Poniedziałek, późne popołudnie.
Wychodzę z biura, auto porwała małżonka, zmierzam więc w stronę przystanku tramwajowego. Po drodze kilka przejść dla pieszych. Światło czerwone, samochodów brak, ludzie czekają. Przechodzę śledzony ciężkim wzrokiem.
W tramwaju tłok nawet znośny. Na tyle, że można się rozejrzeć. Na każdej szybie znak. "Nie opierać", "nie dotykać", "nie wychylać", "nie ruszać", "nie jeść", "nie pić". I faktycznie, nikt nie dotyka, nie wychyla, nie rusza... Ciężarna stoi, wolnych miejsc brak.
Wysiadam. Ciężko wysiąść. Przejście blokują ludzie łokciami walczący o miejsce. Brakuje napisu "nie pchać się" to się pchają. Ciężarna wysiada za mną. Walczy dzielnie.
Przejście bez świateł, sznur samochodów wlecze się powoli. Ciężarna stoi obok. Pada deszcz. W końcu wchodzę na pasy i zatrzymuję ruch. Klaksony szaleją. Ciężarna przechodzi ze mną.
I myślę... Myślę, że jesteśmy państwem teoretycznym. A raczej teoretyzującym. Teoretyzującym na temat "jak być powinno". Jak opodatkować najbogatszych, żeby pomóc niepełnosprawnym. Jak zakazać, komu nakazać, komu zabrać, komu dać. W imię Sprawiedliwości Społecznej czy czego tam jeszcze.
Drodzy teoretyzujący państwo: zastanówcie się proszę, jaki znak drogowy, dźwiękowy czy świetlny powinien wprowadzić Wasz wymarzony rząd, żebyście zatrzymali się na pasach i nie pozwolili ciężarnej czekać w deszczu?
174
BLOG
Komentarze