukończył studia ekonomiczne na Politechnice Szczecińskiej; studiował również język niemiecki w Goethe Institut w Berlinie. Odbył roczną aplikację dziennikarską w tygodniku „Morze i Ziemia”. Pracował jako dziennikarz w rozmaitych periodykach. Był zastępcą redaktora naczelnego dwutygodnika „Kościół nad Odrą i Bałtykiem”. Od 1995 współpracuje z PR Szczecin, dla którego przygotowuje reportaże, audycje autorskie, słuchowisko („Grona Grudnia” w ramach „Szczecińskiej Trylogii Grudnia.”), pisze reżyserowane przez redaktor Agatę Foltyn z Polskiego Radia Szczecin słuchowiska poetyckie: Ktoś Inny, Urodziłem się (z udziałem aktorów: Beaty Zygarlickiej, Adama Zycha, Edwarda Żentary) oraz tworzy i czyta na antenie cykliczne felietony. Podróżował do Anglii, Dani, RFN, Belgii; w latach 1988 – 1993 przebywał w Berlinie Zachodnim. Od 1996 prowadzi warsztaty dziennikarskie dla młodzieży polskiej, białoruskiej i ukraińskiej w Fundacji Rozwoju Demokracji Lokalnej. Jest członkiem Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich i Związku Zawodowego Dziennikarzy. W 1994 otrzymał nagrodę specjalną SDP za różnorodną twórczość dziennikarską i literacką. Wyróżniany wielokrotnie przez polskie bractwa i grupy poetyckie. Od 2011 prowadzi w Szczecińskim Domu Kombatanta i Pioniera Ziemi Szczecińskiej: Teatr Empatia (nagrodzony za osiągnięcia artystyczne przez Prezydenta miasta Szczecin), pisze scenariusze, reżyseruje spektakle, w których także występuje, podobnie okazjonalnie gra główną rolę w miniserialu filmowym. Jako dziennikarz debiutował w 1971 roku w tygodniku „Na przełaj”. Debiut literacki: Drzewo-Stan (1993). Opublikował następujące książki poetyckie: Drzewo-Stan. Szczecin: Szczecińskie Wydawnictwo Archidiecezjalne „ Ottonianum”, 1993; Ktoś Inny. Tamże, 1995; Efekt motyla. Szczecin: Wyd. „PoNaD”, 1999. Cisza. Szczecin: Wyd. Promocyjne „Albatros”, 2003, KrzykOkrzyk, Szczecin: Wyd. „PoNaD”, 2004. Lamentacje za jeden uśmiech. Szczecin: Wyd. „PoNaD”, 2005. Tentato. Zapamiętnik znaleziony w chaosie. Szczecin: Wyd. „PoNaD”, 2007. Lawa rozmowy o Polsce. Współautor. Kraków: Solidarni 2010, Arcana, 2012, Antologia Smoleńska 96 wierszy. Współautor, wyd. Solidarni 2010, rok wyd.2015. Proza, reportaże, felietony: Trzask czasu, Czarnków: Interak, 1994; Na oka dnie (wspólnie z Agatą Foltyn) Szczecin: Wydawnictwo Promocyjne „Albatros”), 1997, Jozajtis, Szczecin, Wyd. „PoNaD”, 1999, Sennik Lunatyka, Szczecin: Wyd. Promocyjne „ Albatros”, 2000, Dum – Dum. Szczecin: Wyd. „PoNaD”, 2000, Dum –Dum 2. Tamże, 2001, Punkt G., Tamże, 2002, Dziękuję za rozmowę. Zszywka czasu. Tamże, 2003. RECENZJE Charakterystyczne dla „metafizycznych” tomów poezji Galickiego jest połączenie wierszy oraz fotografii Marka Poźniaka (w najważniejszym tomie Ktoś Inny są to zdjęcia kostiumów teatralnych Piera Georgia Furlana), stanowiących tyleż dopełniającą się całość, co dwa zupełnie autonomiczne zjawiska artystyczne, jednocześnie próbujące być świadectwem poszukiwania i zatrzymywania przez sztukę prześwitów Wieczności. Marzenia mają moc przełamania własnego zranienia, ocalenia świadomości boleśnie naznaczonej czasem, przemijaniem, śmiercią. Prowadzą do odnajdywania w sobie śladów nieistniejącego już raju i harmonii. Charakterystyczna jest przekładalność zapisu słownego na muzyczny i plastyczny. Reportaże i felietony Galickiego dotyczą zawsze najbliższej rzeczywistości: ułamki rozmów i spotkań w tramwaju, migawki spostrzeżeń, codzienność w jej często przytłaczającym wymiarze. Zapiski zaskakują trafną, skrótową diagnozą sytuacji życiowej bohaterów. Galicki balansuje pomiędzy oczywistością a niezwykłością zjawiska, powszedniością sytuacji, a często poetyckim językiem jej przedstawienia. Oderwanie opisywanych zdarzeń od pierwotnego kontekstu publikacji („Kościół nad Odrą i Bałtykiem”, PR Szczecin) czyni z minireportaży swoistą metaforę, usiłującą odnaleźć w ułamkach codzienności porządkujący je sens. Podobnie dzieje się w felietonach z założenia interwencyjnych (Dum – Dum, Dum – Dum 2): autor poszukuje uogólnienia, czy też analogii pomiędzy tym co jednostkowe a tym, co ogólne, wywiedzione z wiersza, anegdoty, symbolu, przeszłości. Galicki buduje świat swoich mikroopowiadań również z ułamków przeszłości (np. historia Sydonii von Borck w Jozajtisie), a także z doświadczeń autobiograficznych (pamięta dzień swoich urodzin, przeżył doświadczenie wyjścia poza ciało, oraz groźną katastrofę). Piotr Urbański Powyższy artykuł biograficzny pochodzi z Literatury na Pomorzu Zachodnim do końca XX wieku, Przewodnik encyklopedyczny. Szczecin: Wydawnictwo „Kurier – Press”, 2003. Autor noty biograficznej: Piotr Lech Urbański dr hab. Od 1.10.2012 prof. nadzw. w Instytucie Filologii Klasycznej UAM. Poprzednio prof. nadzw. Uniwersytetu Szczecińskiego, dyrektor Instytutu Polonistyki i Kulturoznawstwa (2002-2008), Dokonano aktualizacji w spisie książek napisanych po opublikowaniu notatki biograficznej Lecha Galickiego i wydanych. Recenzja książki Lecha Galickiego „Dziękuję za rozmowę. Zszywka czasu”. Wydawnictwo „PoNaD”. Szczecin 2003 autorstwa (E.S) opublikowana w dwumiesięczniku literackim TOPOS [1-2 (74 75) 2004 Rok XII]: Dziękuję za rozmowę to zbiór wywiadów, artykułów prasowych, które szczeciński dziennikarz, ale także poeta i prozaik, drukował w prasie w ostatniej dekadzie. Mimo swej różnorodności, bo obok rozmowy z modelkami znajdziemy np. wywiad z Lechem Wałęsą, z chaotycznego doświadczenia przełomu wieków wyłania się obraz współczesności targanej przez sprzeczne dążenia, poszukującej jednak własnych form osobowości. Legendarne UFO, radiestezja, bioenergoterapia, spirytualizm – zjawiska, które Galicki nie obawia się opisywać, niekiedy wbrew opinii publicznej i środowisk naukowych. Prawie każdy czytelnik znajdzie w tej książce coś dla siebie – wywiady z wybitnymi artystami sąsiadują z wypowiedziami osób duchowych, opinie polityków obok opowieści o zwykłych ludzkich losach. Galicki, mimo iż w znacznej mierze osadzony jest w lokalnym środowisku Pomorza Zachodniego, dąży do ujmowania w swoich tekstach problematyki uniwersalnej i reprezentuje zupełnie inny, niż obecnie rozpowszechniony, typ dziennikarstwa. Liczy się u niego nie pogoń za sensacją, a unieruchomienie strumienia czasu przy pomocy druku. Pisze na zasadzie stop – klatek tworząc skomplikowany, niekiedy wręcz wymykający się spod kontroli obraz naszych czasów. (E.S.).
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości