Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
60
BLOG

Byle ciszej, byle dalej...

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 40

Angela Merkel i Donald Tusk spotkali się na chwilę w Gdańsku, pouśmiechali się do siebie - i tyle. Mieliśmy kolejną pustą wizytę bez żadnego konkretu, za to z mnóstwem deklaracji, że teraz trzeba już przejść właśnie do konkretów.

Zdaniem Donalda Tuska - wyrażonym także podczas piątkowego spotkania z dziennikarzami, o którym pisałem poprzednio - w dyskusji nad konkretami przeszkadzają zaszłości historyczne. Te historyczne zaszłości to m.in. całkiem realne wpływy Eriki Steinbach na niemieckiej prawicy. Twierdzenie, że sprawa przesiedlonych, Widocznego Znaku czy ewentualnych roszczeń materialnych to „zaszłości historyczne", świadczyć może o:

a) niezrozumieniu, na czym polega polityka historyczna i niepojmowaniu, że ma ona realne odniesienie do polityki jak najbardziej aktualnej;

b) rozumieniu polityki historycznej, ale jednoczesnym strachu przed postawieniem w ostrzejszy sposób jakiejkolwiek sprawy, bo raz, że za wszelką cenę chce się odciąć od poprzedników i dwa, że obawia się, iż wymagałoby to konkretnych działań, na które brakuje umiejętności, odwagi i pewności siebie.

Osobiście stawiam na to drugie wyjaśnienie.

Pani kanclerz odniosła się na konferencji prasowej do sprawy Widocznego Znaku i pośrednio obecności w jego radzie pani Steinbach. Przy czym było to odniesienie się dokładnie nic nie mówiące, podobnie zresztą jak słowa Donalda Tuska na ten sam temat. Gdy premier wracał z pierwszej wizyty w Niemczech z pustymi rękami, słychać było tłumaczenia, że to za szybko, za wcześnie, że trzeba poczekać. Idę o zakład, że to samo będziemy słyszeć do chwili, gdy Widoczny Znak stanie, a w jego radzie spokojnie zasiądzie Erika Steinbach. Podobnie jak nadal będziemy słyszeć, że zwracanie uwagi na „tę panią" to przesada, bo ona się w Niemczech kompletnie nie liczy. Nikt jednak jakoś nie potrafi wyjaśnić paradoksu: skoro Steinbach tak kompletnie się nie liczy, a dla Polski stanowi ewidentny problem, to czemu nie zostanie po prostu formalnie zmarginalizowana wewnątrz CDU? No, chyba że jej pozycja nie jest jednak aż tak słaba...

Premier Tusk chętnie chwalił się akceptacją Angeli Merkel dla polsko-szwedzkiej inicjatywy Wschodniego Partnerstwa (pisał o niej ciekawie na swoim blogu Paweł Kowal). Angela Merkel mogła spokojnie przyklepać Wschodnie Partnerstwo, zdając sobie doskonale sprawę, że to w gruncie rzeczy niewiele znaczący dokument, mający dla rządu Tuska wartość głównie wizerunkową. Świadczy o tym brak trzech zasadniczych cech, które mogłyby nadawać mu rzeczywiste znaczenie. Po pierwsze - Partnerstwo nie jest w żaden sposób zinstytucjonalizowane (którą to sprawę bagatelizował w dość nieudolny sposób Radek Sikorski, tłumacząc, że to taka „lajtowa" formuła charakterystyczna dla PO), w przeciwieństwie np. do francuskiej inicjatywy Morza Śródziemnego. Po drugie - nie ma tu ani słowa o perspektywie członkostwa niektórych włączonych w tę inicjatywę krajów. Po trzecie - co najistotniejsze - nie ma żadnej próby zdobycia dla tej inicjatywy specjalnego finansowania. Jak zaś wiadomo, bez pieniędzy żadna unijna polityka nie będzie mieć znaczenia.

Jest i czwarta kwestia, która będzie probierzem determinacji rządu Tuska. Polsko-szwedzka inicjatywa zostanie przedstawiona podczas Rady Europejskiej we czwartek. Pytanie brzmi, czy zostanie uznana za oficjalny dokument szczytu, czyli czy znajdzie się w tak zwanych konkluzjach. Jeśli tak się nie stanie - bo Polska nie zgłosi dokumentu w tej procedurze - to będzie znaczyło, że Wschodnie Partnerstwo nie ma w praktyce niemal żadnego znaczenia.

Czy Niemcy, jeden z najsilniej prorosyjskich krajów, stawiających największy opór wobec perspektywy członkostwa dla Ukrainy, zgodziłyby się poprzeć inicjatywę wschodnią, mającą jakiekolwiek praktyczne znaczenie i mogącą przynieść wymierne skutki? To oczywiście pytanie retoryczne. I to by było na tyle, jeśli chodzi o sukces Tuska w Gdańsku.

Dodatkowo podczas wizyty pani kanclerz mieliśmy oczywiście podłączenie się polskiego premiera do narastającego chóru przywódców unijnych, żądających od Irlandii, żeby „coś zrobiła" i w jakiś sposób wepchnęła Traktat Lizboński w gardła swoich obywateli. Bo demokracja to fajna sprawa pod warunkiem, że generuje wyniki, jakich oczekujemy.

Nieszczęście polega na tym, że gdy usiłuję sobie wyobrazić, co mógłby robić w obecnej sytuacji poprzedni rząd, ogarnia mnie poczucie beznadziei. PiS uprawiał politykę zagraniczną na zasadzie cepa, a deficyt wiedzy i umiejętności był wprost porażający. Rząd Tuska nie tylko wyrzucił cep, w dodatku robi wszystko, żeby tylko nie postało podejrzenie, że kiedykolwiek mógłby po niego sięgnąć, nawet w uzasadnionej sytuacji. „Płyńmy z prądem, byle ciszej, byle spokojniej" - oto dewiza tego gabinetu.

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj40 Obserwuj notkę

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (40)

Inne tematy w dziale Polityka