Dzisiaj pierwszy raz od lat odwiedziłem Wilczy Szaniec, czyli Wolfsschanze, dawną kwaterę Hitlera obok Gierłoży na Mazurach, gdzie führer przebywał najdłużej spośród swoich wojennych kwater.
Wśród wielu ciekawych miejsc, są tam ruiny baraku (słowo „barak" jest tutaj dość umowne, bo była to jednak budowla nieco solidniejsza, aczkolwiek faktycznie oparta na drewnie), w którym w lipcu 1944 r. hrabia Claus Schenk von Stauffenberg przeprowadził nieskuteczny zamach na Hitlera. O przebiegu i historii samego zamachu nie będę tutaj pisał. Każdy łatwo może sobie te informacje znaleźć. Zwróciłem jednak uwagę na kompletnie nieadekwatną, wręcz idiotyczną treść napisu na tablicach, upamiętniających miejsce zamachu. Na jednej z nich czytamy:
Ku upamiętnieniu niemieckiego ruchu oporu przeciwko narodowemu socjalizmowi
Na drugiej jest nieco dłuższa inskrypcja:
W tym miejscu stał barak, w którym 20 lipca 1944 roku Claus Schenk hrabia von Stauffenberg dokonał zamachu na Hitlera. Zarówno on jak i wielu innych, którzy stawiali opór dyktaturze hitlerowskiej, zapłaciło za to życiem.
Oba napisy były wynikiem uzgodnień między stroną polską a niemiecką i być może stąd ich absurdalność. Zawiera się ona w kilku punktach.
Po pierwsze - absurdem jest upamiętnianie w miejscu zamachu Stauffenberga niemieckiego ruchu oporu, i to z dwóch powodów. Pierwszy jest taki, że zamach Stauffenberga nie był żadną emanacją „niemieckiego ruchu oporu". Był wynikiem spisku wysokiej rangi oficerów Wehrmachtu, a spisek oficerów to zdecydowanie co innego niż „ruch oporu". Drugi jest taki, że „niemiecki ruch oporu" to w gruncie rzeczy legenda, mająca na celu pokazanie, że ktoś jednak w narodowosocjalistycznych Niemczech przeciwstawiał się reżimowi. „Niemiecki ruch oporu" sprowadza się w istocie do organizacji Biała Róża, zrzeszającej naiwnych, idealistycznych studentów, którzy za pomocą ulotek chcieli poruszyć sumienia współobywateli, do szczątkowej konspiracji komunistycznej oraz spisku von Stauffenberga właśnie. Przedstawia się to śmiesznie nawet wobec francuskiego résistance, będącego przedmiotem historycznych dowcipów, o polskim Państwie Podziemnym nie wspominając. Przykra dla Niemców prawda jest taka, że 99,99 procent niemieckiego społeczeństwa wspierało system nazistowski - na zasadzie bierniej akceptacji albo wręcz entuzjazmu.
Po drugie - czczenie Stauffenberga w Polsce jest szczególnie nietrafione. Stauffenberg był bez wątpienia niemieckim patriotą, który widział, że jego państwem kieruje szaleniec, ciągnący je do zguby. Nie bez powodu dokonał zamachu dopiero w 1944 roku, gdy było już jasne, że dalszy opór wobec aliantów nie ma sensu. To był ostatni moment na to, aby rozbić ewentualnie ich solidarność i zawrzeć separatystyczny pokój z Ameryką i Wielką Brytanią. Miało to sens, dopóki Niemcy nie były jeszcze całkowicie wydrenowane z zasobów. Hitler był dla niemieckiego patrioty Stauffenberga wrogiem, bo prowadził jego ojczyznę do zguby - i to jest prawdziwy powód, dla którego mogą chcieć czcić jego pamięć nasi zachodni sąsiedzi.
My natomiast nie mamy do tego żadnego powodu. Nie ma wątpliwości, że sytuacja Polski byłaby gorsza, gdyby w roku 1944 na czele III Rzeszy i niemieckiej armii stanęła, zamiast szaleńca, grupa rozsądnych, profesjonalnych oficerów, potrafiących wybrać mniejsze zło w postaci warunkowej kapitulacji. Ciekawe, że nikt, spośród podzielających oficjalny zachwyt dla von Stauffenberga, nie zadaj pytania o to, czemu nie zaplanował on zamachu na rok 1942 lub choćby 1943 albo jak w ogóle odnajdywał się w niemieckiej armii, służącej realizacji wizji Hitlera. Być może - to stwierdzenie bardzo politycznie niepoprawne - von Stauffenberg był wiernym sługą führera, póki ten dawał nadzieję na zwycięstwo...
Można oczywiście spekulować - i nie jest to zadanie dla mnie - jak dokładnie wyglądałby los Polski, gdyby spisek się powiódł. Jedno jest, moim zdaniem, dość pewne: tak jak Polska stała się przedmiotem przetargów pomiędzy Waszyngtonem, Londynem i Moskwą w roku 1943, a potem 1944, tak samo byłaby nim w razie powodzenia zamachu von Stauffenberga. Być może po wojnie obudzilibyśmy się w państwie nadal podzielonym na dwie okupacje: sowiecką i niemiecką.
Powojenna faktyczna okupacja sowiecka była dla naszego kraju straszna. Co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości. Trudno mi jednak przyjąć, że los Polski byłby lepszy, gdyby zamiast trzech partnerów, orzekających o naszym losie bez naszego udziału, było ich de facto czterech - bo Niemcy pod wodzą von Stauffenberga i jego ludzi z całą pewnością byłyby takim partnerem - może nie pełnoprawnym, ale mającym wpływ podobny do wpływu Francji, reprezentowanej przez Talleyranda na Kongresie Wiedeńskim.
Nie wiem, kto ostatecznie decydował o ustawieniu i treści tablic pamiątkowych w Wilczym Szańcu. Drażni mnie natomiast zwulgaryzowana, płaska wersja historii, sprowadzająca się do poprawnych politycznie haseł, podporządkowanych „porozumieniu ponad różnicami".
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka