Lubicz Lubicz
72
BLOG

Jak (nie) zostalem słynnym sportowcem

Lubicz Lubicz Rozmaitości Obserwuj notkę 15
Jak (nie) zostalem słynnym sportowcem
 
Pod koniec drugiej połowy lat sześćdziesiątych, jako bardzo młody jeszcze człowiek, to znaczy taki, który widzi sukcesy ale który nie zdaje sobie sprawy, że sport to ciężka praca, wyrzeczenia i ustawiczna walka z samym sobą, postanowiłem zostać (słynnym oczywiście) sportowcem. Gdy tylko moja zaradna mama przy pomocy licznych lekarzy uporała się z moją chroniczną anginą i skrzywieniem kręgosłupa postanowiłem zgłosić się w te pędy do Legii do sekcji siatkówki. Wydawało mi sie, ze jako nastolatek z 180 centymetrami wzrostu jestem do wawrzynów w tej dyscyplinie wręcz predysponowany. Jakież było moje rozczarowanie gdy okazało się, że wzrost wzrostem, ale siatkarz musi mieć także duże stopy. Właściwość ta niezmiernie podobno pomaga w tzw. skoczności. Z moim „dziewczęcym“ numerem obuwia wylądowałem w końcu, za namową szkolnego kolegi, w jednym z warszawskich klubów wioślarskich. Wioślarz dużych stóp mieć nie musi, liczą się długie ręce i prawidłowa ich proporcja w stosunku do pozostałych kończyn. Znaczy się, długie ręce, długie nogi oraz płuca i serce jak młody byczek. Tym dysponowałem. Nie będę opisywał wzlotów i upadków mojej kariery sportowej bo ta jest raczej pretekstem niż powodem napisania tego tekstu. Ale o tym na zakończenie.
 
W szacownym i wielce zasłużonym dla stolicy klubie było nas dwudziestu paru młodych ludzi (od młodzików po dwudziestoparoletnich seniorów), jeden trener, oraz niezliczony tłum tzw. działaczy, prezesów i różnych innych, Bardzo Ważnych Osób w skrócie VIPów. Na terenie klubu, obok drewnianej szopy czyli hangaru na łodzie znajdowała się murowana budka dla przystaniowego (pełnił także rolę stróża) oraz nasza szatnia w postaci blaszanego kontenera. Kontener był praktyczna pozostałością lub jak kto woli opakowaniem po zagranicznym samochodzie Wielce Szanownego Pana Prezesa. Samochód musiał być spory bo jednocześnie sześć do ośmiu osób mogło w nim jednocześnie zmieniać ubranie. Mimochodem tylko wspomnę, że w przeciwieństwie do samochodu Szanownego Pana Prezesa, kontener nie posiadał niestety klimatyzacji, co powodowało, ze w zimie przypominał on lodówkę a w lecie saunę. Miało to oczywiście swoje praktyczne strony, bo gdy kilku z nas (najszybciej jak tylko można) przebierało się w wilgotne ciuchy reszta spokojnie mogła trenować na tzw. siłowni. Siłownia to był placyk przed kontenerem wyposażony w drewniana ławkę, kilka sztang z betonowymi klocami po obu stronach i bodajże trzema prawdziwymi acz zardzewiałymi hantlami. Prysznica ani sanitariatów nie było ale za to mieliśmy całą Wisłę i nadbrzeżne zarośla wyłącznie dla siebie.
 
Ówczesna władza (dla przypomnienia ludowa) łożyła podobno (przynajmniej tak twierdziły oficjalne media) krocie na młode sportowe talenty. Tak wiec każdy z nas otrzymywał, raz na rok, bułgarski dres na gumkę, gatki treningowe także na gumkę ale już rodzimej produkcji, podkoszulek, chińskie trampki oraz klubowy emblemat do własnoręcznego naszycia. W moim przypadku dres był zawsze o dwa numery za mały a trampki odpowiednio o dwa numery za duże. Summa summarum zgadzało się. Wszystkie te drobne niedogodności nie mogły oczywiście stłumić naszego młodzieńczego entuzjazmu. Nie mogły go zgasić nawet - dziurawe i pamiętające, najprawdopodobniej, przyczółek czerniakowski i desant I Armii - łodzie. Łodzie, które zwykle podczas co ważniejszych zawodów uwielbiały przemieniać się w łodzie podwodne, degradując nas, w końcu potencjalnych olimpijczyków in spe, do pływających wokół drewnianych wraków nieszczęść. Ale nawet wtedy, uchodząc z oczu zataczającej się (także ze śmiechu) publiczności, mieliśmy świadomość, że nie jesteśmy zostawieni ot tak samemu sobie. Wiedzieliśmy że jest ktoś kto o nas myśli ;–)
 
Podczas wszystkich zawodów (a także często bez takiej okazji) w hangarze zbierało się bowiem szacowne i liczne gremium pod przewodnictwem samego Wielce Szanownego Pana Prezesa (tego od samochodu i kontenera). O czym mieliby obradować jak nie o NAS? O nowych dresach, szatni, łodziach godnych tej nazwy, o wychodku i ciepłym prysznicu i tysiącu innych, wydawałoby się niezbędnych rzeczy. Że nie mogli tak obradować, często do późnej nocy, o pustym pysku i suchym gardle, było dla nas całkowicie zrozumiałe. Ostatecznie my mieliśmy zardzewiały hydrant i tyle wody ile każdy chciał (wtedy jeszcze można było pić wodę  tak zwyczajnie z kranu), wykąpać się można było, oczywiście na własne ryzyko, w Wiśle (pomijając późnojesienne, zimowe i wczesnowiosenne miesiące) a coś do przegryzienia zapobiegliwie przynosiliśmy z domu.
 
Niestety tak już na tym świecie jest, że wszystko, nawet młodzieńcza naiwność, entuzjazm, determinacja i wytrwałość, mają swoje nieprzekraczalne granice. Ważne postanowienia zapadają jakby w podświadomości, czekając tylko na irracjonalny sygnał-znak do podjęcia i usprawiedliwienia ostatecznej decyzji. Na początku lat siedemdziesiątych Nowa Władza Ludowa postanowiła obdarzyć nas - wszystkich warszawiaków - nową, godną jej (władzy oczywiście) trasą i takowym mostem. W tam fakcie nie byłoby jeszcze nic złego, ale pech chciał, że jeden z filarów tego symbolu rodzącej się potęgi miał stanąć dokładnie tam, gdzie znajdował się nasz klub. Fakt ten zaobfitował szczególnie częstymi obradami i pewnej nocy, po szczególnie długiej debacie, nasz pan przystaniowy (pan Mietek???) musiał zrobić jakiś niebaczny krok, bo znaleziono go, kilka dni później, zahaczonego o Gruba Kaśkę. Część z nas, wierząc w kolorowe obietnice zaczęła przygotowywać się do przeprowadzki (hen, hen na drugi konie Wału Miedzeszyńskiego) a część, w tym także moja skromna osoba, postanowiła zakończyć na tym sportowa przygodę. Przygody której, nota bene, nie żałuję i za która, z wielu różnorakich przyczyn, jestem losowi wdzięczny. Tak jak nie mogę zapomnieć śmierdzącego baraku, bankietujących pijaczków i dziurawych łodzi – tak nie mogę (i nie chcę) zapomnieć krwisto-pomarańczowej w świetle zachodzącego słońca, gładkiej jak lustro tafli jeziora Wigry ze ślizgającą się po niej – na podobieństwo wodnego owada – ósemką. Skończonej w swoim artyzmie scenerii, której nie mogły zmącić ani rytmiczne uderzenia naszych wioseł, ani monotonna komenda sternika, ani nawet lejąca się z rąk i odparzonego tyłka krew czy opalająca się na brzegu, monstrualnych gabarytów, małżonka Wielce Szanownego Pana Prezesa. To jest wspomnienie z gatunku tych na cale życie ;–)
 
PS vel alibi: Szanownym Czytelnikom, winien jestem jeszcze podania przyczyny napisania powyższego tekstu. Tekstu, który powstał niejako pod wpływem gorących wrażeń podczas oglądania Turnieju Czterech Skoczni. Od mojej przygody ze sportem upłynęło strasznie dużo wody w jakże dobrze znanej mi Wiśle, zmienił się ustrój, zmienił się sport i nawet podobno zmienili się działacze. Podobno. Ja jednak założę się, założę się o wszystkie pieniądze, że wiem jak wyglądała nasza narodowa ekipa na ten turniej i znam przyczynę takich a nie innych rezultatów. Czterech skoczków w nieodpowiednich   kombinezonach, zastraszony młody trener z pomocnikiem, ewentualnie ktoś w rodzaju nieodżałowanego pana Miecia oraz niekończąca się armada wiecznie zatroskanych (lecz pewnych siebie) działaczy, prezesów, VIPów, polityków, etc. Armada Wybitnie Zasłużonych Darmozjadów i ich znudzonych w hotelach małżonek. Legion pasibrzuchów i ignorantów spędzający dnie i noce na obficie zakrapianych posiedzeniach-bankietach. A wszystko to, całe to ich poświęcenie, stracony czas i wysiłek, oczywiście dla dobra i ku chwale polskiego sportu ;–)
 
Rock’n‘roll
 

  

Lubicz
O mnie Lubicz

If I could stick my pen in my heart I'd spill it all over the stage Would it satisfy ya or would slide on by ya? Or would you think this boy is strange? Ain't he strayayange? If I could win you, if I could sing you a love song so divine. Would it be enough for your cheating heart If I broke down and cried? – If I criyiyied. I said I know it's only rock and roll But I like it. Ludzie do mie pisza :) Czy ty Lubicz złamany ch..u nie powinieneś trzymać fason jak prawdziwy komuch? Twoje agenturalne teksty (z których jesteś znany) dawno wystawiły ci świadectwo.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (15)

Inne tematy w dziale Rozmaitości