Leonarda Bukowska Leonarda Bukowska
501
BLOG

Cmentarze smutku i cmentarze nadziei

Leonarda Bukowska Leonarda Bukowska Święta, rocznice Obserwuj temat Obserwuj notkę 13

       Było akurat lato czy wczesna jesień, w każdym razie okres raczej nie kojarzony z powszechnym odwiedzaniem cmentarzy. Gdy taksówkarz usłyszał, gdzie ma mnie zawieźć, nie zastanawiał się długo.

- Cmentarz Północny, no tak, czasami trzeba się wybrać i na cmentarz, choć to przykre. No ale takie już jest życie… Czasami trzeba…

       Odpowiedziałam coś zdawkowo, nie pamiętam już nawet czy z sensem ale w każdym razie taksówkarz był usatysfakcjonowany, bo więcej nie pytał ani nie komentował. Słońce przygrzewało dość mocno przez szyby samochodu, z radia sączyła się jakaś rytmiczna muzyka pop i zupełnie nie chciało mi się wdawać w rozważania filozoficzno-teologiczne o życiu, śmierci i miejscu zmarłych wśród żywych. Krótki komentarz taksówkarza zapamiętałam jednak i zwykle późną jesienią przypominałam sobie o nim.

       Czy cmentarz jest miejscem smutnym i „przykrym”? Tak. Nie. Trochę tak, trochę nie. Długo nie mogłam znaleźć właściwej odpowiedzi. Czasami było mi smutno, że kogoś, kogo grób właśnie odwiedziłam, już nie ma tutaj. Innym razem, gdy widziałam tysiące świateł i kwiatów albo po prostu – poza późnojesiennym „sezonem cmentarnym” – jakieś skromne wiązanki i zapaloną świeczkę, w miejsce smutku pojawiały się zupełnie inne uczucia. Nadzieja i pewność, że wszystko jest i będzie dobrze. I wielka moc płynąca z tego miejsca, w którym religijne rytuały precyzyjnie wyznaczają zasady kontaktów między światem żywych i światem umarłych. Jednym słowem miejsce smutne ale dla wierzących dające też nadzieję, że jest jakiś dalszy ciąg wędrówki, że koniec tutaj to jeszcze nie wszystko.

       Ale są i cmentarze smutne, budzące strach. Kilka lat temu tak mi wypadło, że dzień Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny spędzałam za granicą, w dużym mieście na Zachodzie Europy, Europy prawdziwie „nowoczesnej” i „postępowej”, choć w mieście formalnie jest zarejestrowanych kilkaset tysięcy katolików. 1 listopad był zwykłym, powszednim dniem. Wybrałam się do kościoła katolickiego, w którym odbywają się msze w języku polskim. Podjechałam nieco wcześniej – nie mogąc być w tamtym roku na grobach Bliskich w Polsce chciałam przed mszą odwiedzić symbolicznie sąsiadujący z kościołem cmentarz katolicki. Mimo późnego popołudnia nie było jeszcze całkiem ciemno, jednak po wejściu na cmentarz otuliło mnie dosłownie coś w rodzaju ciemności piekielnych. Były zimne, ciemnoszare i mgliste. Oblepiały murowane ogrodzenie, drzewa i zupełnie zaniedbane groby przy symetrycznych alejkach. Stare i nowe. Nie paliła się ani jedna świeczka, na grobach nie leżała ani jedna wiązanka, ani jeden kwiatek. A przecież ci zmarli kimś kiedyś byli – mieli rodziny, mieli przyjaciół, mieli szefów i pracowników, mieli znajomych i sąsiadów. Po kilkunastu minutach ściemniło się. Zmówiłam szybko modlitwę za zmarłych i pacierz i odeszłam z tego koszmarnego, strasznego miejsca. W bramie natknęłam się na wchodzącą na cmentarz muzułmańską rodzinę – kilkoro mężczyzn, kobiet w chustach na głowie i dzieci.

       Na wieczornej mszy zebrało się sporo Polaków, większość z nich najwyraźniej przyszła po długim dniu pracy. Niektórzy przyprowadzili dzieci. Po mszy ksiądz poprosił o symboliczną wizytę na sąsiednim cmentarzu i o zapalenie tam zniczy – część stałych bywalców parafii miała je ze sobą. Zapewne po mszy zapaliło się na ogromnej nekropolii kilka światełek nadziei ale już ani nie bardzo chciałam ani nie mogłam tego oglądać – musiałam szybko wracać do siebie. Od tej pory już nigdy więcej cmentarze w Polsce nie wydawały mi się miejscami smutnymi i ponurymi.


Obserwuję z dużym niepokojem i opisuję Polskę posmoleńską. Poza tym zdarza mi się czasami opisywać inne sprawy.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura