Duch Prawdy doprowadzi was do całej prawdy, bo nie będzie mówił od siebie, ale powie wszystko, cokolwiek usłyszy, i oznajmi wam rzeczy przyszłe. On Mnie otoczy chwałą, ponieważ z mojego weźmie i wam objawi. (J 16,12-15)
Andrzej Bobkowski w „Szkicach piórkiem” wspomina rozmowę, jaką odbył z kolegą na południu Francji wiosną 1940 roku. Jego rozmówca nie gustował w filozofii, więc Bobkowski wyłożył mu historię świata najprościej jak umiał, na pokerowym przykładzie:
„Grecy wpłacili pojęcie człowieka i rozum, zwyczajny ludzki rozum, jako miarę wszystkiego. (...) Rzymianie wpłacili praktykę, a w niej głównie prawo i naukę o jego poszanowaniu. (...) Wpłacili swoje stawki poniżej zera. Panował mróz. To wszystko było zimne pomimo usiłowań wielkich filozofów. (...) I nagle w tym miejscu, w którym na termometrze jest czerwona kreska, rodzi się Chrystus. Temperatura od razu wzrasta, bo z jego narodzeniem rodzi się dopiero prawdziwy człowiek. Dopiero w tym człowieku krąży naprawdę ciepła krew, nieraz aż za ciepła. Dopiero ten człowiek zaczyna mieć prawdziwe poczucie godności ludzkiej. Krótko mówiąc Chrystus odkrywa i podbija cenę człowieka na tym ludzkim jarmarku, odbywającym się w punkcie zero.”
Nasze polskie zabiegi nad ulepszaniem świata po roku 1989 można porównać do pierwszych prób Greków i Rzymian. Liberałowie wierzą w siłę wolnej myśli wolnych podmiotów i wolnych firm, konserwatyści szukają cudownej oliwy dla rdzewiejącej administracji, jurysprudencji i moralności, a nie brak i takich, co porzucają krajową machinę dla jakieś innej, lepszej, leżącej za miedzą lub za oceanem. Wiara w ład ducha pojawia się u nas rzadko i przypomina bardziej słomiany ogień niż kosmiczną siłę, o której Dante powiadał, że jest przyczyną ruchu planet i że jest miłością Boga.
Czas najwyższy, żebyśmy zrewidowali naszą gnostycką duchowość o cechach dialektycznych, dwupartyjnych, w której nie mieć z kimś nic wspólnego wystarcza, żeby bez wysiłku mieć wszystko wspólne z gronem kolegów, którzy właśnie coś wygrali i dzielą łupy, zaś krytykować i dąsać się wystarcza, żeby być wzorowym, zadowolonym z siebie obywatelem. Dla tych, którzy czynią znak krzyża, to nie wystarczy. Dla nich świat nie składa się z partyjnych haseł, lecz z osób. Najszlachetniejsze wysiłki reformatorskie spełzną na niczym, jeśli ludzie sami nie poczują, że będą lepsi tylko wtedy, kiedy je podejmą, nawet, jeśli wprzódy coś stracą.
Teologia trynitarna pozwala wyrwać się z logiki prostych odruchów i taniej wzajemności właśnie przez to, że od każdego ludzkiego czynu domaga się, żeby był jednocześnie roztropny i bezinteresowny, przemyślany i zgodny z porywem serca, dobrze przygotowany, przedyskutowany w najdrobniejszych szczegółach, a zarazem wolny od taniej kalkulacji. Dziennikarskie "kto, gdzie, kiedy, jak i po co?" staje się wtedy nieco mniej ważne niż "kto dla kogo i czy względem każdego z tą samą miłością?" Ci, którzy wątpią, że chrześcijaństwo może zmienić kształt relacji społecznych, nie powinni bać się temperatury, o której ewangelia powiada, że nie jest gorączką, lecz naturalną ciepłotą ciała.
Inne tematy w dziale Polityka