Są kwestie, w których liczy się przede wszystkim efekt, a motywacje schodzą na dalszy plan. Za taką można uznać sprawę umieszczenia w Polsce elementów tarczy antyrakietowej. Tak jak już pisałem jakiś czas temu - widzę w tym projekcie (zakładając, że zostanie zrealizowany, co nie jest wcale pewne, biorąc pod uwagę zbliżające się wybory w USA) wielkie szanse, ale i potencjalne problemy i zagrożenia. Moje szacunki są na tyle ambiwalentne, że nie jestem w stanie ocenić, czy bilans będzie ostatecznie na plus czy nie. Możliwe zresztą, że nigdy nie będziemy mieli okazji się przekonać, bo praktyczne sprawdzenie mechanizmów bezpieczeństwa następuje dopiero w sytuacji realnego zagrożenia, a tego obyśmy nie doświadczyli przez długie lata.
Ciekawe jest natomiast, dlaczego rząd zdecydował się na takie przyspieszenie akurat w tym momencie. Gdy chodzi o premiera i jego motywacje, trudno się spodziewać, aby sprawy wizerunkowe nie odegrały tu znaczącej, a może i pierwszorzędnej roli. Stawiam, że przyczyny w tej sferze były trzy:
1. Chęć przykrycia sukcesu, jakim w oczach wielu był wyjazd prezydenta do Gruzji. Sondaże oceniające podróż prezydenta były przecież, jak na niego, wprost oszałamiające.
2. Świadomość, że Lech Kaczyński swoim zdecydowaniem postawił nijakość i miękkość polityki zagranicznej Tuska w złym świetle. W bezpośredniej bliskości kryzysu gruzińskiego otoczenie Tuska musiało uznać, że porozumienie w sprawie tarczy będzie można sprzedać jako zdecydowaną akcję szefa rządu, dbającego o prawdziwe, twarde bezpieczeństwo państwa.
3. Pragnienie przykrycia i zdyskredytowania tez w wywiadów Witolda Waszczykowskiego, pokazującego Tuska jako człowieka w tej sprawie niekompetentnego i słuchającego wyłącznie sondaży.
Podkreślam - bo widzę, że komentujący moje wpisy często tego nie chwytają - że wszystkie powyższe uwarunkowania odnoszą się do tego, jak sytuację widzi opinia publiczna, a nie do tego, jaka ona faktycznie jest.
Paradoksalnie może się okazać - choć pełnej wiedzy na ten temat jeszcze dość długo nie będziemy mieć - że rezultat takiego przebiegu spraw będzie lepszy niż można było oczekiwać. Logiczne jest, że ekipa PiS i prezydent byli skłonni przystać na skromniejsze warunki, skoro widzieli tarczę jako wzmocnienie strategicznego polsko-amerykańskiego sojuszu, będące korzyścią samą w sobie. Rząd Tuska grał inaczej, przy czym zaznaczam, że choć była to gra do jednej bramki, poszczególni zawodnicy mieli inne motywacje. Własne miał Sikorski, własne miał Tusk. Temu ostatniemu zależało głównie, aby ostateczny rezultat - obojętnie, jaki on by miał być - dobrze sprzedać. Jeśli jednak skutkiem tej gry jest przystanie przez Amerykanów na jakieś dodatkowe warunki i wzbogacenie oferty - można się jedynie cieszyć.
Przy okazji - byłem dziś, w różnych serwisach informacyjnych, torturowany chyba z pięć razy nadętą przemową Wojciecha Olejniczaka o tym, jak to prezydent „demoluje politykę zagraniczną". Pomijam już fakt, że sformułowanie to nie mieści się w regułach języka polskiego. Ale perwersją jest, jeśli ktoś o posturze intelektualnej Olejniczaka wygłasza ex cathedra podobne dyrdymały, samemu nic nie rozumiejąc z tego, co się wokół dzieje.
Być może zresztą właśnie dlatego owe dyrdymały zostały wygłoszone dopiero, gdy Olejniczak został odpowiednio zbriefowany przez Radka Sikorskiego. Komentarze do wystąpienia prezydenta, wygłaszane przez tego ostatniego, dyskredytujące działania Lecha Kaczyńskiego i, w moim przekonaniu, dające do ręki broń państwom, chcącym przedstawiać polską linię jako szaleńczą i niepoważną, odbieram jako desperacką próbę ratowania sytuacji, w której Lech Kaczyński swoją ucieczką do przodu pozostawił Donalda Tuska z jego polityką uśmiechów daleko w tyle.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka