Kilka dni temu w ZOO w Ohio, na wschodzie USA, zdechł najdłuższy wąż świata /żyjący w niewoli/. Pyton Fluffy, bo o nim mowa, ważył 136 kg, mierzył 7,3 m długości, a grubością dorównywał słupowi telefonicznemu. Podobno był lubiany. Choroba jednak nie wybiera, więc i "Puszka" dopadła. Przypałętał mu się nowotwór, który go wykończył.
Historia "Puszka" przypomniała mi inne zejście, ale psa.
Lata temu wraz z grupą narciarzy i wspinaczy, wynajmowałam pokój u pewnej rodziny góralkiej, w okolicach Bukowiny Tatrzańskiej. Po pewnym czasie naszego zamieszkiwania tam, okazało się, że baca był palaczem w Zakopanem. Któregoś dnia opowiedział nam /gościom/ o tym, że pies, który kręcił się w pobliżu jego miejsca pracy, zniknął i nawet w związku z tym, rozmawiali z nim stróże prawa. Gdy skończył, ktoś z mojej grupy zapytał: A ten pies był rasowy? Na co baca, wyraźnie podekscytowany, powiedział: Nie, ale tłusty był.
Jak widać, różne parametry mogą decydować o walorach danego osobnika.
A mnie dziś spotkała przykra niespodzianka. Bez mojej ingerencji, pękło mi /dokładnie na pół/ małe lusterko, przy którym zwykle dokonywałam charakteryzacji makijażowej. Normalnie: "Uwierz w ducha". Strach się bać.
Inne tematy w dziale Rozmaitości