Tak, moje dziatki. Obserwując burzę polityczną ostatnich miesięcy, podczas której łamane są podstawowe prawa jednostki, człowieka, obywatelskie i cywilizacyjne, o zaleceniach Rady Europy nie wspominając, a kraj cofa się co najmniej do epoki kamienia gładzonego, nie możemy zapomnieć o wydarzeniach, które rozegrały się zaledwie piętnaście lat temu. Był to czas, w którym zawsze trzeźwy i opanowany Janusz Wójcik wzywał do golenia frajerów, co wykonywał równie trzeźwy i opanowany Wojciech Kowalczyk. Ale był to również, jak wcześniej wspominałem, czas zjeżdżania narodu na równi pochyłej do piekła oszołomstwa i nienawiści, które w ostatniej dopiero chwili zostało powstrzymane przez sprzymierzone siły pokoju i demokracji. Rozum ludzki wzdryga się przed wstąpieniem do tego piekła perwersyjnej paranoi, ale rzetelność kronikarska każe mi wspomnieć o tych odrażających kartach z naszej historii. Czytajcie zatem następne zdania na własną odpowiedzialność, wiedząc, że obcujecie z najpodlejszym wykwitem ludzkiej podłości od czasów Mein Kampf i Ku Klux Klanu. Zostaliście ostrzeżeni.
Jak już pisaliśmy, wybory w 1991 roku przyniosły wielką konfuzję całemu narodowi, żadne bowiem postępowe i mir miłujące ugrupowanie nie zdobyło większości wystarczającej do rządzenia. Po wielu targach i rozmowach, na skutek potwornych niedopatrzeń i nieodpowiedzialności niektórych polityków, który przekładali własne korzyści nad dobro narodu, nie udało się stworzyć żadnej postępowej koalicji. W zamian władza dostała się w ręce niejakich olszewików, wywodzących swe miano od nazwiska ich lidera, człowieka samym swym oddechem kalającego czyste polskie powietrze. Jakimiś sposobami, czarnoksięskimi zapewne, gdyż żaden przyzwoity człowiek z własnej woli by do nich nie przystał, zdobyli większość i rozpoczęli swe pasożytowanie na umęczonym narodzie. Czerń była kolorem ich serc, paranoja - stanem ich umysłów, stosy - widokiem najukochańszym. Po dekadach czerwonego terroru Polsce groził terror jeszcze straszniejszy, barwy tym razem brunatnej. A narzędziem, którym władza chciała pozbyć się przeciwników i zastraszyć społeczeństwo, była lustracja.
Jak każde państwo na świecie, Polska za czasów komunizmu, miała własne służby specjalne. Jak wszystko jednak za czasów komunizmu, służby te były słabe, nieudolne i błądziły niczem dziecko we mgle. Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że nie potrafiły one przewidzieć powstania Solidarności, czy więcej, nie powstrzymały jej przed przejęciem władzy?! Jednak olszewicy dopuścili się gigantycznego kłamstwa. Chcieli omamić naród wizerunkiem potężnej agentury, by, fałszywie oskarżając demokratycznych polityków o współpracę, skompromitować ich w jego oczach. A personą wyznaczoną do gnojenia autorytetów stał się Antoni Macierewicz. Ten piekielnik, szuja i intrygant przebijał w swoim plugastwie nawet Olszewskiego i jego najwierniejszych pretorian. Wychowany w szlachetnym duchu podziwu dla bojowników o lepszy świat, w tym wielkiego Che Guevary, porzucił ideały młodości, pogrążając się w paranoi, której nawet Ludlum nie dałby rady. Człowiek ów, który w normalnym świecie stałby się pensjonariuszem zakładu zamkniętego, w ponurym kraju, jakim pomału stawała się Polska, otrzymał polecenie sporządzenia fikcyjnej listy fikcyjnych agentów, na której znalazłyby się nazwiska najwybitniejszych i najbardziej zasłużonych mężów. Zbrodzień wszeteczny wykonał ten rozkaz gorliwie, sycąc się przyszłymi łzami i cierpieniem. Naród stanął o krok od zagłady.
Wtedy jednak prawe i słuszne siły w społeczeństwie porzuciły wzajemne niesnaski i w ostatniej chwili niemalże zaczęły myśleć, co robić. Cel jeden - odwołać rząd! Ale jak to zrobić? Jak, nie naruszając praw demokratycznych zdobytych przez naród po wielowiekowej walce, zgładzić tę hydrę rozpierającą się na premierowskim stolcu i wysysającą soki ze społeczeństwa? Idea słuszna, ale realizacja - tak daleka!
Upalna czerwcowa noc. Gad, dla niepoznaki tylko człowiekiem o nazwisku Macierewicz się mianujący, rozsyła po parlamencie pierwsze kopie swojego oszczerstwa. Chce przerazić opozycję i złamać jej opór, zanim ogłosi swoje łgarstwa publicznie. Ale w jednej sali mimo późnej pory, światło nie gaśnie. Prezydent Wałęsa, do tej pory zalękniony skalą wydarzeń, pokazuje tej nocy swoją wielkość, zapraszając do rozmów najświetniejsze polskie umysły. Kogo tam nie ma?! I były premier Mazowiecki, ostoja sprawiedliwości i cnót wszelakich. I wielki historyk Geremek, niezrównany szermierz suwerenności Polski. I wybitny szachista Pawlak, którego uczniem był ponoć nawet Bobby Fisher. Ba, jest tam nawet młodziutki cherubinek z Gdańska, kędzierzawowłosy Donald Tusk, który marzenia o zjednoczonej Europie odziedziczył po dziadku. Razem obradują, a cały kraj wstrzymuje oddech.
I nagle - sukces! Osobiste urazy pryskają w obliczu czyhającego zła. Jest nowa większość w parlamencie - większość słuszna, postępowa, europejska, z Pawlakiem jako premierem. Głosowanie. Mimo litrów jadu wypluwanych z ust olszewików, wynik jest przesądzony. Neofaszystowskie rządy upadają, grzebiąc ideę lustracji ze sobą. Polskę czekają kolejne lata rozwoju i dobrobytu.
Nic jednak nie trwa wiecznie. Ludzie tacy jak Olszewski i Macierewicz nie zostali sprawiedliwie osądzeni i nie zgnili w więzieniach. Zamiast tego, skrycie przyczajeni, knuli dalej, czekając na moment, w którym ponownie będą mogli nad Polską czarną pelerynę podłości i jaskiniowej inkwizycji. Pomagał im w tym niejaki Jarosław Kaczyński, którego imię miało zapisać się czarnymi zgłoskami w historii cywilizacji. Ale o tym w kolejnym odcinku. Śpijcie słodko, dziatki.
Inne tematy w dziale Polityka