Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
122
BLOG

Wrzeszczący staruszkowie w akcji

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 79

Ciekawa historia z książką Gontarczyka i Cenckiewicza: jeszcze jej nikt na oczy nie widział, a już towarzystwo salonowe się oburza, że szargana będzie świętość - Lech Wałęsa. Najnowszym przejawem tego oburzenia jest idiotyczny list autorytetów (oczywiście tych namaszczonych przez GW, bo innych nie ma), które najwyraźniej także znają już zawartość książki.

Argumentację oburzonych niełatwo rozłożyć na czynniki pierwsze. Czy mamy ją rozumieć tak, że o Wałęsie nie należy pisać prawdy, nawet jeśli jest niewygodna? Że lepiej kłamać, aby chronić jego autorytet? Czy może mamy rozumieć, że autorytety jeszcze przed lekturą książki wiedzą, że użyte tam argumenty są nic niewarte? A może autorytety wyszły po prostu z założenia, że cały aparat inwigilacji, donosów i represji to był pic na wodę, a wszyscy esbecy pisali sobie w raportach własne zmyślenia?

Tak czy owak, agresywny i zarazem do niemożliwości nadęty język listu kompromituje do reszty jego autorów. Nie dziwi mnie, że wśród sygnatariuszy znalazły się takie salonowe tuzy jak Helena Łuczywo, Andrzej Wajda, Wisława Szymborska czy Barbara Skarga. Osobiście przykro mi natomiast, że znalazł się w tym towarzystwie Władysław Bartoszewski, który wyraźnie zatracił już wszelką miarę i popadł w jakiś rodzaj szaleństwa.

Jak to bywa z listami, inicjowanymi przez Salon, jego ton jest nieznośnie moralizujący. Zwłaszcza zaintrygowało mnie zdanie, dotyczące autorów książki, iż „gwałcą prawdę i naruszają fundamentalne zasady etyczne". Zastanawiające, że autorzy listu a priori wiedzą, że książka „gwałci prawdę". Ciekawe też, jakie to „fundamentalne zasady etyczne" naruszają zawodowi historycy, przestrzegający wszystkich rygorów warsztatu.

Sprawa ma jednak jeszcze kilka aspektów.

Po pierwsze - zabawne jest, jak odwróciły się role i sojusze. Ci, co na początku lat 90. opisywali Wałęsę jako idiotę i śrubokręta, dzisiaj pieją na jego cześć peany. Zabawnie byłoby poszperać nieco w archiwach i zacytować kilka ówczesnych wypowiedzi „ałtorytetów", biorących dzisiaj Wałęsę w obronę - na wszelki wypadek. (Ładnie opisuje to RAZ w „Czasie wrzeszczących staruszków", wskazując na chwilę, w której GW przestała słowa Wałęsy cytować literalnie, a zaczęła jego wypowiedzi redagować. Zresztą autorzy listu to także tacy „wrzeszczący staruszkowie".)

Po drugie - żeby dyskutować o książce i tym, co w niej zawarte, trzeba ją mieć w ręku. Tak się przynajmniej wydaje. Ale, jak się okazuje, nie wszyscy są tego zdania. Istnieje bowiem całkiem spora grupa - dołączyli do niej właśnie sygnatariusze listu - której samozwańczym liderem został ostatnio Władysław Frasyniuk, a która wie z góry, że z tezami książki nie warto dyskutować, a jej autorom można co najwyżej dać w mordę.

Frasyniuk to w ogóle postać specyficzna - ilekroć go widzę, zawsze mam wrażenie, jakby koniecznie chciał komuś dać w mordę, więc nawet mnie ta wypowiedź nie dziwi. Ale wczoraj w popołudniowym programie w Tok FM w podobnym tonie wypowiedział się w rozmowie ze mną Daniel Passent. Nie mówił, rzecz jasna, o dawaniu w mordę, to nie ten poziom. Ale sens był podobny: są ludzie, z którymi nie warto dyskutować. Pan Daniel nie powiedział tego wprost, ale można było wywnioskować, że Gontarczyka i Cenckiewicza do takich właśnie osób zalicza.

Zauważyłem wówczas, że skoro mamy do czynienia z zawodowymi historykami, to może jednak warto by było wziąć do ręki gotową książkę i zmierzyć się merytorycznie z konkretnymi ich argumentami, przeanalizować metodologię itd. Zdaje się jednak, że mojego polemisty nie przekonałem.

To oczywiście było do przewidzenia: tak właśnie zostanie potraktowana książka dwóch historyków z IPN. Merytorycznych argumentów nie będzie, będzie za to wielki krzyk, utrzymany w tym nieznośnym moralizującym tonie, o szarganiu autorytetów, kalaniu świętości itd. Słowo „prawda" będzie się w tym kontekście pojawiać rzadko, bo musiałoby się pojawić w zdaniu: „Prawda jest nieważna".

Po trzecie - szkoda, że nie dojdzie do spokojnej dyskusji nie tylko o postaciach z oczekiwanej książki, ale też o problemie moim zdaniem ważnym. Proszę tylko, aby moich poniższych wątpliwości nie utożsamiać w żadnym stopniu z histerią sygnatariuszy listu.

Załóżmy - bo przecież nie wiemy, jakie argumenty i fakty zostaną w książce pokazane ani jaka będzie odpowiedź byłego prezydenta, którą ten dzisiaj zapowiada - że autorzy dowiodą, iż Lech Wałęsa miał w życiorysie okres współpracy ze służbami. Wówczas będziemy mieli autentyczny dylemat. Z jednej strony będzie prawda o Wałęsie, której ten przez lata zaprzeczał, z drugiej - postać bohatera, rozpoznawalna na całym świecie. Mówiąc językiem specjalistów od wizerunku - jeden z naszych najwartościowszych brandów.

Doktrynerzy mogą się oburzać, ale problem nie jest wydumany. Co więcej, dotyczy tego, co słusznie wprowadził do publicznego obiegu PiS, czyli polityki historycznej. Chcemy czy nie, Wałęsa jest dla świata symbolem. Jeśli chcielibyśmy przekonać innych, że 1989 rok to nie przede wszystkim obalenie Muru Berlińskiego, ale zmiany w Polsce, nie mamy specjalnego wyboru - jedynym czytelnym skojarzeniem jest Wałęsa.

Przyznaję - nie znam odpowiedzi na pytanie, jak w takiej sytuacji postąpić. Prawda musi zostać powiedziana - to dla mnie jasne. Z drugiej strony - jak to zrobić tak, żeby nie pozbyć się jednego z niewielu symboli? Rozmawiałem o tym z wieloma ludźmi, w tym z takimi, którzy uważają, że były prezydent od lat trwa w kłamstwie. Wszyscy widzą problem i nikt nie potrafi znaleźć rozwiązania.

Wiem tyle, jakie zasady rządzą kwestiami wizerunkowymi, zwłaszcza gdy mowa o wizerunku kraju za granicą i prezentowaniu jego historii. My na nasz użytek możemy ewentualnie podzielić życiorys Wałęsy na okresy - pierwszy w latach 70., drugi w latach 80. i trzeci po 1989 roku. Ale jeśli chcemy korzystać z brandu Wałęsy w polityce historycznej - a, jako się rzekło, wielkiego wyboru nie mamy - to tam takiego rozróżnienia nie da się wprowadzić. Tu działają prawa reklamy, uproszczone wizerunki i łatwe rozróżnienia. Wałęsa albo był dobry, albo nie. Albo walczył o wolność, albo nie. Albo zdradził, albo nie. Nie ma miejsca na „ale".

Nie piszę tego, żeby kogoś usprawiedliwiać, a już na pewno nie po to, żeby włączyć się chóru wrzeszczących staruszków. Piszę, bo sądzę, że to autentyczny problem, z którym być może za moment przyjdzie nam się zmierzyć.

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj79 Obserwuj notkę

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (79)

Inne tematy w dziale Polityka