Sławomir Łuczak Sławomir Łuczak
266
BLOG

Pisarz niemiecki, a powieść polska - zamiast wstępu

Sławomir Łuczak Sławomir Łuczak Kultura Obserwuj notkę 0

                Nie będę ukrywał, że niezwykle inspirujące podczas pracy nad „I tak wszyscy się tu znajdziecie” było – między innymi – wydane kilka lat temu oświadczenie Güntera Grassa o jego młodzieńczej przynależności do Waffen SS oraz powstała jakby na kanwie tego oświadczenia autobiograficzna powieść „Przy obieraniu cebuli”, w której to przybliżone światu zostały kulisy służby młodego człowieka w formacji uznanej przez Trybunał w Norymberdze za zbrodniczą. Nie potrafiłem pojąć skali oburzenia pewnych środowisk dla tego tak w istocie naturalnego wyznania, nie mogłem zrozumieć, skąd w pewnych kręgach zjonizowała się tak czysta w swej strukturze wrogość, a nawet nienawiść wobec człowieka, który w ostatniej fazie wojennej zawieruchy został wcielony – podobnie jak wielu jego rówieśników – do formacji, która podczas działań wojennych dopuściła się wielu podważających człowieczeństwo rzezi i masakr, a która jednak u schyłku działań frontowych straciła na swojej elitarności przyjmując (wcielając) w swoje szeregi z racji ewidentnych braków kadrowych młodych, nie tylko niemieckich chłopców żadną miarą nieprzystających do dawnych metod selekcji.

Pamiętać przecież należy, że alternatywą, najczęściej jedyną dla wstąpienia (wcielenia) było wystąpienie z szeregów żyjących przez zawiśnięcie na drzewie, latarni z uwłaczającej ludzkiej godności kartką obwieszczającą o utracie wiary w Führera i ostateczne zwycięstwo i muszę przyznać, że widzę dziś – kiedy powieść leniwie przygotowuje się do druku pośród konających na drzewach jesiennych liści – wszystkich tych ciskających kamienie w Noblisty „niechlubne” wstąpienie, jak będąc na jego miejscu, u progu dorosłości, bohatersko wstąpieniu odmawiają, pokornym krokiem udają się pod pistoletem do najbliższej latarni i pozwalając przytroczyć sobie kartkę z wymownym napisem kończą to, co raptem kilkanaście lat wcześniej się rozpoczęło.  

Tak oto na kartach „I tak wszyscy się tu znajdziecie” wygenerowało się miejsce dla reżysera filmowego, Joachima Drenera, byłego członka 3 Dywizji Pancernej SS „Totenkopf”, który u schyłku życia zapragnął rozliczyć się ze swoim ochotniczym wstąpieniem (nie tak jak w przypadku Grassa przymusowym wcieleniem) przy pomocy artystycznych środków wyrazu. Oczywiście, dość ciężko porównywać 10 Dywizję Pancerną SS „Frundsberg”, w której służył Grass z 3 Dywizją Pancerną SS „Totenkopf”, bowiem w przeciwieństwie do tej drugiej, nie zdążyła ona „znacząco” zaistnieć na żadnym z frontów, jednak niezaprzeczalny fakt inspiracji epizodem z życia niemieckiego pisarza nie przekłada się w żadnej mierze na wydarzenia przeze mnie w „I tak wszyscy się tu znajdziecie” zaprezentowane.

  Los, ten jedyny i słuszny, zapragnął, aby plan zdjęciowy filmu Joachima Drenera wyznaczony został w obrębie jednej z krakowskich ulic, pozostającej w sferze nie potrafiącego odnaleźć końca konfliktu, w której jedną ze stron pozostają Polacy, tytułowani w powieści „większością polską” zawzięcie potwierdzający przy pomocy urzędowych dokumentów o prawie własności kamienic oznaczonych różnymi numerami , a drugą Żydzi, tytułowani dalej „mniejszością żydowską”, z równą i nie malejącą siłą, także posługując się urzędowo ostemplowanymi papierami domagają się tego samego, co ich oponenci, bo przecież istotą każdego konfliktu, niezależnie od jego skali i rozpiętości, są strony, i to strony właśnie, wyposażone w niejednokrotnie śmiercionośną broń własnych racji i wydawałoby się ze spiżu wykutych poglądów stanowią o jego zakończeniu, bądź – bywają przecież i takie sytuacje – o niemożności wypracowania kompromisowego i zadowalającego sporu zakończenia. Historyczne i inne racje ujmowane we wzniośle brzmiące frazy z taką łatwością prezentowane przy różnych okazjach obracają się w pył rozczarowania rozdmuchiwany później nierzadko z nienawiścią na wszystkie możliwe strony.

               Narody uwikłane w największy w dziejach konflikt zbrojny, jakim niewątpliwie była Druga Wojna Światowa, a zwłaszcza te, w wyniku działań pokrzywdzone najbardziej: Żydzi, Rosjanie, Polacy oraz niewątpliwie – zajmująco pisał o tym choćby Tomasz Mann w „Doktorze Faustusie” – Niemcy, po latach, jak się wydaje, prześcigają się w przekonywaniu opinii publicznej, że to ich ofiary, ich cierpienia pretendują do tych najwyższej rangi i że to właśnie im należy się cześć i wiekopomna chwała, co jest z każdego możliwego punktu widzenia, przez historyczny, socjologiczny do psychologicznego, nie pozbawione racji. Należy jednak pamiętać, że racja ta, jest zawsze racją wyrażającego ją narodu i przez to nie można uznawać jej za rację uniwersalną. Nie moim zadaniem było żonglowanie datami i statystykami, lecz poprzez dość jaskrawy i dający się łatwo odczytać konflikt zaprezentowanie Nonsensu Istnienia w czystej postaci oraz udowodnienie – pozostające w sferze literatury uzurpującej sobie jedynie prawo do rzeczywistości, a nigdy nią nie będącej – że człowiek w swoich znanych doskonale, odwiecznych ułomnościach, w poszukiwaniu wartości nierzadko uznawanych za najwyższe, skazany jest często na niepowodzenie domagające się prawdopodobnie głębszego przeanalizowania. 

               Dużo miejsca poświęciłem tu Drugiej Wojnie Światowej wpędzając mimowolnie Czytelnika na manowce, bowiem powieść moja, jakkolwiek niejednokrotnie odnosi się do historii nie pretenduje do określenia jej historyczną, co więcej, poprzez historię, która w swej patetycznej trywialności ma tendencję do powtórzeń pragnie donośnym tonem oznajmić, że dwa tysiące lat istnienia nowożytnej cywilizacji istot myślących nie skłania do optymistycznych refleksji, co – po prawdzie – i bez tego jest powszechnie wiadome.    

Przyszło mi żyć w epoce, gdzie nieustannie ten, bądź tamten, tu i ówdzie, na łamach i poza nimi, w blasku i w cieniu, w Krakowie i Teheranie, w Nowym Jorku i Bazylei, w Berlinie i Dorzeczu Konga, na całej naszej konającej czarująco Planecie, jątrzy i judzi, podburza i nawołuje, próbując swojej racji maksymalne nadać znaczenie. Eskalacja nienawiści, zbrojne przepychanki, parlamentarne perturbacje, demokratyczne interwencje, bulwarowe nagonki, kuluarowy burdel, pomyje pomówień, plwociny donosów, opinie wyrażane na siedemnastu miliardach blogów i w dziewięciuset bilionach komentarzy na internetowych forach i portalach społecznościowych. Nowocześni „artyści” upychający rozmaite przedmioty w najbardziej wstydliwe części ciała w ramach wysoko ocenianych „awangardowych przedsięwzięć”. Nowocześni kaznodzieje. Nowoczesna moralność. I tylko konflikty oraz wielokrotnie już opisany Nonsens Istnienia w swej niewyczerpanej łaskawości pozostają jak najbardziej staroświeckie, za co – słaniając się z wdzięczności – zapragnąłem oddać im hołd i cześć na kartach mojej nowej powieści mającej w swoim założeniu poddać w wątpliwość hałaśliwość współczesności przy jednoczesnym wywyższeniu zbliżającego się i przez wielu wyczekiwanego Końca zapowiedzianego przez amerykańskich naukowców ze stanu Utah oraz innych stanów.

 

Sławomir Łuczak

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura