Od lat śledzę z uwagą rozmaite dyskusje, ocierające się o tematykę finansów państwa. Wydaje się, że przedyskutkowano już właściwie wszystko - tylko efektów nie ma. Jak w tej piosence: "wszyscy zgadzają się ze sobą, a będzie dalej tak, jak jest"
Jedną z ostatnich dyskusji, sprowokowaną "Licznikiem długu publicznego" jest ta, jak wielce jesteśmy jako państwo zadłużeni, i komu. Czy jest to rzeczywiście 20.000 zł na osobę? Czy będzie komu to spłacić? Czy jesteśmy zadłużeni u siebie nawzajem, czy może u obcych?
Inna dyskusja dotyczy refundacji mienia zabranego Kościołowi w czasach PRL. Czy to prawda, że zwrócono już 24 miliardy złotych? A może więcej? A może ktoś nieuważny dodał stare złote do nowych i stąd wyszła mu ta astronomiczna suma? (w rzeczywistości zwrócono 107 milionów złotych w ciągu 20 lat, co jest kwotą porównywalną z sumą, jaką w Warszawie wydano na odśnieżanie w ciągu zaledwie jednego roku).
Kolejna dyskusja - na temat ZUS-u, KRUS-u, OFE i ogólnie systemów emerytalnych...
I jeszcze jedna - na temat finansów w służbie zdrowia...
I tak dalej, mógłbym wymieniać...
I przy tym wszystkim zachodzę w głowę, zadając sobie jedno, jedyne pytanie. Czy ktokolwiek zdaje sobie sprawę, że te wszystkie rzeczy są jakoś związane wzajemnie ze sobą? Czy ktoś spróbował to wszystko dodać, oszacować, pomyśleć perspektywicznie? Jak się ma ponad 70 miliardów, które w tym roku trzeba z budżetu dołożyć do ZUS-u w stosunku do 107 milionów, które zwrócono Kościołowi? Nie chodzi tu o czystą arytmetykę, ale właśnie o myślenie perspektywiczne. Weźmy na przykład czepianie się państwa, że zwraca jakieś pieniądze czy majątek ukradziony wcześniej Kościołowi. Po pierwsze, sumy nie są wielkie w porównaniu z innymi wydatkami budżetowymi. Ale nawet, gdyby chodziło o sumy znacznie większe niż obecnie, to nie są to pieniądze zmarnowane. Kościół otrzymanych pieniędzy nie przejada, ale inwestuje - i to wielokrotnie. Na przykład, Caritas udziela rocznie pomocy wartej ponad 400 milionów zł. Znaczna część tej pomocy skierowana jest do osób, których dotknęły życiowe nieszczęścia, jednak - przy odpowiednim wsparciu mogą znów stanąć na własnych nogach, wnosząc swój wkład do społeczeństwa.
Budynki kościelne służą bynajmniej nie tylko celom kultu - odbywają się tam spotkania, imprezy kulturalne, poradnictwo rodzinne, zawodowe i prawne, Kościół prowadzi szkoły, instytucje wychowawczo-opiekuńcze itd. To wszystko daje szansę na rozwój społeczeństwa, czyli w ostatecznym rozrachunku - na pomnożenie dóbr.
Jak to się ma do 70 miliardów wrzucanych z budżetu w czarną otchłań ZUS-u? A jak do armii ponad 600 tysięcy urzędników, którzy, szacunkowo - kosztują nas około 36 miliardów złotych rocznie? Na ile ich praca przyczynia się do rozwoju i dobrobytu społeczeństwa? Główną cechą biurokracji jest z reguły hamowanie rozwoju, a nie jego wspieranie...
Ile w Polsce inwestuje się w naukę, w nowe technologie, w infrastrukturę? Jest to zaledwie ułamek tego, co przeznaczamy na wydatki, które najkrócej, jednym słowem można określić jako "bezproduktywne".
Nie chcę stawiać tezy, że możliwe byłoby takie skonstruowanie budżetu, żeby był on wyłącznie nastawiony na rozwój, przyszłość czy produktywność. Z pewnością nie byłoby to realne. Ale mam wrażenie, że nasze gospodarowanie na poziomie państwa czy samorządu obciążone jest piramidalnym brakiem myślenia perspektywicznego. Budżetowa "bieżączka" - ten stan chorobowy naszych finansów publicznych - z roku na rok się pogarsza. Gonimy własny ogon, usiłując jeszcze trochę wycisnąć z podatników, zamiast stworzyć warunki dla rozwoju, który w dłuższym okresie przyniósłby znacznie większe zyski. Jest to przysłowiowe zażynanie kury znoszącej złote jajka. To jest prawdziwy problem polskich finansów. Tymczasem większość dyskusji skupia się na problemach drugorzędnych, wtórnych. Posługując się anlojęzycznym idiomem, rzekłbym, że jesteśmy "penny-wise, but pound-foolish". Czy znajdzie się wreszcie ktoś odpowiedzialny - premier czy też minister finansów, który dostrzeże problem i będzie miał odwagę podjąć trudne decyzje, czy też musimy doczekać do całkowitego załamania się systemu finansów publicznych, żeby na jego ruinach zacząć w końcu budować system oparty na perspektywicznym spojrzeniu zamiast na bieżących potrzebach?
Jesteśmy jak świnki morskie, a świat to laboratorium, które testuje nas w każdym momencie
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Gospodarka