Przypatrując się działalności władz i najwyższych organów państwowych w Polsce posmoleńskiej, trudno czasami nie odnieść wrażenia, że wszystko przypomina nieco scenerię z tandetnego, przerysowanego filmu kryminalnego. Bezpośrednio po wielkich tragediach następują fale radości i miłosnych uniesień, wątki są źle skonstruowane i zupełnie niezrozumiałe dla widzów, często wręcz urywają się a aktorzy zachowują się sztucznie i nie są w stanie nikogo swą grą przekonać. Bez przerwy pojawiają się kłamstwa i intrygi, z dowodami materialnymi dzieją się dziwne rzeczy a ludzie związani ze sprawą giną w niewyjaśnionych okolicznościach. To zagęszczenie podejrzanych faktów jest stanowczo zbyt duże i niemożliwe do ogarnięcia.
Zaczyna się od niewyjaśnionej katastrofy lotniczej z Głową Państwa i Osobami Towarzyszącymi. Gdy badanie wypadku zostaje - zresztą bez podstaw prawnych, tak "na gębę" - oddane państwu, na terenie którego do niego doszło i gdy mnożą się wątpliwości dotyczące zarówno samej katastrofy jak i śledztwa okazuje się, że fakt ten ma się stać punktem wyjściowym do ocieplenia stosunków między obydwoma państwami. Dlaczego i na jakiej podstawie, reżyser tandetnego kryminału już nie wyjaśnia. Po tragedii ma być ocieplenie i już.
Następnie polscy prokuratorzy i eksperci piszą, wnioskują i proszą - o dowody materialne (własność RP), o dane, o dokumentację. Nawet pielgrzymują w warunkach tego ocieplenia ale niczego nie dostają - tu fabuła zaczyna już się zupełnie rwać. W trakcie tego i tak już schrzanionego spektaklu pojawiają się jeszcze wątki metafizyczne - niby poważni ludzie z poważnych mediów miewają jakieś widzenia i widzą czy słyszą to, czego nie było. Nagrania samoczynnie wydłużają się lub skracają, stenogramy w ogóle żyją własnym życiem. Dane operatorów sieci związane z zajściem również samoczynnie znikają. No i jest jeszcze kilka zgonów osób związanych ze sprawą. Tu publiczność już w ogóle przestaje rozumieć, o co chodzi i duża jej część po prostu opuszcza spektakl. Tak, jakby miernemu reżyserowi właśnie o to chodziło...
W tym samym czasie trwa akcja oficjalna - minister pracuje nad raportem, prokuratorzy nad śledztwem ale kręcą się jakoś w miejscu, bo - jak zresztą sami mówią - nie mają dostatecznej ilości danych ani materiału, żeby właściwie cokolwiek stwierdzić. Jeden z prokuratorów ma rzekomo latać pijany po mieście z aktami z najważniejszego śledztwa wsadzonymi do jakiejś torby. Jego zwierzchnik dobrze o tym wie ale nie wszczyna postępowania przeciwko niemu, w ogóle nie robi nic a zaczyna paplać o tym dopiero, gdy okazuje się, że nie udało mu się doprowadzić do oskarżenia tegoż prokuratora z innych powodów. To latanie z aktami po mieście po pijaku też okazuje się konfabulacją.
Ostatnie sceny tego tandetnego kryminału to próba popełnienia samobójstwa przez jednego z prokuratorów związanych ze sprawą - po uprzednio odczytanym oświadczeniu i w trakcie konferencji prasowej. Wszystko jest nagrywane a dziennikarze wchodzący do pomieszczenia po odgłosie strzału zachowują się, jakby nic się nie stało. Po tym wszystkim okazuje się jeszcze, że Prokurator Generalny i Naczelny Prokurator Wojskowy, prowadzący niby wspólnie to najważniejsze śledztwo, są ze sobą - ot tak sobie po prostu - skłóceni jak dwie egzaltowane nastolatki.
Czy ktoś jeszcze odważy się powiedzieć, że po smoleńskiej tragedii Państwo Polskie zdało egzamin?
Obserwuję z dużym niepokojem i opisuję Polskę posmoleńską. Poza tym zdarza mi się czasami opisywać inne sprawy.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka