Krzysztof Mądel Krzysztof Mądel
629
BLOG

Bóg w dom

Krzysztof Mądel Krzysztof Mądel Rozmaitości Obserwuj notkę 20

"Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie"(Łk 19, 1-10).

 

Jerycho, jedno z najstarszych ludzkich siedlisk, zamieszkałe nieprzerwanie od 12 tys. lat, w czasach Jezusa było zasobnym miastem, w którym jerozolimska arystokracja chętnie budowała swoje zimowe pałace. Kilka pokoleń wcześniej Marek Antoniusz podarował pachnące balsamem Jerycho Kleopatrze, ostatniej z urzędujących faraonów, ta zaś wydzierżawiła je Herodowi Wielkiemu, który je szybko unowocześnił, wznosząc hipodrom i akwedukty. Jeszcze za życia Kleopatry w Jerychu dokonał swego żywota Arystobul III Hasmonejczyk, szwagier Heroda, który odebrał Herodowi urząd arcykapłański. Kiedy podejrzliwy monarcha dowiedział się od szpiegów, że Arystobul zamierza uciec przed nim do Egiptu, kazał go utopić w pałacowym basenie (36 p.n.e.).

Zasobne Jerycho miało swoich despotów i intrygantów, miało także swojego pomysłowego Warrena Buffetta. Z relacji Łukasza wynika, że był nim przełożony miejscowych celników, niejaki Zacheusz, człowiek bogaty, lecz skromny, wolny od ostentacji, skupiony na systematycznym pomnażaniu majątku. Zacheusz nie mógł sobie pozwolić na nachalną korupcję, bo prefekt Judei natychmiast zrzuciłby go z urzędu, mógł jednak wiedzieć więcej od innych o miejscowym rynku i umiejętnie korzystać z tej wiedzy, starannie pilnując, żeby ani jedna beczka wina, oliwy czy kosztownego balsamu nie przekroczyła granic Jerycha bez jego wiedzy.

Służąc wytrwale okupantowi (a tym samym i sobie) musiał mimo wszystko być sprawiedliwy. W chwili swego nawrócenia lekką ręką rozdał połowę majątku, a nadto obiecał, że każdego, kogo skrzywdził, w czwórnasób wynagrodzi. Będąc celnikiem nie mógł rzucać słów na wiatr. Musiał mieć pewność, że tych skrzywdzonych było bardzo niewielu.

Jeszcze bardziej zdumiewa sposób, w jaki spotkał Jezusa. Z racji swego niskiego wzrostu nie mógł dojrzeć go w tłumie, więc ciekawość, dla której praczłowiek miał zstąpić na ziemię, jemu kazała z powrotem wspiąć się na drzewo. Tam, wśród listowa, w kontekście nijak nielicującym z powagą urzędu, dojrzał go Jezus i natychmiast wprosił się do niego z gościną. Łatwo sobie wyobrazić, co czuł wtedy Zacheusz. Już nie kokosy miał w głowie, lecz rajski gaj, a w nim siebie, nowego Adama, pierwszego szczęściarza na ziemi.

Odwiedzając Zacheusza Jezus zakwestionował wiele potocznych wyobrażeń na temat zbawienia. Nie jest ono wędrówką do mitycznej Arkadii usytuowanej gdzieś poza czasem i poza przestrzenią, ale spotkaniem Boga, który w konkretnych okolicznościach czasu i przestrzeni nadaje ludzkiej egzystencji wymiar osobowy, wyażający zarówno obecność i bliskość Boga, jak i gotowość człowieka do pełnienia jego woli. Radość spotkania z Bogiem nie chowa się za horyzontem zdarzeń jak jabłka Hesperyd czy laury, które można by zdobyć na jednej z przyszłych olimpiad, ale zjawia się a priori, darmo i nagle, w samym sercu jestestwa, otwierając przed nim drogę do odzyskania własnej godności i nieodparte pragnienie do pójścia w ślady samego Boga. Ta radość nie potrafi milczeć. Łatwo przychodzi jej modlić się żarliwie, jak i służyć bez liczenia na wdzięczność.

Aż strach pomyśleć, co stałoby się z Zacheuszem, gdyby wtedy nie wspiął się na sykomorę. Do końca życia mógłby rachować srebrne szekle i wprawiać świat w podziw nowymi udanymi inwestycjami, albo ratować go od zguby, byle tylko nie myśleć o przyszłym życiu, tak nieprawdopodobnym i tak nieuchwytnym, a zarazem tak bezwzględnie zerującym wszelkie najśmielsze kalkulacje śmiertelników. Spotkał Boga, bo na chwilę porzucił swój fach i siebie. Zapomniał się jak dziecko. Śmiesznie zawieszony między niebem i ziemią na oczach miasta napotkał wzrok Jezusa i przestał się bać. Całkiem już nie-swój postawił pierwszy sensowny krok na ziemi.  

 

"Dziennik Polski" 30-31 października 2010.

Strona domowa

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (20)

Inne tematy w dziale Rozmaitości