Łukasz Stefaniak Łukasz Stefaniak
82
BLOG

Zgubili dowódcę...

Łukasz Stefaniak Łukasz Stefaniak Polityka Obserwuj notkę 30

Polska straciła dziesiątego żołnierza w czasie swojej misji w Afganistanie. Ofiarą jest kapitan Daniel Ambroziński. Dziwne jednak jest parę faktów, które dotyczą tego zdarzenia.

Kapitan Daniel Ambroziński był dowódcą oddziału, który patrolował swoją strefę wraz z żołnierzami afgańskimi. Grupa liczyła w sumie ok. 50 osób. Zostali oni napadnięci przez dwa razy większy oddział Talibów. Podjęto walkę. Kiedy polscy żołnierze zorientowali się, że mogą być problemy z wyeliminowaniem przeciwnika, zdecydowano się na poproszenie o wsparcie. Po stosunkowo krótkim okresie nad pole bitwy przyleciały amerykańskie F-16. Nie były one jednak nic w stanie zrobić, gdyż, jak mówi podsekretarz stanu w MON, stracono wszelkie środki łączności, które pozwoliłyby skoordynować atak z powietrza, w taki sposób, aby nie ucierpiały żadne sojusznicze oddziały. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak można stracić wszystkie środki łączności. Chyba, że chodzi o sprzęt służący do laserowego namierzania celów dla samolotów. Jednak nawet bez niego możliwy byłby atak z powietrza. Wszak polscy i afgańscy żołnierze nie stali twarzą w twarz z Talibami. Musiała istnieć pomiędzy nimi jakaś sensowna odległość, w przeciwnym wypadku walka skończyłaby się bardzo szybko.

Po upływie kolejnych minut na miejsce zdarzenia przybył Mi-17, ale uwaga, bez działka, które umożliwiłoby skuteczną eliminację wroga. Czy może ktoś jakoś wyjaśnić po co ten śmigłowiec w takim razie tam przybył? Od kiedy w rejon intensywnych walk wysyła się nieuzbrojone śmigłowce?

Upłynęły kolejne godziny. Walki nie ustawały. Po ok. czterech kolejnych godzinach przybyły amerykańskie Apache, które osłaniały odwrót polskich i afgańskich żołnierzy. Podstawowe pytanie w tym przypadku jest, dlaczego Apache przybyły tak późno? To nie do pomyślenia, żeby w pobliżu jednej z najbardziej niebezpiecznych prowincji nie było pożądnych śmigłowców bojowych.

Po ok. sześciu godzinach walk polskim i afgańskim żołnierzom udało się wreszcie wycofać. Problem w tym, że polscy żołnierze zgubili... swojego dowódcę. Przez kilka kolejnych godzin nikt nie wiedział, co się dzieje z osobą, która teoretycznie była na czele oddziału. Kto w takim razie dowodził żołnierzami? Nikt nie zauważył jego braku w czasie wycofywania? Dowódca powinien mieć kontakt z każdym żołnierzem mu podlegającym. Co więcej powinien on być wyposażony w specjalne urządzenie, które umożliwia jego zlokalizowanie. Jak inaczej mógłby dowodzić, skoro nikt nie wiedziałby gdzie on się znajduje na polu bitwy. Nie mogę sobie wyobrazić, jak można zgubić dowódcę. W wypadku jego śmierci pozostali żołnierze powinni natychmiast się zorientować i osoba najwyższa stopniem powinna przejąć dowodzenie nad oddziałem.

Jest też kwestia braku rozpoznania terenu, na który wkroczyli polscy i afgańscy żołnierze. Przecież nie zaatakowała ich mała, kilkuosobowa grupa Talibów. Była to w zasadzie cała kompania. Przeprowadzając wywiad nie sposób przeoczyć jednostkę takiej wielkości. Oznacza to, że wywiadu po prostu nie było.

Kapitana Daniela Ambrozińskiego odnaleziono martwego po kilku godzinach poszukiwań. Sprawa kwalifikuje się do przeprowadzenia wnikliwego dochodzenia, rzecz w tym, że w afgańskich warunkach jest to praktycznie niemożliwe. Według mnie popełniono kilka poważnych błędów w trakcie tego starcia. Były one zarówno po stronie polskich żołnierzy, jak i amerykańskich. Warto jednak cieszyć się, że była tylko jedna ofiara tego starcia. Mogło się skończyć dużo gorzej.

Twitter: http://twitter.com/lukaszstefaniak E-mail: l.stefaniak@wp.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (30)

Inne tematy w dziale Polityka