Mam za sobą organizację iluśtam debat think-tanków i środowisk liberalnych. Czemu tak mało politycznie zmienia się w Polsce? Ponieważ nie ma demokratycznej ordynacji wyborczej, to jest takiej, gdzie kandydaci do urzędów publicznych nie muszą wysupływać se swoich sakiewek dziesiątków tysięcy złotych co najmniej. Jako biedny think-tank sądzę że jesteśmy oszczędni i skąpi.
W politykę można by się i owszem bawić, gdyby szanse były choć w minimalnym stopniu wyrównane. A tak- ilekroć biorę udział w „wyborach”, mam wrażenie że trafiłem do Afryki Północnej (zresztą ludność tam wybuchła i zniosła rządzących). Ulotki w Polsce roznosić muszą pracownicy sztabu wyborczego albo wynajęci kolporterzy- nie istnieje tutaj instytucja rozsyłania przez pocztę manifestów wyborczych do wyborców. Byle wybory samorządowe to koszt kilku tysięcy co najmniej.
Partie oligarchii pokrywające te wydatki z dotacji budżetowej, z sukcesem upartyjniły lokalną politykę w setkach polskich miast i we wszystkich regionach. Kandydaci spoza oligarchii, z ruchów nowych bądź niezależni, muszą płacić za kampanię z własnej kieszeni lub z datków jakie zebrali. W Niemczech już na szczeblu regionalnym (landtagi) każdy komitet wyborczy ma prawo do subwencji za koszty kampanii, jeśli przekroczył określony próg kilku tysięcy głosów. W polskim krzywym zwierciadle subwencje dostają tylko bodajże 4 partie.
Rozlepianie plakatów? Jeżeli w porę nie wykupi i zaklepie się miejsca na billboardach czy słupach ogłoszeniowych, to zwykle nowy w temacie kampanii kandydat nie wciśnie się. Miejsca na kluczowych billboardach wielkie partie bukują jeszcze przed oficjalnym ogłoszeniem daty wyborów, bo mają „insider information”. Jeden billboard to kilka tysięcy PLN miesięcznie.
Niezależność mediów w wielu regionach Polski jest więcej niż fikcją. W okresie wyborów, ale i przed tradycyjne gazety codzienne nagłaśniają kandydatów, ale „tych swoich”. By zaistnieć, należy wydać własną gazetę, najlepiej tygodnik. Wiele takich „niezależnych” gazet ma żywot tylko okołowyborczy. Własny tygodnik to już wydatek kilkudziesięciu tysięcy w przypadku kampanii samorządowej, ale konieczny.
Telewizja? Chyba także własna, bo regionalne stacje telewizyjne, szczególnie te państwowe, sieci TVP, to po prostu politycy dopuszczający do debat tylko swoich, jak za minionego totalitaryzmu. Prowadzimy serwis w rodzaju własnej mini-telewizji internetowej. Przygotowanie programów to także wydatek kilku tysięcy PLN.
Publiczne debaty wyborcze? Jeśli kandydat jest z jakiegoś nowego ruchu, na podium nas nie wpuszczą. Raz uczestniczyłem w nagrywaniu przez lokalną telewizję debacie, gdzie dopuszczono tylko osoby z „wielkich” partii, przy protestach całej reszty i w atmosferze manipulacji w totalitarnym stylu. Zaś bezpłatny czas antenowy dostępny kandydatom ma kiepską oglądalność i kompletnie marginalne znaczenie w kampanii.
Wielką ulga było dla mnie wzięcie udziału w demokratycznych wyborach w Wielkiej Brytanii w ramach jednego z uniwersytetów. Podczas wyborów dostaliśmy katalog z manifestami wyborczymi wszystkich kandydatów. Pracowicie przez około pół godziny oceniałem wszystkie dostępne manifesty, by na każdy z urzędów wybrać osoby które wg mnie najbardziej na nie zasługiwały. Swoją pracę wyborcy spełniłem najlepiej jak mogłem, dodatkowo głosowano metodą pojedynczego głosu przechodniego, więc jako wyborca musiałem ustawiać kandydatów w rankingu.
Przyczyną polskiej niedoli jest to, że w polskim modelu ordynacji wyborczej wybrano „ścieżkę afrykańską”. Wyborca nie dostaje w punkcie głosowania katalogu manifestów politycznych każdego z kandydatów. Ma się posiłkować jedynie swoją pamięcią. Dlatego podczas wyborów w moim okręgu tylko ja rozlepiałem swój manifest programowy, dopiero odkrywając egzotykę „polskich wyborów”.
W Wielkiej Brytanii każdy kandydat ma prawo do „election communication”, czyli jednorazowego wysłania swojego manifestu do wyborców bez opłat ze strony poczty. Wydatki „tuzów” polityki zostały odgórnie ograniczone- przez okres 365 dni poprzedzających wybory. Limit wynosi 810 tysięcy funtów dla partii na cały kraj albo 30 tysięcy funtów na każdy okręg wyborczy dający jedno miejsce w parlamencie. W Polsce posłami są politycy Platformy Obywatelskiej którzy na swoje kampanie wydali 6-ciokrotnie więcej niż dopuszcza brytyjski limit. Ulotki muszą mieć adres drukarni w której je drukowano i nazwę zleceniodawcy, by uniknąć typowego w Polsce „lewego druku” z pominięciem oficjalnych dróg finansowania.
Wielką ulgą są dla mnie ustabilizowane demokracje gdzie szanse kandydatów są bardziej wyrównane. Nawet jeśli jest to system mocno krytykowanych okręgów jednomandatowych, to i tak w połączeniu z bardziej demokratycznymi regułami gry daje on większe szanse kandydatom niż system polski, sprzyjający oligarchizacji i utrudniający wejście na rynek nowym graczom. System ten dodatkowo korumpuje polityków- ci bowiem nie mają wielkiej konkurencji ze strony innych kandydatów, przy tak nierównych metodach finansowania. Typowa kampania silnego kandydata PO w Wielkiej Brytanii wypadłaby już poza limity finansowania kampanii!
Polską specyfiką jest brak programów i manifestów. Kandydujemy naszymi twarzami i pół-zdaniowymi hasłami autorstwa speców od PR. Niestety- wizyta w lokalnej radzie miejskiej (gdzie jako konsultant dawałem krótki wykład) raczej mocno zniechęciła mnie do kandydowania. To nie jest nobilitacja, a raczej spadek do niskiego poziomu. Może dlatego polityka w Polsce przyciąga te, a nie inne jednostki.
Inne tematy w dziale Polityka