Moje angielskie wakacje dobiegały końca.
Postanowiłam kupić sobie jeszcze jakiś drobiazg. Wpadłam na pomysł, że będą to buty, na punkcie których mam lekkiego "hopla". Niestety żadne nie zadowoliły mego zmysłu estetycznego. Wiele było w stylu zdrowotno-zakonniczym, czyli zupełnie nie dla mnie. Zresztą w Polsce można obecnie kupić ciekawe obuwie, tak że to, w którym przyjechałam do Anglii wzbudzało zainteresowanie miejscowych kobiet i nie tylko. Buty odpuściłam. Następnie weszłam do wielkiego sklepu z ciuszkami i tam od progu zauważyłam czarno-białą sukienkę, która "mówiła" : kup mnie. Chwyciłam ją, przymierzyłam i stwierdziłam, że jesteśmy dla siebie stworzone. Tym bardziej, że cena była przystępna, bo wynosiła 19 funtów. Poszłam do kasy, a tam niespodzianka. Była obniżka i zapłaciłam tylko 5 funtów. Bosko.
Trzeba było ruszyć w drogę do Dover, na prom. Po drodze miałam jeszcze zerknąć na Park Narodowy w New Forest. Zanim tam dojechałam zobaczyłam małe miasteczko, a bardziej wieś, w której zwiedziłam dwa wypasione salony samochodowe: Maserati i Ferrari. Podobno w okolicy swój dom ma Roman Abramowicz, właściciel klubu piłkarskiego Chelsea Londyn, więc może jemu te salony też "służą".
Następnie znalazłam się w New Forest. Tam są całe pola i wzgórza z wrzosami, a konie żyją wolno. Przez Park prowadzi droga, gdzie trzeba uważać, gdyż w każdej chwili jakieś zwierzę może zechcieć stanąć w poprzek jezdni. Widok przeuroczy.
Potem przez pewien odcinek drogi było bez sensacji. Dopiero ostry długi zjazd do Dover okazał się perełką. Jadąc widzi się miasto, port i ogromne zamczysko na wysokim klifie. Imponujące.
Dalej, to już jazda ulicami w kierunku promu Norfolkline. O 2O odpływał. Po kolei samochód za samochodem wjeżdżały, aż w końcu wszystkie zostały zapakowane. Pasażerowie musieli wysiąść z nich. Trzeba było wejść na 4 poziom. A tam: knajpki z kanapami, fotelami i krzesłami. Co kto lubi. Telewizorki z różnymi programami. Automaty do gry. Fotele do masażu. Sklep wolnocłowy. I on mnie trochę zainteresował ze względu na perfumy. Mojej ulubionej /ostatnio/ Caroliny Herrery nie było, ale co tam wypróbowywałam inne. Zresztą, tam była cała grupa "sępów"/tak kobiety, jak i mężczyźni/. Wykropiona udałam się do damskiej toalety, a z niej nagle wypadł mężczyzna, podobny do Zinedine Zidane'a. Tak się spłoszył, że nawet rąk nie umył. "Brutal".
Po dwóch godzinach byłam we Francji, w Dunkierce. Kawałek jazdy i Belgia, z bogato oświetloną autostradą. Ale prawdziwa iluminacja była w Holandii, w Eindhoven. Później Niemcy, gdzie wszędzie remonty dróg. I Polska. A2 w budowie. Praca była kontynuowana nawet w niedzielę, więc może szybko zostanie zbudowana.
To tyle. Bardziej pikantne szczegóły zachowam dla siebie, boć nie jestem ekshibicjonistką.
Inne tematy w dziale Rozmaitości