Kościół „jątrzy”. Ale co to znaczy, że „jątrzy”? To znaczy, że znaczna część polskiego duchowieństwa nie chce słuchać się redaktora Michnika, ani dostosowywać się do każdorazowej mądrości etapu. Taki upór budzi oczywiście irytację nie tylko środowiska skupionego wokół „Gazety Wyborczej”, uważającego, że rząd dusz nad mniej wartościowym narodem tubylczym należy mu się na tej samej zasadzie, na jakiej czysty typ nordycki i bez mydła jest czysty – ale również „dołów” partyjnych, które kłuje on w oczy, niby żywy wyrzut sumienia. Gdzie wszyscy grzeszą – nikt nie jest winien, ale jeśli część nie grzeszy, to co robi? Ano – „jątrzy”. Dlatego też nic dziwnego, że przewielebny ojciec Wiśniewski tak krytykuje publikowanie w „Naszym Dzienniku”, który „inni biskupi” uważają za „głęboko antychrześcijański”.
(…)
Nie da się ukryć, że stanem idealnym byłoby publikowanie przez wszystkich w „Gazecie Wyborczej” – bo powiedzmy sobie szczerze, po co tyle gazet, skoro jest ona? Przypomina mi to opinię Jana Józefa Lipskiego, człowieka o najbardziej gołębim sercu wśród „lewicy laickiej”, gdzie ton nadawali dawni stalinowcy – który pod koniec lat 70-tych też się dziwował, po co właściwie wychodzi ROPCiO-wski „Gospodarz”, skoro jest już KOR-owski „Biuletyn”? Przewielebny ojciec Ludwik Wiśniewski wtedy był zwolennikiem pluralizmu i wolności słowa, ale teraz – najwyraźniej już tylko śpiewa w jednym chórze w lożą B’nai B’rith, która na swoim inauguracyjnym posiedzeniu w 2006 roku postanowiła nie tylko doprowadzić do końca sprawę żydowskich roszczeń majątkowych wobec Polski, ale i spacyfikować Radio Maryja.
Skoro z tej krynicy czerpana jest inspiracja, to już nie dziwi zaporowy zarzut „nacjonalizmu” czy „ksenofobii”, którymi – podobnie jak „wstydliwie skrywanym antysemityzmem” ma być „zarażone” co najmniej „50 procent duchowieństwa”. Ale co to właściwie znaczy – ten nacjonalizm, ksenofobia i antysemityzm? Nacjonalizm jest poglądem, według którego każda wspólnota etniczna powinna zorganizować się politycznie – najlepiej w państwo. Może być on słuszny, albo nie – na przykład trudno zakwestionować zalety zorganizowania się narodu polskiego w państwo polskie, ale już dążenie pana Jerzego Gorzelika, lidera Ruchu Autonomii Śląska do politycznej emancypacji narodu śląskiego, budzi więcej wątpliwości. Wprawdzie katolicyzm wykracza poza politykę i w tym znaczeniu jest kosmopolityczny, ale przecież nie podważa prawa narodu polskiego do posiadania własnego państwa i do układania sobie życia w nim po swojemu. To prawo, krytykowane jako „nacjonalizm”, najwyraźniej podważa tylko partia „Kościoła otwartego”, skwapliwie przyjmująca różne idee razem z „grantami”. Ksenobfobia zaś jest niezbędnym składnikiem tworzenia własnej tożsamości: my jesteśmy Polakami, tamci zaś – Rosjanami, czy Żydami; oni są inni niż my, co wcale nie musi przecież oznaczać, że gorsi, czy lepsi.
I wreszcie „antysemityzm”. Żydzi, cokolwiek by o nich nie powiedzieć, niewątpliwie są na świecie, mają swoje interesy i potrafią o nie zabiegać. I niekiedy interesy żydowskie wchodzą w kolizję z interesami polskimi. Wtedy trzeba opowiedzieć się za jednym, albo za drugim – bo nie zawsze możliwy jest kompromis. Na przykład: czy Polska ma wypłacić 65 mld dolarów organizacjom „przemysłu holokaustu”, czy nie? Środowiska żydowskie ułatwiają sobie zadanie, zarzucając antysemityzm każdemu, który im się sprzeciwia. Z ich strony jest to postępowanie racjonalne, ale jeśli przewielebny ojciec Wiśniewski nie zauważa tych uwarunkowań i myśli, że to wszystko naprawdę, to może nawet i kieruje się sumieniem, ale co z tego, kiedy partyjne zaangażowanie w zaostrzającą się walkę klasową wyprzedziło u niego i to znacznie, zwyczajną spostrzegawczość?
Stanisław Michalkiewicz
Inne tematy w dziale Polityka