Wyspy brytyjskie pewno jakoś zachowają angielszczyznę, ale w Stanach to już ostatnie podrygi zdychającej ostrygi.
Anglofoni sprawiają na mnie wrażenie ciężko upośledzonych dzieci, których możliwości artykulacyjne ograniczają się do samogłosek, takiego aouuioł. Ja angielskiego nie rozumiem i nie zrozumiem, myślałem, że tylko ja mam problem, ale kiedyś podłączono małych brytoli do encefalografu i wyszło, że mózgi im się grzeją od samego rozkminiania, cóż ten nauczyciel do nich mówi. Chińczycy maja hieroglify, anglofoni swój bełkot, ale już niedługo.
Wyspy brytyjskie pewno jakoś zachowają angielszczyznę, ale w Stanach to już ostatnie podrygi zdychającej ostrygi. Biali anglosascy protestanci równym krokiem maszerują na złomowisko historii, a ich miejsce zajmują hiszpańskojęzyczni katolicy. Z rozpędu i grzeczności napisy w Walmarcie są wciąż po angielsku, ale na samie sami swoi: „hola” i po ludzku. Trochę jak w biedronce, na kasie i w kolejce po „ukraińsku” (czyli rosyjsku, wyjaśniam niezorientowanym).
Zmiana nadciąga z południa, ale tylko południe w zgodnej opinii naszej wycieczki ma jakieś przewagi nad Starym Światem.
Może z wyjątkiem aligatorów i ogólnie panoszących się gadów. Pomijam New Orleans, który jest osobnym zagadnieniem, czemu ze smutkiem poświęcę osobną notkę. Floryda, od Key West po Orlando jest już zasadniczo hiszpańska i dobrze wróży reszcie kraju.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo