Nie będę ukrywać, że w ostatnich czasach mam z Agnieszką Holland pewien problem, dość częsty zresztą przy odbiorze sztuki. Chodzi o odrębne podejście do poglądów autora i do jego dzieła i o umiejętność zdystansowania się. Problem zresztą znany jest już od dawna a w Polsce ery postsmoleńskiej ujawnia się z całą ostrością. Ta sytuacja jest mało konstruktywna a obywatele mają prawo oczekiwać od elity kulturalnej kraju zachowań rozumnych. Pocieszające jest jednak to, że aura sporu politycznego po kilkunastu latach zwykle ulatnia się. Adnotacje o warunkach, w których powstały dzieła i o sympatiach politycznych autora po latach zwykle poza historykami kultury nikogo nie obchodzą a ludzie po prostu sięgają po wiersze, filmy czy obrazy. Niektóre z nich zresztą przetrwają próbę czasu a inne nie. Z tą świadomością zdystansowanie się do niefortunnych wypowiedzi czy pozycji politycznych i koncentracja na samym dziele przychodzi na pewno dużo łatwiej.
Trudno oczywiście dziś powiedzieć, czy najnowszy film Agnieszki Holland "W ciemności" próbę czasu przetrwa - tego nigdy nie wiadomo. Wiadomo na pewno to, że jako film powstały w oparciu o autentyczne wspomnienia zawsze będzie miał pewną wartość dokumentalną i informacyjną. I że jest to film wstrząsający - wstrząsający naturalistycznymi scenami, wstrząsający w sposób brutalny i dosłowny. To film o piekle - w każdym wymiarze. W tym dosłownym - akcja filmu toczy się pod ziemią, w kanałach, czyli właśnie tam, gdzie według odwiecznych wierzeń zlokalizowane jest piekło. I w tym symbolicznym - Lwów pod okupacją niemiecką to piekło, w szczególności piekło dla społeczności żydowskiej. Z przyczyn oczywistych prawie każdy film opowiadający o dziejach Zydów na terenach okupowanych przez Niemców obfituje w sceny mocne i brutalne. W filmie Holland są one jednak pokazane w sposób tak naturalistyczny, że publiczność na widowni nie ogląda ich a staje się niejako ich uczestnikami. Widza oblatuje paniczny strach, oglądający utożsamia się z ukrywającymi się, boi się razem z nimi i zlany potem oczekuje końca gehenny. Gdy córka Leopolda Sochy wygaduje się w obecności ukraińskiego komendanta i SS-mana, że jedzenie jest potrzebne dla Zydów, przez publiczność przechodzi głośny jęk. Gdy śmiertelnie przestraszona dziewczynka ratuje sytuację i opowiada historyjkę, że jedzenie potrzebne jest jej dla lalek wyszabrowanych z Getta przez wujka, nazywanych przez nią "Zydami" przez publiczność przechodzi kolejny, głośny jęk - tym razem jęk ulgi.
Dla porównania można przypomnieć tu "Pianistę" Polańskiego. "Pianista" mimo całego napięcia i także wielu brutalnych scen różni się zasadniczo od filmu Holland. To film, przez który widz cały czas ma punkt odniesienia do czegoś lepszego, czego zawsze w chwili zwątpienia może się chwycić. Film, w którym obecna jest nie tylko brutalność ale i resztki - jakieś strzępki - piękna i dawnego świata, które można przywołać. Można się odnieść do Szpilmana grającego Szopena w bombradowanym budynku Polskiego Radia. Można się odnieść do sceny, gdy rodzina Szpilmana - tak jak i tysiące innych polskich rodzin w bombardowanej Warszawie - słucha przez radio doniesień z frontu i liczy z nadzieją na pomoc aliantów. Pomoc, która zresztą nigdy nie nadejdzie, gdyż zgodnie z planami nigdy nadejść nie miała. Są gustownie urządzone inteligenckie mieszkania z kilimami Stryjeńskiej i dobrzy, estetycznie wyglądający ludzie, chcący pomóc. Jest nawet przyzwoity niemiecki oficer i jest scena, gdy Szpilman po wojnie znów gra Szopena. Na "Pianiście" ludzie pochlipywali ze wzruszenia i denerwowali się ale nie wychodzili z filmu przybici, wykończeni i zdruzgotani.
Na filmie "W ciemności" nie ma nadziei i nie ma żadnego lepszego, piękniejszego świata mimo obecności przyzwoitych ludzi, jakimi w chwili życiowego egzaminu okazali się Socha i jego żona. Jest tylko lwowskie piekło a to co było dobre i szlachetne czy choćby estetyczne już dawno zostało zniszczone. W momencie wkroczenia Niemców do Lwowa agonia tej jednej z najciekawszych europejskich metropolii trwała już od kilku lat. Polską administrację zastąpiła sowiecka. Inteligencję, ziemiaństwo i okolicznych rolników unicestwiono. Sowieci dokonywali morderstw i wywózek, w mieście panował głód i bieda. Pozostało trochę Polaków-niedobitków (po przetrzebieniu urzędników, oficerów i inteligencji pochodzili oni w większości z dołów społecznych, inną możliwością było wykazanie się użytecznością dla Związku Sowieckiego) a nieruchomości pozostałe po dawnych lokatorach zasiedlano nowonapływającym elementem sowieckim. Doskonale opisuje to w swych wspomnieniach Karolina Lanckorońska. Gdy władzę we Lwowie przejęli Niemcy i ich ukraińscy podwykonawcy, zdegradowane miasto stało się pułapką dla ludności żydowskiej. Tam już nie mogło być żadnej nadziei. Mimo wszystko kilkunastu Zydów przeżywa w kanale dzięki pomocy Leopolda Sochy, który ze względu na swą pracę (robotnik kanałowy) i kontakty w lwowskim półświatku sprawnie porusza się po tym piekle. Film pokazuje także, że to właśnie z lwowskiego półświatka rektutują się ukraińscy podwykonawcy Hitlera - członkowie SS-Galizien i innych mundurowych formacji. Przeżycie kilkunastu Zydów i pomoc udzielona im przez Leopolda Sochę - początkowo dla pieniędzy, później z pobudek ludzkich i religijnych - to zwycięstwo człowieka i wiary w Boga nad zdziczeniem.
Jako pewną słabość filmu - szczególnie w kontekście prezentacji dla publiczności zagranicznej - uznałabym niedostateczne pokazanie lwowskich realiów po wkroczeniu wojsk sowieckich a następnie niemieckich. Można było to choćby w jakiś sposób zaznaczyć. Dla polskiego widza nie jest to większym problemem, gdyż sprawy te są powszechnie znane z historii czy z rodzinnych opowieści. Oglądający spoza Polski zwykle nie mają o tym jednak bladego pojęcia. Ukraiński komendant w operetkowym mundurze niekoniecznie musi być dla takich widzów czytelnym symbolem.
Już wkrótce przekonamy się, czy "W ciemności" zostanie nagrodzone Oscarem.
Obserwuję z dużym niepokojem i opisuję Polskę posmoleńską. Poza tym zdarza mi się czasami opisywać inne sprawy.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura